Выбрать главу

Darwin podjechał powoli pod klub. Zapisał sobie w notesie, że przed budynkiem prowadzono roboty drogowe: część ulicy pokryto już nową warstwą asfaltu. Były słupki odblaskowe i stożki, a żółta taśma ograniczała dostęp także do części chodnika. Na ulicy stał jeszcze walec i leżał sprzęt. Minor objechał klub, zatrzymał acurę na małym parkingu na tyłach, wysiadł i wszedł do budynku; chyba nie miał klimatyzacji, bo panowało w nim duszące gorąco.

Grupa starszych mężczyzn grała w karty przy stoliku ustawionym blisko tylnego okna. Rozciągał się z niego widok na basen i jacuzzi, które wyglądały na rzadko używane – tafla wody w jacuzzi była pokryta rzęsą i zapleśniała, basen wymagał czyszczenia. Minor niepewnie zbliżył się do graczy, mimo iż cała czwórka patrzyła na niego, zamiast w karty.

– Przepraszam, nie chciałem panom przerywać gry – zagaił – ale czy jest wśród was ktoś o imieniu Henry?

Jeden z mężczyzn, na oko pod osiemdziesiątkę, zerwał się na równe nogi. Był niski, mierzył może z metr sześćdziesiąt pięć i nie ważył więcej niż pięćdziesiąt kilo. Miał charakterystyczne dla starców w swoim wieku chude, blade nogi, przyduże szorty, drogą koszulkę polo, nowiutkie buty do biegania i czapkę bejsbolową z emblematem reklamującym jakieś kasyno w Las Vegas. Na ręce nosił zegarek – złotego roleksa.

– Ja jestem Henry – odparł dziarsko, wyciągając pokrytą plamami wątrobowymi rękę. – Henry Goldsmith. Przysłała pana firma ubezpieczeniowa na rozmowę o wypadku Buda?

Darwin przedstawił się, po czym spytał:

– Bud to pan William J. Treehorn?

– Bud to Bud – odparł jeden z graczy, nie podnosząc oczu znad kart. – Każdy go tak nazywał. Nikt nigdy nie zwracał się do niego „Williamie” czy „Billu”. Bud to Bud.

– To prawda – przyznał Henry Goldsmith. Mówił cichym, smutnym tonem. – Znałem Buda od… Jezu… trzydziestu lat. I zawsze był Budem.

– Widział pan wypadek, panie Goldsmith?

– Henry – odrzekł starzec. – Proszę mi mówić Henry. I tak… jestem jedynym świadkiem. Psiakrew, może nawet spowodowałem ten wypadek! – obniżył głos, toteż Dar z trudem usłyszał trzy ostatnie słowa. – Znajdźmy pusty stolik – dodał. – Wszystko panu opowiem.

Usiedli jak najdalej od graczy. Darwin znów się przedstawił, wyjaśnił, dla kogo pracuje i komu przekaże zebrane informacje, po czym spytał starego, czy może nagrać jego wypowiedź.

– Nie musi pan ze mną rozmawiać, jeśli pan nie chce – powiedział. – Zbieram po prostu dane dla rzeczoznawcy, który przekaże je radcy prawnemu właściciela terenu.

– Jasne, że z panem porozmawiam – odparował Henry. Zamachał ręką, sugerując rezygnację z przysługującego mu prawa do milczenia. – Opowiem po prostu, co się zdarzyło. – Minor kiwnął głową i włączył dyktafon wyposażony w kierunkowy i wysoce czuły mikrofon. Przez pierwsze mniej więcej dziesięć minut mężczyzna snuł opowieść o sobie. Wraz z żoną mieszkali naprzeciwko Buda i jego żony na osiedlu przyczep, gdzie wprowadzili się, jeszcze zanim teren zaludnili wyłącznie seniorzy. Rodziny poznały się w Chicago, a kiedy ich dzieci podrosły i wyprowadziły się na swoje, we czworo przeprowadzili się Kalifornii. – Bud miał wylew jakieś dwa lata temu – ciągnął Henry. – Nie… To było przed trzema laty. Zaraz po tym, jak przeklęta Atlanta Braves wygrała World Series. [zawodowa liga bejsbolowa w Stanach Zjednoczonych.]

– David Justice zrobił wtedy home run - dorzucił mechanicznie Minor. Poza bejsbolem nie interesował się żadną dyscypliną. No chyba, że za sport uważa ktoś szachy. Darwin ich za sport nie uważał.

– No może – mruknął Henry. – Właśnie wtedy Bud miał wylew. Tuż po turnieju.

– Właśnie dlatego pan Treehorn musiał używać pojazdu elektrycznego do poruszania?

– To znaczy parda – przyznał starzec.

– Słucham?

– Te pojazdy wykonuje firma o nazwie Pard, dlatego Bud swój nazywał właśnie pardem. Lubił go jak kumpla. – Dar znał tę markę. Były to niewielkie, trzykołowe pojazdy, choć trochę za duże jak na elektryczne trójkołowce. Posiadały mały silnik elektryczny, który napędzał tylne koła. Można je było zamawiać z regularnym akceleratorem i hamulcami nożnymi (jak wózek do golfa) albo z zespołem przyrządów do sterowania i hamowania umieszczonym na kierownicy (dla osób z bezwładem nóg). – Po wylewie Bud miał lewą stronę sparaliżowaną – podjął Henry. – Powłóczył lewą nogą. Lewe ramię… no cóż… miał lekko skręcone i trzymał je zwykle na udzie. Nie do końca panował nad lewą stroną twarzy i miał kłopoty z mówieniem.

– Ale mógł mówić? – spytał Darwin cicho. – Informować o swoich potrzebach?

– Jasne, że tak, psiakrew – odparł starzec, uśmiechając się, jakby chełpił się wnukiem. – Wylew nie ogłupił go. Jego mowa była… no cóż… niełatwo go było zrozumieć… ale Rose, Verna i ja zawsze wiedzieliśmy, co mówi.

– Rose to żona pana Treehorna… Buda?

– Tylko przez pięćdziesiąt dwa lata – odciął się Henry. – Verna zaś to moja trzecia. Poślubiłem ją dwadzieścia dwa lata temu, w styczniu.

– A w noc wypadku… – podsunął Dar.

Urażony stwierdzeniem Minora staruszek zmarszczył brwi.

– Spytałeś, młody człowieku, czy Bud potrafił informować otoczenie o swoich potrzebach. Więc mówię, że potrafił… jednak rozumieliśmy go przede wszystkim ja, Rose i Verna… To my… wie pan, to my… że tak powiem… tłumaczyliśmy go innym.

– Rozumiem, proszę pana – pokajał się Dar.

– No więc, w noc wypadku… cztery dni temu… Bud i ja przyszliśmy do klubu jak zwykle, żeby zagrać w bezika…

– Czyli że nadal mógł grać w karty – wtrącił Darwin. Wylew był dla niego atakiem dziwnym i przerażającym.

– Psiakrew, jasne, że ciągle mógł grać w karty – odparł Henry. Podniósł głos, lecz równocześnie nadal się uśmiechał. – I bardzo często wygrywał. Powiedziałem panu, że po wylewie miał częściowo sparaliżowaną lewą stronę ciała i trudno mu było… no wie pan… formułować słowa. Na szczęście choroba nie uszkodziła mu mózgu. Taaa, Bud był bystry jak diabli.

– W noc wypadku… zdarzyło się coś wyjątkowego?

– Jeśli chodzi o Buda, to nie – odrzekł starzec w zadumie. – Wpadłem po niego za kwadrans dwudziesta pierwsza, tak jak w każdy piątkowy wieczór. Bud burczał coś pod nosem i oboje z Rose zrozumieliśmy, że zamierza nas puścić w skarpetkach tej nocy. Planował wielką wygraną. Jak zwykle.

– Nie, nie – przerwał mu Dar. – Chodziło mi o to, czy coś niezwykłego działo się w klubie albo na ulicy… lub też…

– O cholera, tak – powiedział Henry. – Oto powód całego zdarzenia. Te debile, które przyszły kłaść asfalt, zaparkowały walce przed rampą dla wózków.

– To znaczy rampą frontową tak? – upewniał się Darwin. – Tą przed głównym wejściem?

– Zgadza się – przyznał starzec. – Tylko to wejście jest otwarte po dwudziestej. Chcieliśmy zacząć grę o dziewiątej wieczór… zwykle gramy do północy lub dłużej. Ale Bud zawsze stara się dotrzeć do domu przed dwudziestą trzecią, czyli zanim Rose się położy. Nie sypiała dobrze, gdy go nie było, nie trzymał jej za rękę i… – Stary przerwał, a jego jasnoniebieskie oczy zaćmiły się, jakby właśnie zapomniał, co chce powiedzieć.