Выбрать главу

— Przechodzili na tyle wolno, aby ich sprawdzić? — spytał. — I co?

— Tak. I nic. Dokąd teraz?

— Do śluzy na poziomie pierwszym — odparł Lioren. — Po drodze będziemy zaglądać na oddziały i obserwować wszystkich mijanych. Musimy działać szybciej. Nie będziemy już rozmawiać z pacjentami. Możemy pozwolić sobie tylko na spojrzenie i kilka słów. Nie jesteś zmęczony?

— Nie. Tylko ciekawy. I głodny. Nie jedliśmy od…

— Może, ale głód nas nie zabije. Dzwoniłem z kabiny do O'Mary. Odbywa przez komunikator konferencję z kapitanami czekających statków, jednak zostawił dla nas wiadomość. Sytuacja pogorszyła się, lecz nadal nie zdecydowano o ujawnieniu natury zagrożenia. Obecnie przeprowadzane są trzy osobne akcje ewakuacyjne, ale nie ma jeszcze statków przy śluzach. Pacjenci narzekają na niewygody, personel medyczny zaś na niedoinformowanie i mimo wszelkich starań obie strony nakręcają się nawzajem i są coraz bardziej nerwowe. To niebezpieczna sytuacja, z którą należy szybko coś zrobić.

— Ale w czym dokładnie tkwi problem? — spytał Hewlitt. — Nie ma dość statków do ewakuacji, czy co? Ukrywajcie to przede mną, jak chcecie, ale przecież tu jest mnóstwo ludzi, którzy na pewno świetnie wiedzą, co robić w takich sytuacjach, i o wiele lepiej by sobie radzili, gdyby znali całą prawdę, nawet, jeśli jest bardzo nieciekawa.

Lioren przyspieszył kroku. Korytarz był akurat pusty.

— Zebranie wystarczającej liczby jednostek w pobliżu Szpitala nie powinno być problemem, biorąc pod uwagę, że Federacja zawsze sprawnie odpowiadała na podobne wezwania. Być może nie chcą nic mówić, bo sami do końca nie rozumieją, co się dzieje. Albo problemów jest więcej niż tylko jeden.

— Chcesz zamieszać mi w głowie? A może coś podpowiadasz?

Lioren zignorował pytania.

— Prilicla nie doniósł o niczym niezwykłym w jadalni. Wśród posilających się nie ma nosiciela wirusa, ale nasz empata jest na tyle zmęczony, że musi się udać na spoczynek. Wznowi poszukiwania za kilka godzin. W ten sposób jesteśmy obecnie jedynymi, którzy mogą coś zrobić. O’Mara kazał nam się pospieszyć. Poza tym mamy zamknąć hełmy i korzystać tylko z własnych zapasów powietrza, aby uniknąć przebierania się przy zmianie środowiska.

— Ale to zawsze tylko kilka minut… — zaczął Hewlitt. — Mniejsza z tym.

Pomyślał, że to głupi pomysł, skoro dotąd wszystkie oddziały, które odwiedzili, były — poza dwoma — miejscami dla istot oddychających takim samym powietrzem jak oni. Ale cóż. Być może wyjątkowe sytuacje dają się też we znaki naczelnym psychologom.

Następny oddział należał do tych nielicznych, na których leczono tylko jeden gatunek pacjentów, podobnie jak w wodnym świecie Chalderescola. Hewlitt po raz pierwszy mógł zobaczyć, jak wygląda Illensańczyk bez skafandra ochronnego. Nie zdumiał się, nie wykrywszy u nikogo śladu wirusa, bo nie mógł sobie wyobrazić, aby nawet najbardziej zdesperowany pasożyt próbował szukać schronienia w tak groteskowym ciele.

Odwiedzali oddział za oddziałem, napotykając najdziwniejszych pacjentów i nie mniej osobliwych lekarzy. Niektórych Hewlitt nigdy dotąd nie widział. Nie mieli już czasu na rozmowy. Ich pospieszne obchody wzbudzały różne komentarze, podobnie jak zalatujące nadal chlorem ubrania ochronne, ale obecność Ojczulka nieco łagodziła sytuację. Nigdzie nie trafili na istoty równie paskudne jak Illensańczycy, nigdzie nie było też dawnych ani obecnych nosicieli wirusa. Taki sam wynik dało wpatrywanie się w pacjentów mijanych na korytarzach.

— Zaczynam się zastanawiać, czy nie zwodzimy sami siebie tą wiarą, że potrafimy go rozpoznać — rzekł w pewnej chwili Hewlitt. — Owszem, wyczuwamy siebie, ale może nikogo poza tym? W ogóle coś jest tu nie tak. Nie wiem dokładnie, co, ale mam nadzieję, że ty mi to powiesz.

Lioren zatrzymał się tak gwałtownie, że Hewlitt musiał się cofnąć trzy kroki. Opuścili już chyba poziomy medyczne, bo co rusz spotykali kogoś z działu eksploatacji, więcej było też przejść do tuneli inspekcyjnych, zawsze oznaczonych symbolami informującymi, co jest po drugiej stronie: stacja przekaźnikowa, wymiennik ciepła czy coś jeszcze. Na włazie nad ich głowami widniał nawet znak radioaktywności. Ciekawe, jaki tam był oddział?

— Jesteś zmęczony? — spytał Ojczulek.

— Nie. Chcesz zmienić temat?

— Jak już wiesz, pracowałem tu kiedyś jako lekarz… Tak czy owak, znam fizjologię Ziemian na tyle dobrze, by wiedzieć, ile mogą znieść. W tej chwili powinieneś być już zarówno głodny, jak i zmęczony. Mój następny i ostatni pacjent należy do klasy VXTM. Żywi się twardym promieniowaniem i jako taki jest całkiem nieprzydatny dla wirusa. Jest też terminalnie chory i odwiedzam go, bo prosił, aby zaglądać do niego jak najczęściej. Możesz wykorzystać sytuację i już teraz pójść coś zjeść i odpocząć.

— Nie jestem zmęczony — powtórzył Hewlitt. — Zapomniałeś już, co zostawił nam wirus? Idealny stan zdrowia, doskonałą wydolność i zwiększoną odporność na zmęczenie. Czy dobrze zakładam, że mimo dużej aktywności ty też jesteś teraz w lepszym stanie niż zwykle?

— Nie lubię z tobą dyskutować — powiedział Ojczulek. — Szczególnie wtedy, gdy masz rację. Jak teraz. Mam zbyt wiele na głowie, aby pamiętać o drobiazgach. Ale niech będzie, że nie jesteśmy tak zmęczeni, jak powinniśmy.

Wyraźnie zirytował Liorena. Być może wcześniejsze religijne spory też miały z tym coś wspólnego. Hewlitt spróbował go przeprosić.

— Chyba zbyt często się dotąd wykłócałem — powiedział. — Zwykle z lekarzami, którzy byli pewni swego i nie chcieli mnie słuchać. Prawdopodobnie weszło mi to w krew. Przepraszam. Jeśli masz osobiste albo religijne powody, dla których nie powinienem towarzyszyć ci w tej wizycie, powiedz tylko. Sądzę jednak, że jeśli dotąd sprawdzaliśmy wszystkich razem, powinniśmy być konsekwentni i tak samo dokończyć pracę, nawet gdyby to była strata czasu.

Ojczulek nie odpowiedział. Hewlitt zaśmiał się i dodał:

— Poza tym, jeśli uważasz Telfi za potencjalnych nosicieli, co z metanowymi SNLU? Czy wirus mógłby przetrwać w temperaturze bliskiej absolutnego zera? I dlaczego inteligentny wirus miałby pragnąć takiego gospodarza?

Lioren nie poczuł się rozbawiony.

— Nie wiem dość o jego motywach, by spekulować, czego może chcieć albo nie. Jeśli pamiętasz odkrycia dokonywane na twoim rodzinnym świecie, sam przyznasz, że trafiano tam na zastanawiające znaleziska, choćby proste formy życia zdolne przetrwać pod czapami polarnego lodu. Niekiedy nawet miliony lat.

— A czy ty pamiętasz, jak mówiłem u O'Mary, że wirus przeżył podmuch eksplozji nuklearnej? — odezwał się Hewlitt, powściągając irytację. — A potem przetrwał jeszcze ileś lat, nim we mnie wszedł.

Odsunęli się, aby przepuścić dwóch Orligian w mundurach Korpusu Kontroli jadących platformami ze sprzętem, jakby startowali w wyścigach.

— Nie pamiętam tego — rzekł po paru chwilach Lioren — ponieważ nie przysłuchiwałem się tej części spotkania. Dla mnie to nowa informacja. Jest jednak pewna różnica między krótkim impulsem promieniowania a długą, trwającą całe życie ekspozycją na nie, jak u Telfi. Znowu się ze mną spierasz i znowu możesz mieć rację. Niech będzie, możesz iść ze mną.

— Dziękuję — powiedział Hewlitt. — Gdy zobaczę pacjenta, zostawię was samych.

— Tym razem to nie będzie konieczne — stwierdził Ojczulek. — Pacjent jest bliski śmierci. Wie o tym i nic więcej go nie trapi. Jak można oczekiwać, wszystkie ich religie opierają się na różnych formach kultu słońca, ale nie mam pojęcia, czy ten akurat którąś wyznaje. Nie powiedział mi tego. Chciał tylko mieć od czasu do czasu kontakt z inną inteligentną istotą, albo istotami, która by go wysłuchała i mówiła do niego w mowie obcych, póki nie będzie już umiał ułożyć myśli w słowa. Możemy jedynie z nim być. Być, słuchać, mówić i mieć nadzieję, że wyniknie z tego jakieś dobro.