Выбрать главу

— Ale proszę zrozumieć, że nie mogę podjąć się zadania, o którym nie mam żadnego pojęcia. — Haladdin był w rozpaczy. — Sam zginę — pal licho, ale przecież pogrzebię wysiłek tylu ludzi… Nie, nie mogę. Poza tym, co z Sonią? Przecież powiedział pan, że jest bezpieczna i możemy wyjechać do Umbaru. A teraz dowiaduję się, że pracuje dla was. No to, jak jest?

— Co do Soni, to proszę się nie martwić — to zuch dziewczyna. Widziałem ją w Barad-Dur. Miasto płonęło przez kilka dni z rzędu, ci z zachodu też nie mogli do niego wejść. W piwnicach było pełno ludzi — dzieci, ranni… A ona zajmowała się właśnie wyszukiwaniem ludzi w ruinach i dokonywała czasem rzeczy zupełnie niewiarygodnych. Pan też musi znać ten jej dar — całkowity brak lęku o własne życie. Kobiety w ogóle częściej niż mężczyźni posiadają tę właściwość, nie sądzi pan? Proszę zrozumieć, człowiekowi, który niczego się nie boi, nic nie może się stać — zasłużenie w tym oddziale sanitarnym uważano ją za talizman. To jest prawdziwa stara magia, a nie jakieś tanie zaklęcia, proszę uwierzyć słowu zawodowca. Teraz Sonia jest w jednej z naszych kryjówek w Górach Popielnych — trzydzieści sześć dzieciaków z Barad-Dur i „mama Sonia”. Tam jest naprawdę bezpiecznie…

— Dzięki.

— Nie ma za co, po prostu jest we właściwym miejscu… Niech pan posłucha, Haladdinie, ja, jak mi się wydaje, całkowicie zastraszyłem pana tym patetycznym przemówieniem. Proszę nie mieć takiej pogrzebowej miny! Niech pan przywoła na pomoc swój zdrowy cynizm i popatrzy na tę historię jak na czysto naukowy, teoretyczny problem. Takie, wie pan, ćwiczenie umysłowe ułożenie łamigłówki.

— Panu, jak mi się wydaje — odparł Haladdin z pochmurną miną — powinno być wiadome, że uczony i palcem nie kiwnie, jeśli nie ma pewności, że w jego ręku są wszystkie kawałki łamigłówki, a jej ułożenie jest w ogóle możliwe. Nauka nie zajmuje się szukaniem czarnego kota w ciemnym pokoju, w którym nigdy kota nie było. To domena filozofów…

— Co do tego mogę pana uspokoić: w tym ciemnym pokoju czarny kot jest, to gwarantuję. Problem tylko w tym, żeby go schwytać. Tak więc — zadanie. Dane: wielki gabarytowo magiczny kryształ, umownie nazywany Zwierciadłem, znajdujący się w samym sercu Złotego Lasu, w Lorien, w posiadaniu elfickiej Władczyni Galadrieli. Należy zniszczyć wspomniany kryształ. Spróbujemy?

— Parametry kryształu? — Bez szczególnej ochoty, ale włączył się jednak do zabawy Haladdin.

— Proszę pytać!

— N-no… Na początek, kształt, może wymiary, waga…

— Kształt — ziarno soczewicy. Wymiary — półtora jarda średnicy, stopa grubości. Waga — około dziesięciu cetnarów, jeden człowiek nie uniesie. Prócz tego pewnie będzie w jakiejś metalowej oprawie.

— Tak… No dobrze, a wytrzymałość?

— Absolutna. Taka sama jak palantirów.

— Jak mam to rozumieć — „absolutna”?

— Wprost — nie da się rozwalić.

— No to… No to jak, przepraszam, mam je… ?

— Tą wiedzą — głos Nazgula nagle nabrał twardości, rozległ się w nim metal oficerskiego tonu — pan już dysponuje. Proszę tylko wytężyć pamięć.

„Diabli nadali. Zwalił mi się na głowę… Może pogonić go stąd, co? Zaraz, zaraz… Co on mi powiedział o Zwierciadle i palantirach?”

— Zwierciadło i palantiry… powstały w wyniku podziału Odwiecznego Ognia… Żarem, pewnie on może je zniszczyć, czy tak?

— Brawo, Haladdinie! Właśnie tak i w żaden inny sposób.

— Zaraz, spokojnie, a skąd go wziąć, ten Odwieczny Ogień?

— Ma pan do dyspozycji całą Orodruinę.

— Żarty się pana trzymają? Gdzie Orodruina, a gdzie Lorien?

— Na tym właśnie — rozłożył ręce Sharha-Rana — polega pańskie zadanie.

— Hm… — pokręcił głową Haladdin. — Takie buty… Znaczy tak: przedostać się do elfickiej stolicy to raz — zagiął palec.

— Wykiwać tamtejszą królową to dwa, buchnąć jej medalionik o wadze dziesięciu cetnarów to trzy. Dowlec go do Orodruiny to już cztery… No, na to, że trzeba go jeszcze wepchnąć do Orodruiny, nie będziemy ustalali oddzielnego punktu… A na to wszystko mam czasu… eee?

— Trzy miesiące — suchym tonem rzucił Nazgul. — Dokładniej mówiąc — sto dni. Jeśli nie wyrobi się pan do pierwszego sierpnia, można zwijać siły: nic już nikomu nie będzie potrzebne.

Dla spokoju sumienia przez dłuższą chwilę naprawdę rozkładał w głowie ten szalony pasjans. Ale nie, gdzie tam — po czym, z widoczną ulgą, powiedział:

— Dobrze, Sharha-Rana, poddaję się. Niech pan poda rozwiązanie.

— Nie znam go — spokojnie odpowiedział Nozgul. I zwróciwszy ku gwiazdom to, co kiedyś było jego obliczem, wymamrotał z dziwnym smutkiem: — Jak ten czas leci. Już niecała godzina…

— J-jak to, nie zna pan? — w końcu wykrztusił Haladdin.

— Przecież pan powiedział, że rozwiązanie istnieje!

— Prawda. Rozwiązanie rzeczywiście istnieje, ale ja osobiście go nie znam. A nawet gdybym znał, to nie miałbym prawa go podać, gdyż to pogrzebałoby od razu cały ten pomysł. Według reguł gry powinien pan przejść tę drogę samodzielnie. To nie znaczy, że musi pan iść samotnie — w tym już pana głowa. Może pan otrzymywać techniczną pomoc innych ludzi, ale wszystkie decyzje muszą być własne. Ja ze swej strony, gotów jestem przekazać dowolne informacje, które mogą się przydać w misji — ale żadnych konkretnych podpowiedzi. Proszę wyobrazić sobie, że to nie ja stoję przed panem, a jakaś tam Encyklopedia Ardy. Ale jedno trzeba mieć na uwadze: ma pan do dyspozycji niecałą godzinę.

— Dowolne informacje? — Ciekawość wzięła górę na wszelkimi innymi odczuciami.

— Dowolne, byle nie magiczne informacje — sprecyzował Nazgul. — Wszystko, co tylko dusza zapragnie: o technologii produkcji mithrilu, o elfickich dynastiach, o Pierścieniu Wszechwładzy, o zakonspirowanej mordorskiej agenturze w Minas Tirith czy Umbarze… Proszę pytać, Haladdinie.

— Proszę poczekać! Pan powiedział — „byle nie magiczną”, a sam wspomniał o Pierścieniu Władzy. Jakże to?

— Pamięta pan — nieco rozdrażnionym tonem odezwał się Sharha-Rana — że zostało — znowu podniósł głowę do góry — jakieś pięćdziesiąt minut? Daję panu słowo honoru, że ta głupia historia, a nie było w niej nawet śladu magii, nie ma żadnego związku z pańską misją!

— A takie stwierdzenie, nawiasem mówiąc, jest już bezpośrednią podpowiedzią!

— Trafiony! Dobrze, niech pan słucha, skoro nie żal panu czasu. Pan decyduje, co jest ważne, a co nie.

Haladdin sam już pożałował, że zadał pytanie, ponieważ zrozumiał — wspomnienia te nie są specjalnie przyjemnie dla Sharha-Rany. Ten jednakże, już zaczął opowieść, i Haladdinowi znowu wydało się, że w mroku pod kapturem błądzi bezcielesny, sarkastyczny uśmieszek.

— Była to jedna z wielu naszych prób skłócenia Zachodnich sojuszników, z której, niestety, nic nie wyszło. Wykonaliśmy wspaniały pierścień, nad którym ślęczeli nasi najlepsi metalurdzy, rozpuściliśmy wieści, o tym, że daje on jakoby władzę nad całym Sródziemiem, i przerzuciliśmy go przez Anduinę. Mieliśmy nadzieję, że Rohirrimowie i Gondorczycy wezmą się za gardła z jego powodu… Tak się stało, rzeczywiście połknęli przynętę razem z żyłką i spławikiem. Ale Gandalf…! Gandalfod razu wyczuł, skąd wiatr wieje. Chcąc więc uratować koalicję od rozpadu, owinął sobie wszystkich wokół palca: pierwszy dotarł do Pierścienia, przejął go, ale nie chciał przechowywać czy ukrywać — spowodował tylko, że zaginął.