Выбрать главу

Ale ten przejaw słabości trwał tylko chwilę. Krew sześciu pokoleń stepowych władców wzięła górę nad chwilowym zmieszaniem: siostra króla Rohańskiej Marchii nie ma prawa zachowywać się jak uwiedziona przez panicza córka młynarza. Z czarującym uśmiechem, nasyconym ciepłem jak księżycowe światło zalewające śnieżną kotlinę w Górach Białych, Eowina odpowiedziała porucznikowi, że przywieziony przez niego rozkaz jest bardzo dziwny: przecież nie jest ona poddaną człowieka, mieniącego się królem Gondoru i Arnoru. W każdym razie znajdują się oni teraz poza rubieżami Odrodzonego Królestwa, tak więc, jeśli książę Ithilien — skinienie głowy w stronę Faramira — nie ma nic przeciwko jej tu obecności, to ona raczej wybierze przedłużenie gościny.

Książę Ithilien, rzecz jasna, nie oponował, i smuciło go w tej całej sytuacji tylko jedno. Nie miał broni, i jeśli ludzie Aragorna mają zalecenie w razie potrzeby wywieźć dziewczynę siłą, to może walczyć tylko za pomocą noża, którym jeszcze przed chwilą wycinał kęsy z jeleniej łopatki — zaiste godny koniec dla ostatniego przedstawiciela nieszczęsnej Anariońskiej dynastii. Cóż, przynajmniej styl tej tragifarsy będzie utrzymany w konwencji do samego końca… W tej chwili książę niechcący przeniósł spojrzenie na stojącego na prawo od stołu Beregonda i drgnął ze zdumienia. Kapitan przeobraził się nie do poznania — jego spojrzenie nabrało poprzedniej kamiennej twardości, a ręka wyrobionym gestem oparła się na rękojeści miecza… Nie musieli już nic mówić: stary wojownik dokonał wyboru i gotów był umrzeć wraz z Faramirem.

A porucznik wyraźnie stracił rezon: najprawdopodobniej użycie broni przeciwko najjaśniejszym osobom nie było przewidziane w instrukcji. Eowina tymczasem, ponownie doń się uśmiechnęła — tym razem naprawdę czarująco — i przejęła inicjatywę:

— Obawiam się, że będzie musiał się pan zatrzymać, poruczniku. Proszę się poczęstować sarniną — dziś jest naprawdę udana. Pańscy żołnierze również potrzebują odpoczynku. Gunt! — zawołała do starszego lokaja. — Zaprowadź ludzi Jego Królewskiej Mości i dobrze ich nakarm, gdyż długą mieli podróż. I każ napalić w łaźni!

Eowinie wystarczyło sił, by wysiedzieć do końca posiłku i nawet podtrzymywać konwersację. „Proszę mi podać sól… Dziękuję bardzo… A co słychać w Mordorze, poruczniku? My, w tej naszej głuszy zupełnie oderwaliśmy się od rzeczywistości…” Ale widać było, że ledwo panuje nad sobą. Patrząc na nią, Faramir przypomniał sobie widziane pewnego razu nie odprężone szkło: na oko zwyczajne szkiełko, ale wystarczy pstryknąć w nie paznokciem, a rozleci się na drobniutkie bryzgi.

Ten nocy oczywiście nie spał. Siedział przy biurku pod nocną lampką, łamiąc sobie głowę, czy można w zaistniałej sytuacji jakoś jej pomóc? Książę był wybitnym filozofem, zupełnie nieźle radził sobie z taktyką wojny i sztuką wywiadu, ale co do sekretów duszy kobiecej — to trzeba powiedzieć sobie otwarcie — wyznawał się na nich słabo. Tak więc, gdy drzwi do jego komnaty otworzyły się bez pukania i na progu znalazła się blada Eowina, bosa i w nocnej koszuli, zupełnie się skonfundował. Na szczęście to ona, zdeterminowana jak somnambuliczka, nie czekając na zaproszenie, przekroczyła próg. Jej koszula opadła do stóp, a ona rozkazała, dumnie unosząc głowę i opuszczając rzęsy:

— Weź mnie, książę! Teraz!

Chwycił na ręce jej leciutkie ciało — och, diabli, dygoce jakby miała dreszcze, ząb nie trafia na ząb! — i, przeniósłszy ją na swoje łoże, nakrył kilkoma ciepłymi futrami… Co tu jeszcze jest? Poszukał dokoła wzrokiem. Aha! Manierka z elfickim winem — to, co trzeba.

— Masz, łyknij! Rozgrzejesz się…

— A nie chcesz książę rozgrzać mnie jakoś inaczej? — Nie otwierała oczu i ciało jej, wyprężone jak struna, nadal trzęsło się i dygotało.

— Byle nie teraz. Znienawidzisz mnie na całą resztę życia i będziesz miała rację.

I wtedy zrozumiała, że można; w końcu — można… I nie przejmując się już niczym, rozełkała się jak w odległym dzieciństwie, a on tulił do piersi tę drżącą i szlochającą, nieskończenie drogą mu istotę i szeptał jej do ucha jakieś słowa — sam nawet nie pamiętał jakie, i nie miało to żadnego znaczenia — a wargi jego były słone od jej łez. Kiedy wypłakała do dna swój ból i obrzydzenie, ukryła się w norce pod futrami, zawładnęła jego dłonią i cicho poprosiła: „Opowiedz mi coś… miłego”. Wtedy zaczął deklamować wiersze, najlepsze z tych, jakie znał. A za każdym razem, gdy milkł, ona ściskała jego dłoń, jakby bała się go zgubić w nocy, i mówiła z niemożliwą do powtórzenia intonacją: „Jeszcze coś! Proszę!”

Zasnęła dopiero przed świtem, nie wypuszczając jego dłoni ze swych rąk, a on siedział jeszcze długo na brzegu łoża, czekając aż jej sen stanie się mocny i dopiero wtedy pochylił się nad nią, ostrożnie dotknął wargami skroni, a potem usiadł w fotelu… Kilka godzin później obudził go jakiś szelest, otworzył oczy i natychmiast usłyszał gniewne: „Odwróć się, proszę!”, a po kilku sekundach skargę: „Posłuchaj, daj mi coś do ubrania. Nie mogę w biały dzień spacerować w takim stanie! „A potem, już stojąc na progu, mając na sobie jego myśliwską kurtkę z podwiniętymi rękawami, nagle powiedziała cicho i bardzo, bardzo poważnie: „Wiesz, te wiersze… To było coś niezwykłego, nigdy w życiu nie przeżyłam niczego takiego. Przyjdę do ciebie wieczorem i będziesz deklamował jeszcze coś, dobrze?” Krotko mówiąc, zanim do Edoras wysłany został list, w którym Faramir zapytywał Eomera, czy nie ma nic przeciwko decyzji swojej siostry, która postanowiła zostać księżną Ithilien, ich wieczorki literackie trwale weszły do rodzinnej tradycji.

— Czy ty mnie słuchasz?

Eowina, dawno już umyta i ubrana, patrzyła na niego z wyrzutem.

— Wybacz, mała. Rzeczywiście zamyśliłem się.

— Coś smutnego?

— Raczej — niebezpiecznego. Myślę sobie — a czy nie przyśle do nas Jego Wysokość król Gondoru i Arnoru prezentu ślubnego? Żeby tylko twój onegdajszy żarcik o strychninie i arszeniku nie był proroczy…

Wypowiadając te słowa, złamał jedno z niepisanych praw: w tych ścianach nie wspomina się Aragorna. Tylko raz, na samym początku ich romansu, Eowina niespodziewanie i bez związku z toczącą się rozmową powiedziała: „Jeśli cię to interesuje, jaki on był jako kochanek — stała odwrócona do okna i przesadnie uważnie przypatrywała się czemuś na dziedzińcu, nie zauważając jego protestującego gestu — to mogę powiedzieć zupełnie szczerze: taki sobie. Wiesz, on przywykł do tego, że tylko bierze — zawsze i wszystko. Jednym słowem »prawdziwy mężczyzna«. Wargi jej przy tych słowach wykrzywił gorzki uśmiech. „Oczywiście, mnóstwo kobiet tego właśnie chce, ale ja nie należę do ich grona…”

Przez jakiś czas patrzyła na Faramira pytająco, a potem skinęła głową i powiedziała, ważąc słowa i jakby sumując coś w myślach:

— Tak, to do niego podobne… Masz jakiś plan, by uniknąć takiego prezentu?

— Mam. Ale wszystko zależy od tego, czy w naszej drużynie zagra Beregond.

— Wybacz, że wtykam nos nie w swoje sprawy… Przecież ten człowiek zabił twego ojca. Co by o nim nie mówić, to jednak ojciec…

— Sądzę, że Beregond nie miał z tym nic wspólnego. Więcej nawet: spróbuję to dziś udowodnić, a przede wszystkim jemu samemu.

— A dlaczego właśnie dzisiaj?

— Dlatego, że wcześniej nie można było. Tego dnia — pamiętasz, w jadalni? — zachował się bardzo nieostrożnie. Umyślnie nie kontaktowałem się z nim przez cały ten czas, by uśpić czujność chłopców z Białego Oddziału, ale teraz wydaje mi się, że układ jest taki: albo wóz, albo przewóz. Jednym słowem — zaproś go do mojej komnaty pod jakimś pretekstem. Ale uważaj, by rozmowa wasza odbyła się przy świadkach — wszak nie mamy żadnych sekretów! A ty, gdy pojedziesz dziś na polowanie, oderwij się nieznacznie od eskorty i popytaj u ludzi, nie narzucając się, o pewną leśną osadę…