Minęła wieczność wypełniona samotnością i rozpaczą, póki nagle nie poczuł na wargach korzennego smaku jakiejś oleistej cieczy. Jej smak wydał mu się znajomy i książę wywołał nawet z pamięci na poły zapomnianą nazwę: acelas. Zimno odstąpiło odrobinę, niechętnie, a wtedy z mroku wyłonił się władczy głos:
— Książę, jeśli jest pan przytomny proszę poruszyć palcami prawej ręki.
Jak to zrobić, skoro ich nie czuje? Pewnie trzeba przypomnieć sobie szczegóły jakiegoś ruchu… no, na przykład, jak wyciąga miecz z pochwy, czując pod palcami twardą skórę, którą obszyta była rękojeść…
— Tak, bardzo dobrze.
Czyżby się udało? Widocznie tak.
— Teraz utrudnimy zadanie. Jeden ruch będzie znaczyć „tak”, dwa ruchy — „nie”. Proszę spróbować powiedzieć „nie”.
Starał się wyobrazić sobie jak dwa razy pod rząd zaciska pięść… Po co? Aha! Oto bierze ze stołu pióro, podpisuje coś i odkłada pióro. Teraz wystarczy wziąć ponownie pióro, żeby dokonać poprawek…
— Znakomicie. Tak więc, proszę pozwolić mi się przedstawić: Aragorn, syn Arahorna. Jestem w linii prostej potomkiem Isildura i chcę przekazać panu swoją monarszą wolę: dynastia gondorskich władców, których ostatnim przedstawicielem jest pan, pilnowała mojego tronu jak należy. Jednakże wieloletnia służba skończyła się. Przyszedłem, by zdjąć jej brzemię z ramion pana dynastii. Od dziś i na wieki pana imię będzie stało na pierwszym miejscu wśród najsławniejszych rodów Odrodzonego Królestwa. Rozumie pan, o czym mówię, Faramirze?
Rozumiał wszystko znakomicie, ale palcami poruszył dwukrotnie — „nie”: inaczej wyszłoby, że w jakiś sposób zgadza się z tym majaczeniem. Potomek Isildura, też mi! Dlaczego nie od razu Iluvatara?
— Przecież był pan zawsze między nimi jak biały kruk, książę.
— Głos Aragorna rozbrzmiewał cicho i współczująco, jak serdeczny przyjaciel, i tylko tak. — To, że wszystkich ich szalenie drażniły pańskie uczone badania — zrozumiale: zaiste, nie królewskie to zajęcie… Ale zarzucano panu również utworzenie Pułku Ithilien i organizację wywiadowczej siatki za Anduiną. Czy nie tak?
Odpowiedzieć „tak” nie pozwalała duma, „nie” — uczciwość. Wszystko było najczystszą prawdą — ten Aragorn nieźle znał się w gondorskich układach… Gdy zaczęła się wojna, Faramir, sam będąc wspaniałym myśliwym, sformował z wolnych strzelców i częściowo z po prostu odważnych ludzi specjalny pułk do operacji leśnych — Pułk Ithilien, i po jakimś czasie słynni kirithungolscy jegrzy poczuli, że ich monopol na błyskawiczne rajdy po operacyjnych tyłach przeciwnika się skończył. Książę osobiście dowodził Ithilieńczykami w wielu walkach, na przykład wtedy, gdy wpadła w zasadzkę i została zniszczona cała karawana bojowych mumakili. Zdołał nawet napisać coś na kształt traktatu o tej dziedzinie sztuki wojskowej, która kilka wieków później otrzyma nazwę „wojny komandosów”. W wyniku tego, wśród stołecznych arystokratów zaczął krążyć dowcip, że niby zamierza on wprowadzić do swego rycerskiego herbu nowe atrybuty — kiścień i czarną maskę. A krótko przed wojną, Faramir, głęboko i szczerze kochający Wschód i jego kulturę, z pomocą ochotników podzielających jego poglądy zorganizował w tamtejszych krajach siatkę ludzi, zajmujących się stałym zbieraniem i analizą wojennych oraz politycznych danych — w rzeczywistości pierwszą w Zachodnich krajach służbę wywiadowczą. Właśnie w oparciu o jej raporty książę bronił w Radzie Królewskiej polityki współpracy z krajami za Anduiną — co doprowadziło rzecz jasna do tego, że przyklejono mu metkę ugodowca i niemal zausznika wroga.
— Ojciec zawsze uważał pana za „ciepłe kluchy” i, gdy Boromir zginął, zaczął szukać sposobu anulowania waszego prawa do tronu… Pan zresztą nigdy się tym nie przejmował i nawet, jak pamiętam, zażartował kiedyś: „Jeśli z powodu pióra mam odcisk na zgięciu środkowego palca, to berło zetrze mi dłonie do kości”. Naprawdę wspaniale powiedziane, książę, nic dodać, nic ująć! Tak więc — głos Aragorna rozbrzmiał nagle sucho i twardo — zacznijmy uważać, że po prostu wróciliśmy do sytuacji wyjściowej: tron gondorski do pana nie należy, tyle, że zasiądzie na nim nie pański niedorzeczny brat — niech mu ziemia lekką będzie — a ja. Słucha mnie pan?
„Tak”.
— Mamy więc taką sytuację. Denethor zmarł… to ciężki cios, ale sądzę, że jakoś to pan przeżyje. Wojna trwa, kraj jest bez władcy, i ja — Aragorn, potomek Isildura, który rozbił dziś na Polach Pelennoru wojska Wschodu — przyjmuję na prośbę armii koronę Odrodzonego Królestwa. Jest to fakt nieodwołalny, mogą jedynie wystąpić warianty pańskiego losu, książę. Tak więc, wariant pierwszy: pan dobrowolnie zrzeka się tronu — a proszę nie zapominać, że wasza dynastia nie jest dynastią królów, a władców! — i wyjeżdża z Minas Tirith, by władać jakimś księstwem w gondorskiej ziemi. Sądzę, że Ithilien nada się w sam raz. Wariant drugi: pan odmawia, ale wtedy ja nawet nie zaczynam pana leczyć — bo niby dlaczego? — i przejmę koronę po pańskiej szybkiej śmierci. Nawiasem mówiąc, tego, że pan jeszcze żyje, nie domyśla się nikt, prócz mnie. Pogrzebowa ceremonia wyznaczona jest na dzisiejszy ranek, a ja po prostu mogę w niej nie przeszkadzać. Po kilku godzinach usłyszy pan, jak nad głową stuknie płyta zamykająca otwór grobowca. … Resztę niech domaluje panu wyobraźnia. Zrozumiał mnie pan, Faramirze?
Palce księcia milczały. Zawsze był mężny odwagą filozofa, jednak perspektywa pogrzebania za życia może zalać strachem każdą duszę.
— O nie, tak się nie godzi. Jeśli za pół minuty nie da pan jasnej odpowiedzi odejdę, a za kilka godzin, gdy działanie acelas się skończy przyjdą po pana grabarze. Proszę mi uwierzyć, bardziej mi odpowiada pierwszy wariant, ale jeśli woli pan grobowiec…
„Nie”.
— „Nie” w znaczeniu „tak”? Zgadza się pan zostać księciem Ithilien?
„Tak”.
— To znaczy, że doszliśmy do porozumienia. Pana słowo mi wystarczy — na razie. Po jakimś czasie, kiedy wróci panu zdolność mówienia, odwiedzimy pana z księciem Imrahilem — po śmierci Denethora, tymczasowo zarządza on miastem i krajem. Imrahii zaświadczy przed panem moje prawa dynastyczne, ponieważ do tego czasu zapozna się z nimi. Pan z kolei potwierdzi, że zrzeka się obowiązków gondorskiego władcy i zamierza się udać do Ithilien. Szlachetność księcia i jego przyjaźń z nami znane są w całym Gondorze, tak więc, kiedy zwróci się do narodu, zostanie to odebrane właściwie. Zgadza się pan? Proszę o odpowiedź — tak czy nie?
„Tak”.
— Przy okazji odpowiem na nie wypowiedziane pytanie — dlaczego nie miałbym pana sprzątnąć według drugiego wariantu, co wydaje się prostsze i pewniejsze. Ponieważ działa zwyczajna pragmatyka: żywy Faramir, który zwrócił tron i osiadł w Ithilien, jest bezpieczny, a jego prochy, przechowywane pod podłogą miejsca spoczynku gondorskich władców, na pewno zrodzą całe tabuny samozwańców — „Łżefaramirów”, że się tak wyrażę… To, i jeszcze jedno. Jestem pewien, że nie zamierza pan złamać danego słowa, ale na wszelki wypadek proszę mieć na uwadze: nie wyleczy pana żaden lekarz w Sródziemiu, prócz mnie, a leczenie potrwa jeszcze długo, i mogą się stać różne rzeczy… Rozumie mnie pan?