Выбрать главу

— Rospyepsh?

— Nie mów mi tylko, że nie istnieje.

— Ależ skąd. To duże miasto. I tam właśnie zmierzasz?

— Nie próbuj mnie zatrzymywać!

— Widzę, że już zdecydowałeś — stwierdził Skoczek.

— Czytaj mi z ust!

— Wąs mi zasłania.

— To czytaj mi z brody!

Kangur wzruszył ramionami.

— W tej sytuacji nie mam chyba wyboru; muszę dalej ci pomagać.

Rincewind wyprostował się z godnością.

— Sam znajdę drogę — oznajmił.

— Ale nie znasz tej drogi!

— To kogoś zapytam.

— Co z jedzeniem? Będziesz głodował.

— Aha! I tu się mylisz! — zawołał Rincewind. — Posiadam taką zadziwiającą moc! Patrz!

Uniósł pobliski kamień, chwycił to, co leżało pod nim, i machnął ręką.

— Widzisz? Zaskoczony, co?

— Bardzo.

— Aha!

Skoczek kiwnął głową.

— Nigdy dotąd nie widziałem, żeby ktoś tak postępował ze skorpionem.

Bóg siedział wysoko na drzewie, pracując nad wyjątkowo obiecującym chrząszczem, kiedy dołem wolno przeszedł kwestor.

No, nareszcie! W końcu jeden z nich to znalazł! Bóg przez pewien czas obserwował wysiłki magów przy budowie łodzi, chociaż nie potrafił zrozumieć, co próbują osiągnąć. O ile się zorientował, wykazywali niejakie zainteresowanie faktem, że drewno pływa w wodzie. No pływa, i co z tego?

Rzucił w powietrze chrząszcza, który z brzęczeniem zbudził się do życia na szczycie łuku i odleciał — opalizująca smuga między koronami drzew.

Bóg spłynął z drzewa i podążył za kwestorem.

Nie podjął jeszcze decyzji co do tych stworzeń. Niestety, wyspa — wbrew jego starannemu planowaniu — wyrzucała czasem wszelkiego rodzaju dziwactwa. Te były najwyraźniej istotami społecznymi, a niektóre osobniki zostały zaprojektowane do specyficznych zadań. Ten kosmaty i rudy do wchodzenia na drzewa, a ten zamyślony i depczący mrówki — do wpadania na nie. Może powody wyjaśnią się kiedyś.

— Ach, kwestor! — zawołał dziekan serdecznym tonem. — Co byś powiedział na krótką wycieczkę dookoła laguny?

Kwestor spojrzał na mokrą kłodę i zaczął szukać właściwych słów. Czasami, kiedy naprawdę tego potrzebował, udawało się ustawić pana Mózga i pana Usta w równym szeregu.

— Miałem kiedyś łódkę — powiedział.

— Bardzo dobrze. A tu jest inna, akurat dla…

— Była zielona.

— Naprawdę? No więc możemy chyba…

— Znalazłem jeszcze jedną zieloną łódkę — oznajmił kwestor.

— Tak, tak. Jestem pewien, że znalazłeś — zgodził się łagodnie Ridcully. — Dużą łódkę z mnóstwem żagli, jak podejrzewam. A teraz, dziekanie…

— Tylko jednym żaglem — poprawił nadrektora kwestor. — I całkiem gołą damą na dziobie.

Wznosząc się nad nimi immanentnie, bóg zaklął. W ogóle nie planował galionu. Czasami naprawdę miał ochotę załamać się i rozpłakać.

— Całkiem goła dama? — spytał dziekan.

— Spokojnie, dziekanie — rzucił pierwszy prymus. — Pewnie po prostu zjadł za dużo pigułek z suszonej żaby.

— Kołysze się w górę i w dół na wodzie — ciągnął kwestor. — W górę i w dół, w górę i w dół.

Dziekan spojrzał na swoje dzieło. Wbrew wszelkim oczekiwaniom nie kołysało się w górę i w dół na wodzie. Tkwiło twardo w jednym miejscu, a woda kołysała się w górę i w dół, i przelewała nad nim.

— To jest wyspa — stwierdził. — Przypuszczam, że ktoś mógł tu przypłynąć, prawda? Jaka to całkiem goła dama? Ciemnoskóra?

— Doprawdy, dziekanie!

— Duch badacza, pierwszy prymusie. To ważna informacja biogeograficzna.

Kwestor odczekał, aż mózg znowu się ocknie.

— Zielona — poinformował.

— Nie jest to kolor naturalny dla ludzkich istot, ubranych czy nie — zauważył pierwszy prymus.

— Może cierpi na chorobę morską — zastanowił się dziekan.

W jego głowie pojawiła się jedynie najbardziej mglista, pełna zadumy tęsknota, ale nie chciał z niej rezygnować.

— Kołysze się w górę i w dół — powtórzył kwestor.

— Myślę, że moglibyśmy rzucić okiem — oświadczył dziekan.

— A co z panią Whitlow? Nie wyszła jeszcze z chaty.

— Może iść z nami, jeśli ma ochotę.

— Trudno wymagać od pani Whitlow, żeby poszła popatrzeć na całkiem gołą damę, nawet jeżeli jest zielona — rzekł stanowczo pierwszy prymus.

— Dlaczego nie? Przecież musiała już widzieć przynajmniej jedną. Nie zieloną, oczywiście.

Pierwszy prymus wyprostował się urażony.

— Nie widzę powodu, by jej imputować coś takiego! — rzekł.

— Co? Przecież chyba…

Dziekan urwał. Wielkie liście na chatce pani Whitlow zostały odepchnięte w bok i ukazała się lokatorka.

Prawdopodobnie przyczyną był kwiat we włosach. Z pewnością był ukoronowaniem wizji. Ale pani Whitlow dokonała też pewnych zmian w swojej sukni.

Przede wszystkim zostawiła jej o wiele mniej.

Ponieważ słowo to pochodzi od nazwy wyspy, która nie istnieje na Dysku, magowie nigdy nie słyszeli o bikini. Zresztą to, co pani Whitlow zszyła ze swojej sukienki, było o wiele bardziej konkretne niż bikini. Było bardziej jak… nowazelandia — dwie dość obfite, bardzo przyzwoite części przedzielone wąską szczeliną. Część pozostałego materiału owinęła wokół talii niczym sarong.

Krótko mówiąc, był to bardzo szacowny kostium. Ale wyglądał, jakby nie był. Całkiem jakby pani Whitlow nosiła listek figowy — wprawdzie średnicy sześciu stóp, ale jednak tylko figowy listek.

— Tak se pomyślałam, że to będzie nieco bardziej odpowiednie na ten upał — powiedziała. — Oczywiście, nawet by mi przez myśl nie przeszło, żeby coś takiego nosić na uniwersytecie. Ale że pewnie zostaniemy tu przez jakiś czas, przypomniałam se obrazek królowej Zazumby z Sumtri, co go kiedyś widziałam. Czy mogłabym gdzieś tu wziąć kąpiel, jak panowie myślą?

— Muaa — odpowiedział pierwszy prymus.

Dziekan odchrząknął.

— W dżungli jest jeziorko.

— Rosną w nim lilie wodne — dodał kierownik studiów nieokreślonych. — Różowe.

— Muaa — powtórzył pierwszy prymus.

— I ma wodospad — uzupełnił dziekan.

— Muaa.

— I krzak mydlany, nie zapominajmy.

Przyglądali się, jak odchodzi.

— W górę i w dół, w górę i w dół — powiedział kwestor.

— Piękna kobieca figura — uznał Ridcully. — Całkiem inaczej chodzi bez butów, prawda? Dobrze się czujesz, pierwszy prymusie?

— Muaa?

— Chyba to przez ten upał. Zrobiłeś się całkiem czerwony. — Ja muaa… Jestem… Oj, rzeczywiście strasznie gorąco, prawda…? Może też powinienem się zanurzyć…

— W lagunie — rzucił znacząco Ridcully.

— Ale sól bardzo źle wpływa na skórę, nadrektorze.

— W samej rzeczy. Mimo to. Albo możesz iść szukać jeziorka, kiedy wróci pani Whitlow.

— Uważam to za obraźliwe, nadrektorze, że wydaje się pan podejrzewać…

— Niezły manewr — przerwał mu Ridcully. — A teraz może pójdziemy i obejrzymy tę łódź?

Pół godziny później wszyscy magowie stali na przeciwległym brzegu.

Łódź była zielona. I kołysała się na falach w górę i w dół. Nie łódź — raczej statek, ale zbudowany chyba przez kogoś, kto miał do dyspozycji książkę z bardzo dokładnymi opisami budowy statków, jednak zupełnie pozbawioną ilustracji. Dało się zauważyć pewne rozmycie szczegółów. Galion, na przykład, z pewnością miał mniej więcej kształt kobiety, jednak — ku rozczarowaniu dziekana — był tak dokładnym jej wizerunkiem, jak na wpół wyssana żelkowa figurka.