– Szlachetnego?
– Głupio brzmi, co?
– Bardzo. Jak tam chłopcy? – spytał.
– Timmy skończył dopiero półtora roku, więc o niczym nie wie. Charlie, który ma cztery latka, pogubił się w tym. Opiekują się nimi moi rodzice.
– Nie chcę, żeby zabrzmiało to jak banał, ale jeśli mogę coś dla ciebie zrobić…
– Jedno.
– Co?
– Opowiedz mi o aresztowaniu. Myron odchrząknął.
– Dlaczego?
– W ciągu ubiegłych lat widziałam Esperanzę kilka razy. Trudno mi uwierzyć, że zabiła Clu.
– Nie zabiła.
Bonnie lekko zmrużyła oczy.
– Skąd ta pewność?
– Znam Esperanzę.
– I tyle? Skinął głową.
– To wystarczy.
– Rozmawiałeś z nią?
– Tak.
– I?
– Nie mogę mówić o szczegółach… – Nie mógł, bo żadnych nie znał, i był niemal wdzięczny wspólniczce, że nic mu nie powiedziała. – Ale ona tego nie zrobiła.
– A co z dowodami, które znalazła policja?
– Na to jeszcze ci nie odpowiem, Bonnie. Wiem jednak, że Esperanza jest niewinna. Znajdziemy prawdziwego mordercę.
– Jesteś o tym przekonany.
– Tak.
Zamilkli. Czekał, obmyślając, jak ją podejść. Musiał zadać jej pytania, pamiętając, że właśnie straciła męża. Należało być przezornym, żeby nie wleźć na jakąś emocjonalną minę.
– Chcę przyjrzeć się temu morderstwu – rzekł.
– Jak to: przyjrzeć? – spytała zdezorientowana.
– Przeprowadzić śledztwo.
– Przecież jesteś agentem sportowym.
– Mam w tym pewne doświadczenie. Przyjrzała się mu uważnie.
– Win również?
– Tak.
Skinęła głową, jakby nagle coś sobie skojarzyła.
– Zawsze przyprawiał mnie o ciarki.
– Tylko dlatego, że jesteś normalna.
– A więc zamierzacie dojść, kto zabił Clu?
– Tak.
– Rozumiem. – Poprawiła się w fotelu. – Powiedz mi coś, Myron.
– Wszystko.
– Co jest dla ciebie ważniejsze: znaleźć mordercę czy uwolnić Esperanzę?
– To jedno i to samo.
– A jeśli nie? Jeśli się okaże, że to ona go zabiła?
– To poniesie karę – skłamał. Uśmiechnęła się, jakby go przejrzała.
– Powodzenia – powiedziała.
Tylko ostrożnie, przestrzegł się Myron, kładąc nogę na kolanie.
– Mogę o coś spytać?
– Pewnie. Ostrożnie, ostrożnie.
– Nie weź tego za brak szacunku, Bonnie. Nie pytam ze wścibstwa…
– Subtelność nie jest twoją mocną stroną, Myron. Po prostu zadaj pytanie.
– Czy ty i Clu mieliście problemy?
– A kiedy ich nie mieliśmy? Uśmiechnęła się smutno.
– Słyszałem, że tym razem było to coś poważniejszego. Splotła ręce pod biustem.
– No, no, wróciłeś niecały dzień temu, a już tyle się dowiedziałeś. Szybko działasz, Myron.
– Clu wspomniał o tym Winowi.
– Co chcesz wiedzieć?
– Wystąpiłaś o rozwód?
– Tak – przyznała bez wahania.
– Powiesz mi, co się stało?
W oddali faks włączył swój pierwotny zgrzyt. Telefon ciągle pikał. Myron nie bał się, że ktoś przerwie im rozmowę. Wielka Cyndi od lat pracowała jako bramkarka w barze sado – maso. Kiedy sytuacja tego wymagała, potrafiła zachować się niemiło jak wściekły nosorożec cierpiący na hemoroidy. Także kiedy sytuacja tego nie wymagała.
– Dlaczego to cię interesuje? – spytała Bonnie.
– Ponieważ Esperanza nie zabiła Clu.
– Powtarzasz to niczym mantrę, Myron. Jeśli powtarzasz coś wystarczająco często, w końcu zaczynasz w to wierzyć.
– Wierzę w to.
– No i?
– Skoro nie zabiła ona, to zabił ktoś inny. Bonnie podniosła wzrok.
– Skoro nie zabiła ona, to zabił ktoś inny – powtórzyła i zamilkła. – Wcale się nie przechwalałeś, Myron. Rzeczywiście masz w tym doświadczenie.
– Po prostu chcę ustalić, kto go zabił.
– Wypytując o nasze małżeństwo?
– Wypytując o burzliwe epizody w jego życiu.
– Burzliwe epizody? – Parsknęła śmiechem. – Mówimy o Clu, Myron. On miał tylko takie. W jego życiu trudno znaleźć okresy spokoju.
– Ile lat z sobą przeżyliście? – spytał.
– Przecież znasz odpowiedź.
Znał. Trzeci rok studiów na Uniwersytecie Duke'a. Bonnie wpadła do sutereny ich bractwa studenckiego w sweterku z monogramem, z perłami na szyi i włosami związanymi, a jakże, w koński ogon. On i Clu obsługiwali beczułkę z piwem. Myron lubił nalewać piwo – wtedy nie pił dużo, gdyż zajęcie to zbyt go absorbowało. Gwoli wyjaśnienia – nie był abstynentem. W owych czasach na uczelniach picie było obowiązkowe. Niestety, nie miał mocnej głowy. Zawsze omijało go to, co najlepsze – stan szczytowego podchmielenia w pół drogi pomiędzy trzeźwością a puszczeniem pawia.
Na dobrą sprawę nigdy go nie doświadczył. Podejrzewał, że ma to związek z genami przodków. W minionych miesiącach właściwie dobrze na tym wyszedł. Przed ucieczką z Teresę próbował po staroświecku topić smutki w kieliszku.
Ale, mówiąc bez ogródek, zanim się skuł, zwykle zwracał to, co w siebie wlał.
Niezły sposób na nadużywanie alkoholu.
W każdym razie poznanie Clu z Bonnie odbyło się prosto. Kiedy weszła, Clu podniósł wzrok znad beczki i od pierwszego wejrzenia jakby piorun w niego strzelił.
– Ożeż ty! – mruknął, rozlewając piwo na podłogę tak tonącą w browarze, że piwniczne gryzonie często kończyły w nim żywot.
Potem zaś przeskoczył przez bar, zataczając się, dotarł do wybranki, klęknął na kolano i oświadczył się. Trzy lata później zalegalizowali swój związek.
– I co zaszło po tych wszystkich latach? Bonnie spuściła wzrok.
– Nie miało to nic wspólnego z jego śmiercią – odparła.
– Pewnie tak, ale muszę mieć pełny obraz jego życia, zbadać wszystkie zakamarki…
– A po co?! Powiedziałam, że nie miało to nic wspólnego z jego śmiercią. Zostaw ten temat. Myron oblizał wargi, splótł ręce, oparł je na biurku.
– Wyrzuciłaś go już kiedyś z domu z powodu innej kobiety.
– Nie kobiety. Kobiet. W liczbie mnogiej.
– Tym razem znów cię zdradził?
– Zerwał z babami. Przyrzekł, że z tym koniec.
– I złamał obietnicę? Bonnie nie odpowiedziała.
– Kto to był?
– Nie wiem – odparła ściszonym głosem.
– Ale kogoś miał?
Znów nie odpowiedziała. Nie było potrzeby. Myron spróbował na chwilę wejść w skórę adwokata. Romans Clu był korzystny dla obrony Esperanzy. Im więcej motywów zbrodni, tym większe pole dla posiania uzasadnionych wątpliwości. Zabiła go kochanka, bo chciał wrócić do żony? A może Bonnie z zazdrości? Do tego dochodziły zaginione pieniądze. Czy kochanka lub Bonnie o nich wiedziały? Stanowiły dodatkowy motyw morderstwa? Tak, Hester Crimstein na pewno by się to spodobało. Podrzuć do rozprawy stosowną liczbę hipotez, zamąć wodę, a uniewinnienie masz prawie jak w banku. Zasada była prosta: dezorientacja prowadziła do uzasadnionych wątpliwości, a te do werdyktu „niewinny”.
– Wcześniej też miał romanse, Bonnie. Co różniło ten od tamtych?
– Zostaw to, Myron, dobrze? Jeszcze nie zdążyłam go pochować. Ustąpił.
– Przepraszam.
Odwróciła wzrok. Pierś jej falowała.