Выбрать главу

Biały punkcik zmatowiał i znikł nagle — to „Słonecznik” skrył się w cieniu Leonidy. Popow znów się położył, splótłszy ręce na karku. — „Czy czasem nie za dobrze urządzona? — pomyślał. — Ciepłe, zielone równiny, wonne powietrze, idylliczna rzeczka bez krokodyli… Może to tylko blichtr, tylko parawan, za którym działają jakieś niepojęte siły? Albo wszystko jest znacznie prostsze? Tańka zgubiła gdzieś w trawie trzewiki; Fokin, jak wiadomo, jest fajtłapą i zaginione toboły leżą teraz pod stosem części ekskawatora. Przecież to on biegał dzisiaj cały dzień wśród stosów rzeczy, rozglądając się ukradkiem na wszystkie strony!..” Zdaje się, że Popow się zdrzemnął, a kiedy się przebudził, Palmira wzeszła już wysoko. Z namiotu, gdzie spał Fokin, rozległo się mlaskanie i pochrapywanie, na sąsiednim dachu zaś szeptano:

— …szefostwo nad naszą szkołą objęli chemicy, więc wykombinowaliśmy trzy balony z helem i tego samego wieczoru napełniliśmy sterowiec. Kostek zlazł na ziemię, by odrąbać koniec. Jak tylko oderwała się lina, polecieliśmy, a Kostek pozostał na dole. Pędził za nami i wołał, abyśmy się zatrzymali, następnie mianował mnie kapitanem i zabronił mi lecieć dalej. Ja oczywiście od razu zacząłem sterować na maszt przekaźnikowy. Tam zawisnęliśmy i wisieliśmy tak przez całą noc. I przez całą noc darliśmy się na całe gardło, próbując się dogadać: czy Kostek ma iść do kierownika szkoły, czy nie. Kostek mógł pójść, ale nie chciał, a my chcieliśmy, lecz nie mogliśmy, aż rano zauważono nas z aerobusu i wreszcie zdjęto.

— A ja byłam spokojną dziewczynką. I zawsze bardzo się bałam wszelkich mechanizmów. Wiesz przecież, że do tej pory boję się cyberów.

— Cyberów nie masz się czego bać, Taniusiu. One są łagodne.

— Tak, łagodne… Jak taki złapie za nogę… Sam przyznasz, że te żywe truposze mają w sobie coś niesamowitego. To bardzo nieprzyjemne…

Popow przewrócił się na bok i popatrzył. Tania i Lu siedzieli na sąsiednim dachu, zwiesiwszy nogi. „Rozćwierkali się jak wróble — pomyślał Popow. — A jutro cały dzień będą ziewać”.

— Tatjana — powiedział półgłosem. — Czas już spać.

— Nie chce się jakoś…

—. Ale jednak będziesz musiała!

— A my spacerowaliśmy po brzegu — pochwaliła się Tania. Lu poruszył się zmieszany. — Cudownie jest nad rzeką. Księżyc, ryby pluskają.

Lu zapytał:

— E-e… a gdzie doktor Mboga?

— Doktor Mboga jest przy pracy — odpowiedział Popow.

— A prawda, Lu! — ucieszyła się Tania. — Chodźmy szukać doktora Mbogi!

„Beznadziejna”… — pomyślał Popow i przewrócił się na drugi bok. Na dachu znów zaczęli szeptać. Popow zdecydowanym ruchem podniósł się, zebrał pościel i wrócił do namiotu. W namiocie było bardzo głośno…

Fokin spał na cały regulator… „Och, niedojdo ty, niedojdo — pomyślał Popow lokując się wygodnie. — Taka właśnie noc jest jakby stworzona do zalecania się. A ty zapuściłeś wąsy i myślisz, że na tym koniec!..” Owinął się szczelnie w prześcieradło i momentalnie zasnął.

V

Ogłuszający grzmot podrzucił go na posłaniu. W namiocie było ciemno.

Du-dut! Du-dut! — zagrzmiały jeszcze dwa strzały.

— Co za licho! — wrzasnął w ciemności Fokin. — Kto tu?

Rozległ się krótki, zajęczy pisk i triumfujący okrzyk Fokina:

— A tuś mi! Tutaj, do mnie!

Popow zaplątał się w hamaku i w żaden sposób nie mógł się podnieść.

Wtem usłyszał tępe uderzenie, Fokin stęknął głucho i natychmiast coś ciemnego i maleńkiego mignęło i przepadło w jasnym trójkącie wyjścia.

Popow rzucił się w ślad za tym czymś. Fokin także skoczył naprzód i obaj z rozpędem zderzyli się głowami. Popow zgrzytnął zębami i wreszcie wybiegł na zewnątrz.

Palmira jasno świeciła. Przeciwległy dach był pusty. Obejrzawszy się Popow zobaczył, jak Mboga pędzi ulicą, rozchylając zręcznie trawę, a za nim depcząc mu po piętach biegną Lu i Tatjana, potykając się co chwila.

I jeszcze jedną rzecz zauważył Popow: daleko przed Mbogą ktoś ucieka, nurkując w rozkołysanej zieleni. Biegnie znacznie szybciej niż Mboga.

Mboga zatrzymał się, uniósł jedną ręką karabin lufą do góry i wystrzelił jeszcze raz. Dziwny stwór dał w trawie susa w bok i znikł za rogiem ostatniego budynku. A po sekundzie w księżycowym blasku uniósł się stamtąd biały ptak, szeroko i miękko wymachując ogromnymi skrzydłami.

— Strzelajcie! — ryknął Fokin i pomknął wzdłuż ulicy, padając co kilka kroków. Mboga stał nieruchomo, opuściwszy karabin i z zadartą do góry głową śledził wzrokiem oddalającego się ptaka. Ptak, lecąc dostojnie bez najmniejszego szmeru, zatoczył koło ponad miastem i zwiększając stopniowo wysokość oddalił się na południe. Po minucie znikł bez śladu. I wtedy Popow zobaczył, jak zupełnie nisko, nad samą bazą przeleciały jeszcze ptaki — trzy, cztery, pięć — pięć ogromnych białych ptaków wzbiło się w niebo nad miejscem pracy cyberów i po chwili roztopiło się w błękicie.

Popow zszedł z dachu. Martwe sześciany budynków rzucały na trawę gęste czarne cienie. Trawa mieniła się srebrzyście. Coś zabrzęczało pod nogą. Popow schylił się. Wśród zieleni błysnęła łuska naboju. Popow przekroczył bezceremonialnie pokraczny cień helikoptera.

Dały się słyszeć głosy. Mboga, Fokin, Lu i Tania powoli zbliżali się ku niemu z przeciwnej strony.

— Miałem go w rękach! — mówił Fokin wzburzony. — Ale trzasnął

mnie w łeb i wyrwał się. Gdyby mnie wtedy nie stuknął, na pewno bym go nie puścił! Był miękki i ciepły, jak małe dziecko. I nogi…

— My też go prawie mieliśmy w garści — powiedziała Tania — ale zamienił się raptem w ptaka i pofrunął.

— Za kogo mnie masz? — parsknął Fokin. — Zamienił się w ptaka?…

— Rzeczywiście — rzekł Lu. — Skręcił za róg i stamtąd od razu zerwał się ptak.

— No i co? — burknął Fokin. — Tamten wystraszył ptaka, a wy gęby pootwieraliście.

— Zbieg okoliczności — zauważył Mboga.

Popow podszedł do nich i wszyscy się zatrzymali.

— Co tu właściwie zaszło? — zapytał Popow.

— Już go miałem — nie mógł sobie darować Fokin — i nagle jak mnie nie zamaluje!

— To, to już słyszałem — powiedział Popow. — Ale od czego to wszystko się zaczęło?

— Przyczaiłem się między tobołkami — zaczął Mboga. — Wtem zobaczyłem, że ktoś czołga się w trawie na samym środku ulicy. Chciałem schwytać intruza i wyszedłem mu naprzeciw, lecz zauważył mnie i zawrócił. Zorientowałem się, że go nie doścignę, i strzeliłem. Bardzo mi przykro, Anatolu, ale zdaje mi się, że ich spłoszyłem.

Zapanowała cisza. Potem Fokin zapytał ze zdumieniem:

— A czego wam właściwie szkoda, doktorze Mboga? Mboga długo zwlekał z odpowiedzią. Wszyscy czekali.

— Było ich przynajmniej dwóch — przemówił wreszcie. — Jednego wykryłem ja, a drugi był u nas w namiocie. Ale kiedy przebiegałem koło helikoptera… No cóż — zakończył niespodzianie. — Trzeba pójść i zobaczyć. Z pewnością się mylę.

Mboga ruszył do obozu swym cichym krokiem. Pozostali, wymieniwszy między sobą porozumiewawcze spojrzenia, udali się za nim.

Przy budynku, na którym stał helikopter, Mboga zatrzymał się.

— Gdzieś tutaj — powiedział.

Fokin i Tania bezzwłocznie zanurzyli się w czarnym cieniu pod ścianą.

Lu i Popow mierzyli Mboga wyczekującymi spojrzeniami. Mboga jednak milczał.