Выбрать главу

26

Ithilien, Emyn Arnen
Noc z 14 na 15 maja 3019 roku.

— Posłuchaj, mówisz, że księżniczka Elendeil w rzeczywistości w ogóle nie istniała, że wymyślił ją po prostu ten Airufin…

Eowina siedziała w fotelu z podwiniętymi nogami, splatając na kolanach swe szczupłe palce, zabawnie nachmurzona. Książę uśmiechnął się i, przycupnąwszy na podłokietniku, usiłował wygładzić tę kochaną zmarszczkę dotknięciem warg, ale nic z tego nie wyszło.

— Nie, Far, poczekaj. Mówię poważnie. Przecież ona żyje, naprawdę żyje! A kiedy ginie, żeby uratować swego ukochanego, to chce mi się płakać, jakbym naprawdę straciła przyjaciela… Weźmy sagi o starożytnych herosach — oczywiście, to też zajmujące, ale jakoś tak zupełnie nie to. Tacy Gil-Galad i Isildur — oni są jacyś… no, wiesz, jak kamienne posągi, rozumiesz? Można ich czcić — i tylko to, a księżniczka — słaba i czuła — ją można pokochać… Rozumiesz mnie?

— Oczywiście, wspaniale to ujmujesz, zielonooka. Wydaje mi się, że Airufin z przyjemnością wysłuchałby twych słów.

— Elendeil powinna żyć na początku Trzeciej Ery. Nikt, prócz kilku historyków, nie pamięta nawet imion tych książąt, którzy rządzili wówczas na rohańskich równinach. Tak więc, kto jest bardziej realny — oni czy ta dziewczyna? To znaczy, że Airufin — aż strach powiedzieć! — okazał się potężniejszy od samych Valarów?

— W pewnym sensie tak.

— Wiesz, przyszło mi do głowy… Wyobraź sobie, że ktoś inny, równie potężny jak Alrufin, napisze kiedyś książkę o nas, bo przecież może coś takiego się zdarzyć, prawda? Wtedy która z tych Eowin będzie prawdziwa — ja czy tamta?

— Jak pamiętam — uśmiechnął się Faramir — onegdaj prosiłaś mnie, bym wytłumaczył „na dostępnym dla głupiej baby poziomie”, co to filozofia. Tak więc, te twoje rozważania to właśnie filozofia, choć dość naiwna. Takimi problemami na długo przed tobą zajmowało się mnóstwo ludzi, i wiele ze znalezionych przez nich odpowiedzi to głupstwa bez wartości. Na przykład… Wejść! — zawołał, słysząc pukanie do drzwi i zaniepokojony zerknął na Eowinę. Dokoła noc, kogo tu licho niesie?

Gość ubrany był w czarny paradny uniform kaprala Gondorskiej Straży Cytadeli (księcia zawsze intrygowała ta sprzeczność: Biały Oddział, a mundury czarne), i na jego widok Faramir poczuł ssanie w dołku — wyglądało, że w jakimś miejscu popełnili błąd… Poprosił Eowinę, by oddaliła się do sąsiedniego pokoju, ale gość łagodnie poprosił ją o pozostanie, gdyż to, o czym będzie się za chwilę mówiło, dotyczy wprost również i Jej Wysokości.

— Po pierwsze, proszę pozwolić, że się przedstawię, książę, choć może z pewnym opóźnieniem. Nie mam imienia, ale może mnie pan nazywać Gepardem. W rzeczywistości nie jestem kapralem, a kapitanem Tajnej Straży, oto mój żeton. Dowodzę tutejszym kontrwywiadem. Kilka minut temu aresztowałem komendanta Emyn Arnen pod zarzutem udziału w spisku i zdrady państwowej. Jednakże nie wykluczam, że Beregond tylko wykonywał pańskie rozkazy, nie wnikając zbytnio w ich istotę, a wówczas jego wina nie będzie już tak wielka. Właściwie, właśnie to chciałbym wyjaśnić.

— Nie mógłby pan, kapitanie, wyrażać się jaśniej? Na twarzy Faramira nie drgnął ani jeden mięsień i zdołał bez lęku odpowiedzieć na spojrzenie Geparda — puste i straszliwe, właściwe wszystkim oficerom Białego Oddziału. Gdyby pominąć te oczy, oblicze kapitana mogłoby sprawiać zupełnie sympatyczne wrażenie — było mężne i nieco przy tym smutne.

— Jak mi się wydaje, książę, zupełnie opacznie rozumie pan sedno moich tu obowiązków. Powinienem za wszelką cenę — powtarzam: za wszelką cenę — strzec pańskiego życia. Nie dlatego, że pana lubię, a dlatego, że taki mam rozkaz od mojego króla: jakiekolwiek nieszczęście się panu przydarzy plotka przypisze je Jego Wysokości, a niby dlaczego ma on płacić czyjeś rachunki? To jedna strona zagadnienia. Z drugiej, jestem zobowiązany przeszkodzić w czyichkolwiek zakusach na namówienie pana do złamania przysięgi wasalnej. Proszę sobie wyobrazić, że jacyś głupcy napadają na fort i „uwalniają” pana, chcąc uczynić z pana sztandar restauracji. Jeśli przy tym zginie choć jeden z ludzi króla — a zginą na pewno — Jego Królewska Mość, mimo naprawdę szczerych chęci, nie będzie mógł przymknąć oczu na tę historię. Królewska armia wkroczy do Ithilien, a to najprawdopodobniej doprowadzi Odrodzone Królestwo prosto do krwawej wojny wewnętrznej. Tak więc, proszę uważać, że jestem tu po to, by ustrzec pana przed ewentualnymi głupstwami.

Dziwne, ale w mowie Geparda, może w jego intonacji — nie, raczej w budowie zdań — było coś takiego, że Faramir poczuł się jakby ponownie rozmawiał z Aragornem.

— Bardzo cenię pańską troskę, kapitanie, jednakże nie rozumiem, jaki to ma związek z aresztowaniem Beregonda.

— Jakiś czas temu spotkał się on w „Czerwonym Jeleniu” z wysokim, szczupłym człowiekiem, mającym wzdłuż lewej skroni długą bliznę, a jedno ramię wyraźnie wyższe od drugiego. Nie wie pan czasem, o kim mowa? Dość łatwa do zapamiętania powierzchowność…

— Przyznam, że nie przypominam sobie — uśmiechnął się książę, starając się, by uśmiech go nie zdradził, a były ku temu powody… — Może lepiej by było zapytać samego Beregonda.

— Och, Beregond odpowie na całą masę pytań. Ale pański brak pamięci, książę, jest bardzo zastanawiający. Rozumiem, że kapitan Pułku Ithilien, Faramir, może nie pamiętać twarzy wszystkich swoich żołnierzy, ale kaprali i oficerów, powinien… Powtarzam: łatwa do zapamiętania powierzchowność…

— A co ma do tego mój pułk?

— Jak to, co? Widzi pan, wielu z walczących w składzie tego wspaniałego oddziału nie wróciło po zakończeniu wojny do domów, do Gondoru. Szczególnie zauważalny jest całkowity brak zwolnionych ze służby oficerów i podoficerów — łącznie około pięćdziesięciu. No, pewnie część z nich zginęła — takie czasy — ale przecież nie wszyscy! Jak pan sądzi, książę, dokąd mogli się udać? Czy nie do nas, do Ithilien?

— Możliwe — obojętnie wzruszył ramionami książę. — Tyle, że ja nie mam o tym najmniejszego pojęcia.

— O to właśnie chodzi, książę, o to chodzi: nie ma pan pojęcia! Proszę zauważyć: powrót do Ithilien, z którym związana przecież była i służba w wojsku, i gdzie księciem jest ukochany ich kapitan (a to, że pana w pułku kochano, nie jest dla nikogo tajemnicą), to jakby rzecz normalna i naturalna. Tylko dlaczego żaden z nich nie przybył do Emyn Arnen oficjalnie, nie przedstawił się i nie poprosił o przyjęcie do służby… Zgódźmy się, że to jest nie tylko nienaturalne — to jest bardzo, ale to bardzo podejrzane! Logicznie zatem jest założyć, że pański pułk zachował się jako jednolita zdyscyplinowana organizacja, tyle, że działająca w nielegalnym trybie, i teraz ci ludzie wałkują w głowach plany pańskiego „uwolnienia”. Do czego to doprowadzi, już, jak mi się wydaje, omówiliśmy.

— Pańskie domysły, kapitanie, są nawet interesujące i logiczne na swój sposób, jednakże jeśli wszystkie te dowody zdrady Beregonda, jakimi dysponujecie…

— Dajmy spokój, książę — skrzywił się Gepard. — Przecież nie jesteśmy przed ławą przysięgłych! W chwili obecnej niepokoją mnie nie prawnicze sztuczki, a prawdziwy stopień winy tego spiskowca-dyletanta. Teraz jednak rodzi się pytanie: W jaki sposób komendant, odbywający służbę w Minas Tirith, w oddziale Straży Cytadeli, mógł się skontaktować z kapralem Rankornem, wolnym strzelcem, który całą wojnę przesiedział w lasach Ithilien? To oznacza, że ktoś ich ze sobą zapoznał, nawet może zaocznie, i pierwszym kandydatem jest pan, książę. Tak więc, czy Beregond działał według swego uznania czy — co bardziej mi wygląda na prawdę — wykonywał pańskie zadanie?