Выбрать главу

– No więc dotarliśmy tu. Krawężnik nie wygląda na dużo niższy. No bo nie jest. Wtedy jednak panowały ciemności i wydało nam się, że dostrzegamy pewną różnicę. Zasugerowałem Budowi, że stoczymy przednie koło parda z krawężnika, ponieważ tu nie jest taki wysoki. Tak nam się w każdym razie wydawało w tym mroku.

Henry zamilkł.

– Więc Bud zjechał przednim kołem z krawężnika? – spytał cicho Minor.

Starzec ponownie się skupił. Patrzył teraz na krawężnik, jakby widział go po raz pierwszy.

– Och, tak. Nie było problemu. Chwyciłem prawą część kierownicy, a Bud zjechał przednim kołem z krawężnika. Wszystko wyglądało klawo. Koło zjechało, a ja nie poczułem, żeby szczególnie twardo uderzyło. Zatem mieliśmy jedno przednie koło małego parda na jezdni. Bud spojrzał wtedy na mnie i pamiętam, że mu powiedziałem: „W porządku, stary. Trzymam kierownicę z prawej. Będę ją trzymał mocno”. – Pokazał dłońmi, jak zaciskał obie dłonie na kierownicy. – Bud usiłował uruchomić prawą ręką silnik, ale dał za mało gazu, więc mu powtórzyłem: „Jest okej, stary, sprowadzimy najpierw lewe z krawężnika, a ja nie puszczę… patrz, mam obie ręce na kierownicy… potem po prostu ruszysz przed siebie i prawe tylne też zjedzie. Znajdziesz się na ulicy i popędzisz prosto do domu”. – Darwin stał bez ruchu i czekał. Henry ponownie przeżywał tę tragiczną chwilę i na moment oczy mu się zamgliły. – No i wtedy pojazd ruszył. Trzymałem koniec prawej rączki kierownicy… Kiedyś byłem naprawdę silny, panie Minor, pracowałem dwadzieścia sześć lat, ładując pudła w Chicago Merchandise Mart, niemal do dnia, w którym przeprowadziliśmy się tutaj… Ale ostatnie dwa lata walczę z przeklętą białaczką… Tak czy owak, lewe koło zjechało z krawężnika i cholerny wózek zaczął się przewracać na lewy bok. Bud popatrzył na mnie. Nie mógł ruszyć ani lewą ręką, ani lewą nogą. A ja mówię: „Jest okej, Bud, trzymam ją w obu rękach…”, ale pojazd dalej się przechylał. Był ciężki. Naprawdę ciężki. Myślałem o pochwyceniu Buda, ale był… wie pan… zapięty pasami w pardzie, tak jak trzeba. Zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby powstrzymać pojazd przed upadkiem. Miałem obie ręce na kierownicy. Niestety czułem, że pard nie przestaje się przechylać… to ciężki pojazd z baterią, silnikiem i tak dalej… Dłonie mi się pociły… Później pomyślałem, że powinienem był skrzyknąć kumpli, którzy nadal grali w bezika, jednak w tamtym momencie… no cóż, po prostu nie przyszło mi to do głowy. Wie pan, jak to jest. – Dar skinął głową. Wciąż trzymał dyktafon. Oczy Henry’ego nagle wypełniły się łzami, jakby wspomnienie zdarzenia uderzyło go pierwszy raz. – Czułem, że pojazd się przechyla, a palce ześlizgują mi się i nie mogę już dłużej utrzymać kierownicy. Chcę powiedzieć, że pojazd okazał się dla mnie po prostu zbyt ciężki. No i wtedy Bud popatrzył na mnie dobrym, prawym okiem i sądzę, że wiedział, co się zdarzy. Mimo to go pocieszałem: „Bud, Bud, będzie w porządku, nie puszczę, będę trzymał. Kurczowo. Mam cię”. – Starzec zapatrzył się w krawężnik i tak trwał przez minutę w zupełnym milczeniu. Policzki miał wilgotne od potu i łez. Gdy odezwał się ponownie, ożywienie kompletnie zniknęło z jego głosu. – I wtedy wóz przechylił się jeszcze bardziej i przewrócił na lewą stronę, a Bud nie mógł nic zrobić, ponieważ, jak wspomniałem, miał częściowy paraliż tej właśnie strony. No więc doszło do wypadku i rozległ się ten dźwięk… ten obrzydliwy dźwięk. – Odwrócił się i spojrzał Minorowi prosto w oczy. – I tak umarł Bud. – Tym razem zamilkł na długi moment. Stał nieruchomo, z wyciągniętymi rękoma, zapewne w identycznej pozycji jak w chwili, gdy wyślizgiwała mu się kierownica. – A przecież tylko próbowałem mu pomóc w powrocie do domu i powiedzeniu Rose dobranoc – szepnął na koniec.

Później, gdy Henry odszedł, Dar wyjął taśmę mierniczą, zamierzając obliczyć odległość upadku od miejsca, gdzie znajdowała się głowa Buda, siedzącego w pardzie, aż do chodnika. Wyszło metr i trzydzieści siedem centymetrów.

Przed odejściem starego Minor nic jednak nie powiedział i nic nie zrobił, tylko stał obok mężczyzny, którego zaciśnięte pięści powoli rozwierały się w zakrzywione palce. Trzęsły mu się dłonie. Henry znów zagapił się na chodnik.

– I tak umarł Bud.

***

Dar był zmęczony. Wsiadł do auta i ruszył w dół drogą numer 91. Gdy dojechał do piętnastki, skręcił na południe, zmierzając do swojego mieszkania na obrzeżach San Diego.

„Pieprzyć to” – myślał. Zaczął przecież dzień o czwartej rano. „Pieprzyć to wszystko”.

Spisze raport z dyktafonu i wręczy go Lawrence’owi i Trudy, ale niech go szlag, jeśli zajmie się tą sprawą. Znał tego typu przypadki. Bez wątpienia pozwą producenta elektrycznego pojazdu Buda. Pozwą też właściciela terenu. No i oczywiście przedsiębiorstwo drogowe, które zablokowało rampę. Ale czy Rose pozwie Henry’ego? W końcu najprawdopodobniej tak. Dar nie miał złudzeń. Trzydzieści lat przyjaźni. Stary próbował tylko odstawić przyjaciela do domu, ażeby tamten mógł przed snem cmoknąć żonę w policzek. Ale po kilku miesiącach dochodzenia… Być może zasugeruje to drugi prawnik…

„Pieprzyć to” – pomyślał jeszcze raz. Nie miał zamiaru więcej przesłuchiwać Henry’ego Goldsmitha. Odda sprawę Stewartom i nigdy już nie będzie oglądał tych papierów.

Ruch na drodze numer 15 był niewielki i między innymi dzięki temu Darwin zauważył mercedesa E 340, który mu towarzyszył, trzymając się tuż za nim po lewej stronie. W dodatku mercedes miał zaciemnione zarówno przednie, jak i boczne szyby, co było w Kalifornii nielegalne. Do wprowadzenia tego zakazu przyczynili się policjanci miejscowi i stanowi, gdyż żadnemu z nich nie uśmiechało się podchodzenie do samochodu z takimi szybami. Poza tym, mercedes był nowy i wyraźnie podrasowany, wyposażony w specjalne osiemnastocalowe koła i mały tylny spojler. Minor miał swoje zdanie na temat ludzi, którzy kupują luksusowe auta – nawet takie krążowniki szos jak ten merc – a następnie je podrasowują. Zaliczał takie osoby do grupy idiotów najgorszego typu: idiotów pretensjonalnych.

Z tych wszystkich względów patrzył akurat w lewe lusterko, gdy mercedes przyspieszył, zamierzając wyprzedzić acurę z lewej. Autostrada na tym odcinku miała pięć pasów ruchu. Trzy z nich były puste, tym niemniej mercedes trzymał się acury tak blisko, jakby wchodzili właśnie w ostatnie okrążenie podczas wyścigów Daytona 500. Dar westchnął. Posiadanie takiego sportowego auta jak acura NSX łączyło się czasem ze sporymi niedogodnościami. Mercedes zrównał się z nim, po czym zwolnił, dostosowując prędkość. Minor zerknął w lewo. W ciemnym oknie dużego niemieckiego samochodu dostrzegł swoje dokładne odbicie, czyli twarz osobnika w okularach przeciwsłonecznych. Gdy czarne okno zaczęło się opuszczać, automatycznie się uchylił. Miał doskonały refleks i wyrobiony w ciągu ostatnich dwóch dekad instynkt. Przed oczyma mignęła mu lufa karabinu – niewielkiego, lecz groźnego i w pełni automatycznego (uzi albo mac-10). Sekundę później ktoś zaczął do niego strzelać. Lewe okno acury natychmiast eksplodowało, zasypując szkłem ucho i włosy Darwina. Kule szatkowały aluminium jego ukochanego auta.

Rozdział trzeci

C JAK CZWARTY BIEG

Minor miał wrażenie, iż ostrzał nigdy się nie skończy, chociaż nie trwał zapewne dłużej niż pięć sekund. Tyle że te sekundy ciągnęły się jak cała wieczność. Dar rzucił się płasko na podłogę i na umieszczony pośrodku drążek skrzyni biegów. Głowę ukrył pod obitym czarną skórą siedzeniem pasażera. Drobiny szkła wypełniły powietrze niczym konfetti. Równocześnie nie zdejmował lewej ręki z dolnej części kierownicy, a prawej nogi z hamulca, mocno przyciskając go obcasem. Na szczęście, na tym odcinku drogi nie było żadnego innego auta poza acurą i mercedesem. Lewą stopą wdusił sprzęgło, a trzymaną nad głową lewą ręką zmienił bieg z piątego na trzeci. Kule uderzające w aluminium drzwiczek i przodu acury spowalniały auto. Zwielokrotniony odgłos brzmiał strasznie. Acura zatrzymała się w miejscu, które Dar z nadzieją uważał, modląc się o to, za pobocze autostrady. Tak pozostał, nie podnosząc głowy, aby sprawdzić swoje położenie; trzymał ją nisko w dole, póki ostrzał się nie skończył. Później lekko się podniósł znad pokrytego szkłem drążka skrzyni biegów i siedzenia, słysząc i czując, jak drobinki szyby spadają mu z głowy i pleców. Ustawił drążek na bieg jałowy, zaciągnął ręczny hamulec, po czym wypełzł przez resztki drzwiczek od strony pasażera. Padł na chodnik i leżąc na brzuchu, rozejrzał się pod nisko zawieszonym podwoziem swojego sportowego samochodu. Starał się ustalić, czy mercedes zatrzymał się obok niego. Gdyby tu stał, Darwin nie miałby szans. Znajdował się niecałe trzydzieści metrów od płotu, stanowiącego granicę drogi międzystanowej i w pobliżu nie rosły żadne drzewa ani nie stało nic, co mogłoby dać schronienie. Na szczęście nie widział żadnych kół. Usłyszał ryk przyspieszającego mercedesa, dlatego podpełzł na łokciach do prawego przedniego koła acury. Pędzący szary mercedes tylko mu mignął.