— Mnie nie o to chodzi. Ciągle się zastanawiam, co to za napierśnik, że miecz się go nie ima. Proszę sprawdzić, czy nie ma pod nim czegoś takiego…
Cerleg prychnął, ale przerwał swoje rozmyślania i kołyszącym krokiem podszedł do zabitego. Wyjąwszy jatagan, wsunął ostrze pod dolny brzeg skórzanego pancerza elfa i jednym ruchem przeciął go od pachwiny do gardła — jakby patroszył olbrzymią rybę.
— Patrzcie, patrzcie! Rzeczywiście — kolczuga! Ale jakaś dziwna, nie widziałem takich w życiu…
— Jakby się świeciła, prawda?
— Dokładnie. Słuchaj, wiedziałeś, czy dopiero teraz się domyśliłeś?
— Gdybym wiedział, to nie zmyliłby mnie tą swoją sztuczką z odsłoniętym tułowiem! — warknął Tangorn. — Przecież to mithril. Nie miałem szans przebić tej kolczugi, zresztą nikt w Sródziemiu nie miał i nie ma.
Cerleg posłał baronowi przenikliwe, badawcze spojrzenie — zawodowiec docenił zawodowca. Haladdin pomógł kapralowi zdjąć z zabitego drogocenną łuskowatą skórkę i teraz uważnie ją oglądał. Metal naprawdę lekko fosforyzował, przypominając promyk księżycowego światła, i był ciepły w dotyku. Kolczuga ważyła nieco powyżej funta, a była tak cienka, że całą ją można było zwinąć w kłębek wielkości pomarańczy; gdy zaś przypadkowo wymknęła się lekarzowi z dłoni i jak srebrna kałuża rozlała się obok stóp, pomyślał, że księżycową nocą raczej by jej nie odnalazł między leżącymi na ziemi plackami światła.
— A ja myślałem, że mithril to legenda…
— Jak widzicie — nie… Sądzę, że za samą taką kolczugę można by kupić połowę Minas Tirith i całe Edoras na dodatek: zostało ich ze dwadzieścia sztuk w całym Sródziemiu i więcej już nie będzie, gdyż tajemnica produkcji została utracona.
— A dlaczego ukrywał ją pod tą skórzaną dekoracją?
— Dlatego — odpowiedział za Tangorna zwiadowca — że tylko głupiec wymachuje przy ludziach swoimi atutami. Zasada Uruka Wielkiego: „Jeśliś słaby, to pokaż wrogowi, żeś mocny; jeśli mocny — pokaż słabość”.
— Właśnie tak — skinął głową baron. — A poza tym — Wastakowie. Gdyby te ścierwojady wiedziały o kolczudze, pierwszej nocy poderżnęliby mu gardło, i sypnęli gdzieś na południe — na przykład do Umbaru — gdzie staliby się zamożnymi ludźmi. Jeśli nie porżnęliby się przy podziale…
Kapral gwizdnął ponuro.
— Jak nie kijem go to pałką! Wygląda na to, że ów Eloar był u nich naprawdę wielką szychą… Tak więc, należy się spodziewać, że elfy w pogoni za naszą bandą, odwrócą w poszukiwaniu śladów każdy kamyk na tej hammadzie i przesieją każdy barchan. Ani ludzi nie pożałują, ani czasu…
Z łatwością i w szczegółach wyobraził sobie, jak to się będzie odbywać, w końcu sam nieraz brał udział w operacjach przeczesywania. — i jako zwierzyna, i jako myśliwy. Należy sądzić, że ściągną tu co najmniej półtorej setki pieszych i konnych. Wszystkich, których w ogóle uzbiera się na tym odcinku szlaku; konni na początek odetną im drogę do Houtijn-Hotgoru i zamkną półokrąg na wschodnim brzegu hammady, a piesi ruszą obławą od wymordowanego obozu, zaglądając po drodze do każdej norki. W takiej sytuacji można się obejść i bez doświadczonych tropicieli — tu, jak i wszędzie, można przeciwnika zdusić liczebnością. Bazować ta horda będzie na najbliższym punkcie oporowym — tylko tam jest wystarczająco wydajna studnia, tam też rozmieszczą sztab dowodzący operacją…
Cerleg dobrze znał to miejsce — karawanseraj porzucony wraz ze starym Traktem Nurneńskim od chwili, gdy Zachodnie Przyrunie w wyniku prac irygacyjnych stało się martwym solniskiem. Była to obszerna kwadratowa budowla z glinianej cegły z różnego rodzaju przybudówkami gospodarczymi; na tyłach znajdowała się ruina poprzedniego, zrzuconego przez trzęsienie ziemi karawanseraj u, gęsto zarośnięta bachtrianowymi cierniami i piołunem… Zaraz, zaraz, zaraz! Ale przecież, nawiasem mówiąc te ruiny będą ostatnim miejscem, które przyjdzie im do głowy przeszukać! Właśnie — ostatnim. Wcześniej czy później dotrą i tam, metodą wykluczenia kolejnych elementów. Szkoda — na pierwszy rzut oka pomysł wygląda nieźle… A gdyby tak wykonać fałszywy trop — zajęczą Pętlę z odbiciem? No, a co dalej?
A tymczasem nocy ubywało niczym wody z przekłutego bukłaka, i z wyrazu twarzy i postawy zwiadowcy Haladdin nagle wyczytał coś, co uświadomił sobie z nieubłaganą wyrazistością: on też nie widzi szans na ratunek. Miękkie, lodowate łapsko wlazło lekarzowi w trzewia i zaczęło niespiesznie grzebać w nich, jak w stercie trzepocących na dnie łodzi ryb. Nie był to lęk żołnierza przed walką, przez to już dzisiaj przeszedł, a coś zupełnie innego — podobne do ciemnego irracjonalnego strachu dziecka, które się zgubiło. Dopiero teraz zrozumiał, że Cerleg nie tylko zwyczajnie pełzał po wodę dla niego przez tłoczny od elfów las pod Osgiliath i wlókł go na sobie pod nosami minasmorgulskich wartowników. Zwiadowca przez cały ten czas okrywał lekarza swą potężną i przytulną aurą — „twarz-blacha, spokój na pokładzie” — i oto w tej chwili aura ta rozpadła się na strzępy. Haladdin wszak, jeśli mówić szczerze, przyłączył się do tego głupiego pomysłu z „akcją odwetową” tylko dlatego, że uważał za pewnik, iż lepiej znaleźć się w samym jądrze wydarzeń z Cerlegiem, niż poza walką samemu. I tym razem przecwanił. Koło się zamknęło — Eloar zapłacił za Teshgol, oni za kilka godzin zapłacą za tę diunę… I wtedy, tracąc opanowanie ze strachu i rozpaczy, wywrzeszczał w twarz orokuenowi:
— No i jak, zadowolony?! Zemściłeś się jak należy i ciągle nie możesz się nacieszyć swoją robotą?! Zapłaciłeś nami wszystkimi za jednego elfickiego bydlaka! Żeby sczezł!
— Jak powiedziałeś? — odezwał się zwiadowca z dziwnym wyrazem twarzy. — Żeby elf sczezł, tak?
13
Haladdin zamilkł w pół słowa. Zobaczył przed sobą poprzedniego, zwyczajnego Cerlega, który wie, co i jak.
— Wybacz — powiedział przybity, nie wiedząc, gdzie uciec spojrzeniem ze wstydu.
— Dobra, zdarza się. Mamy to już za sobą. A teraz przypomnij sobie dokładnie, i pan, baronie, też. Czy ta para Wastaków zwiała, gdy ja już się wziąłem do walki z Eloarem czy wcześniej? Przed czy potem?
— Według mnie, przed.
— Dokładnie tak, kapralu, daję głowę.
— Dobrze. To znaczy, że nic nie wiedzą nie tylko o śmierci elfa, ale nawet tego, czy w ogóle wziął udział w walce… Teraz tak… Konsyliarzu, czy baron przejdzie przynajmniej dwie, trzy mile? Może o kulach?
— Gdyby były kule, to może tak. Napompuję go środkami przeciwbólowymi… Co prawda potem za to zapłaci…
— Proszę działać, konsyliarzu — inaczej w ogóle nie będzie żadnego „potem”! Niech pan zabierze apteczkę, trochę wody i sucharów — nic więcej, może jakąś broń, dla zmyłki…
Po kilku minutach kapral podał Tangornowi parę podobnych do krzywych krzyży kul wykonanych z wastackich włóczni, i zaczął instruować:
— Rozstaniemy się teraz. Wy dojdziecie do skraju hammady i ruszycie wzdłuż niego prosto na północ…
— Jak to — na północ?! Przecież tam jest posterunek!
— Właśnie.
— Aaa, rozumiem… „Rób to, czego nie spodziewa się wróg”.
— Jak na lekarza nieźle pan łapie! Kontynuuję. Z hammady na piasek proszę nie wchodzić. Jeśli — właściwie, gdy — baron zacznie tracić przytomność, przyjdzie ci wziąć go na plecy, ale kul proszę nie porzucać, jasne? Przez cały czas pilnuj, żeby nie otworzyła się rana, gdyż krew spod opatrunku naznaczy ścieżkę. Najważniejsza dla was sprawa to nie zostawiać za sobą śladów. Na hammadzie to nie jest problem — będziecie szli po drobnych kamieniach… A ja was dogonię za jakieś dwie godziny, może dwie i pół.