Выбрать главу

Wieczorem tego samego dnia wyszli na polanę, gdzie dziesięciu mężczyzn budowało palisadę dokoła pary nie ukończonych jeszcze chat. Na ich widok wszyscy chwycili za łuki, a przywódca poważnym głosem polecił: położyć broń na ziemi i podejść bliżej, wolno, z rękami nad głową. Tangorn, zbliżywszy się, oświadczył, że ich oddział kieruje się na spotkanie z księciem Faramirem. Chłopi popatrzyli na siebie i zapytali, skąd on się tu wziął. Z księżyca spadł, czy z komina. Baron tymczasem uważnie przyjrzał się jednemu z budowniczych — temu, który siedział na belkach, osiodławszy krokiew — i nagle roześmiał się serdecznie:

— Tak, tak, kapralu! Pięknie witasz swojego dowódcę.

— Chłopy! — wrzasnął ten, omal nie spadając ze swoich wyżyn. — Niech mi gały powypadają, jeśli to nie porucznik Tangorn! Wybacz nam, panie baronie, nie poznaliśmy: wygląda pan tak, że lepiej nie mówić… Nieważne, teraz wszyscy nasi są razem, możemy więc ten Biały Oddział… — i w całkowitym zachwycie zaadresował ukrytemu za lasami Emyn Arnen wyrazisty, nieprzyzwoity gest.

25

Ithilien, osiedle Drozdowa Kolonia
14 maja 3019 roku

Czy to znaczy, że tak właśnie palnąłeś na całe Emyn Arnen: „Wolni strzelcy z Drozdowej Kolonu”?

— A co miałem robić? Czekać aż Odwieczny Ogień zamarznie? I księcia, i dziewczynę wypuszczają z fortu tylko w towarzystwie chłopców z Białego Oddziału, a w ich kompanii jakoś niezręcznie się rozmawia.

Płomyk oliwnego kaganka, stojącego na brzegu prymitywnego stołu z nie obrobionych desek, rzucał nierówne światło na twarz mówiącego, po cygańsku smagłą i drapieżną — nic dodać, nic ująć, zbój-masztang z karawanich szlaków zaanduińskiego Południa. Nie dziw, że swego czasu człowiek ten czuł się jak ryba w wodzie zarówno w khandyjskich karawanserajach wśród poganiaczy bachtrianów, przemytników i zawszawionych gardłujących derwiszów, jak i w umbarskich portowych knajpach o najgorszej reputacji. Wiele lat temu właśnie baron Grager kształcił debiutującego za Anduiną „kota” Tangorna w abecadle rzemiosła zwiadowcy i — co może było jeszcze ważniejsze — niezliczonych niuansach Południa, bez opanowania których zostaniesz chechaco — wiecznym obiektem obłudnie złośliwych uwag każdego Południowca, od ulicznego urwisa do dworzanina.

Gospodarz Drozdowej Kolonii pytająco dotknął dzban z winem, ale widząc ledwo zauważalne skinienie Tangorna, odsunął go tylko na bok: objęcia i inne emocje z powodu spotkania były już za nimi. Teraz był czas na pracę.

— Czy szybko nawiązałeś łączność?

— Za dziewięć dni powinni już zapomnieć o tym głupim epizodzie. Dziewczyna akurat wyjechała na polowanie — to dla niej sprawa zwyczajna — zobaczyła na jednej z polan pastuszka ze stadem i bardzo zręcznie oderwała się od eskorty na jakieś dziesięć minut, nie więcej…

— Pastuszek, znaczy się… Pewnie wsunęła mu złotą monetę z liścikiem.

— Nie zgadłeś. Wyciągnęła mu drzazgę z pięty i opowiedziała, jak pewnego razu w dzieciństwie broniła ze swoim bratem tabunu przed stepowymi wilkami. Słuchaj, czy tam na Północy, ci dumni jeźdźcy naprawdę wszystko robią własnymi rękami?

— Tak. Nawet książęta krwi w dzieciństwie pasą konie, a księżniczki pracują przy kuchni. Tak więc, co z tym pastuszkiem?

— Po prostu poprosiła go o pomoc, ale tak, żeby nie dowiedział się o tym ani jeden człowiek na świecie. I — oto słowo zawodowca: gdyby coś się stało, ten chłopiec dałby się pociąć na kawałki, a nie pisnąłby słowa. Krótko mówiąc, znalazł on Drozdową Kolonię i przekazał, że w przyszły piątek w karczmie „Czerwony Jeleń” kapitan Beregond będzie oczekiwał mocno podchmielonego człowieka, który klepnie go w ramię i zapyta czy to nie on dowodził mortondzkimi łucznikami na Polach Pelennoru…

— Cooo?! Beregond?!

— Wyobraź sobie. Zdziwiliśmy się, co najmniej jak ty. Jednakże musisz się zgodzić, że ludzie Aragorna na przynętę wystawiliby kogoś nie tak znacznego. Tak więc, książę słusznie uczynił…

— Wyście tu chyba zupełnie powariowali! — rozłożył ręce Tangorn. — Jak można za grosz wierzyć człowiekowi, który najpierw zabił swego władcę, a teraz, po miesiącu, zdradza nowych panów?

— Nic podobnego. On nie ma nic wspólnego ze śmiercią Denethora, co zostało wyjaśnione z absolutną dokładnością…

— Ciekawe, jak to wyjaśniliście. Wpatrywaliście się w kawowe fusy, czy jak?

— Wpatrywaliśmy się. Ale nie w fusy, a w palantir. Krótko mówiąc, Faramir całkowicie mu ufa. A książę, jak ci wiadomo, nieźle zna się na ludziach i nie ulega przesadnej łatwowierności.

Tangorn wychylił się do przodu i nawet gwizdnął ze zdziwienia.

— Poczekaj, poczekaj… Czy nie chcesz czasem powiedzieć, że palantir Denethora znajduje się w Emyn Arnen?

— Tak. Ci tam, w Minas Tirith, zdecydowali, że kryształ jest „zablokowany” — oni wszyscy widzieli w nim tylko widmo zabitego króla. Dlatego, gdy Faramir wyraził chęć zabrania go „napamiątkę”, nawet się ucieszyli.

— Ta-a-ak…

Baron odruchowo zerknął na drzwi do sąsiedniej izby, gdzie urządzali się na nocleg Haladdin i Cerleg. Sytuacja zmieniała się błyskawicznie. „Coś ostatnio wręcz nieprzyzwoicie sprzyja nam Fortuna — przemknęła mu myśl. — Och, nie rokuje to niczego dobrego…” Grager, wychwyciwszy to spojrzenie, kiwnął w stronę ściany.

— Ta para… Naprawdę szukają Faramira?

— Tak. Można im całkowicie ufać. Nasze dążenia, w każdym razie w tej chwili, są zgodne.

— No, no… Misja dyplomatyczna?

— Coś w tym rodzaju. Wybacz, ale jestem związany słowem… Dowódca Ithilieńczyków przez jakiś czas ważył coś w głowie, a potem mruknął:

— Dobra, sam się nimi zajmuj, ja mam swoich kłopotów aż nadto. Na razie wpakuję ich do najdalszej bazy, na Wydrzym Potoku, żeby pod nogami się nie pętali, a potem się zobaczy.

— A dlaczego ze wszystkich swoich baz podsunąłeś akurat Drozdową Kolonię?

— Dlatego, że i tak tu się nie da podejść niezauważalnie. Zawsze zdążymy czmychnąć. Poza tym, ludzi tu jak kot napłakał. Jest to raczej punkt obserwacyjny, niż baza.

— A ilu jest naszych?

— Ty jesteś pięćdziesiąty drugi.

— A ich?

— Czterdziestu.

— Tak, naszych sił za mało na szturm…

— O szturmie zapomnij — machnął ręką Grager. — Co jak co, ale zawsze zdążą wykończyć księcia, i to w każdej sytuacji. Tym bardziej, że Faramir kategorycznie żąda, by jego uwolnienie odbyło się bezkrwawo, żeby nikt nie ośmielił się oskarżyć go o złamanie przysięgi wasala. Nie, my mamy inny plan. Przygotowujemy ucieczkę z Emyn Arnen, a kiedy książę Ithilien znajdzie się już pod naszą ochroną, będziemy mogli rozmawiać z Białym Oddziałem innym tonem. Coś w stylu: „Może byście sobie stąd poszli, chłopcy?”

— A macie już jakiś konkretny plan?

— Jesteś niesprawiedliwy. Już niemal wszystko zostało zrobione! Widzisz, największy problem to Eowina. Oni są wypuszczani za bramę pojedynczo, a książę sam — to jasne, nie ucieknie. Tak więc, musieliśmy rozwiązać łamigłówkę: żeby książę z księżną byli, po pierwsze — razem, po drugie — bez bezpośredniego nadzoru, i po trzecie — poza budynkiem fortu.

— Hm… Od razu przychodzi do głowy ich sypialnia. Co prawda, tam nie spełnia się trzeci warunek…