– I nie będzie pani cytować moich wypowiedzi wyrwanych z kontekstu?
– W ogóle nie będę pani cytować.
Milczała przez chwilę, wpatrując się w swoje kolana. Wreszcie przemówiła.
– Od wielu lat jestem rozwiedziona.
Znów zamilkła. Nie przerywałam ciszy żadnym komentarzem. Widziałam wyraźnie, że walczy ze sobą. Skrzywiła się nagle i zesznurowała wargi, jakby ktoś pociągnął za niewidzialne sznurki. Kiedy się odezwała, jej głos brzmiał tak chrapliwie, że z trudem rozumiałam, co mówi.
– Mogę chyba uznać… doktora Purcella… za jedynego przyjaciela… jakiego miałam. Trudno mi uwierzyć, że go tu nie ma. Kiedy przyszłam do pracy w poniedziałek rano, wszyscy szeptali po kątach, że… zniknął. Byłam wstrząśnięta. On był… takim uroczym człowiekiem… uwielbiałam go. Gdybym wiedziała, że widzę go ostatni raz w życiu, podziękowałabym mu z całego serca… za dobroć, jaką mi okazał. – Odetchnęła głęboko, pojękując ze smutku, którego nie potrafiła ubrać w słowa. Po chwili opanowała się, choć widać było, że z trudem się trzyma. Wyjęła chusteczkę z kieszonki na piersiach i głośno wydmuchała nos. Niestety, jedwab nie najlepiej się do tego nadawał. Splotła ręce na kolanach, mnąc palcami wilgotny materiał. Widziałam, jak spada na nie łza, potem druga, niczym krople wody ze źle zakręconego kranu.
Uświadomiłam sobie, że poza Blanche jest jedyną osobą, która zareagowała tak emocjonalnie na zniknięcie doktora. Pochyliłam się i ujęłam jej zimne dłonie.
– Wiem, że jest pani ciężko. Powoli, nigdzie się nam nie spieszy.
Odetchnęła głęboko.
– Proszę mi wybaczyć. Nie powinnam się tak zachowywać i obarczać pani tym ciężarem. Mam tylko nadzieję, że doktor jest bezpieczny. Nie obchodzi mnie wcale, co zrobił. – Urwała, przyciskając chusteczkę do ust. Jeszcze jeden głęboki oddech. – Już w porządku. Naprawdę. Nie wiem, co mnie napadło. Bardzo panią przepraszam.
– Rozumiem. Z tego, co do tej pory usłyszałam, wnioskuję, że doktor był wspaniałym człowiekiem. Chcę tylko pomóc. Musi mi pani zaufać. Nie przyszłam tutaj po to, żeby stwarzać dodatkowe problemy.
– Czego pani chce?
– Proszę mi powiedzieć wszystko, co pani wie.
Zawahała się. Niechęć do plotek była zakorzeniona zbyt głęboko, by ustąpić w jednej chwili. Postanowiła jednak mi zaufać, bo odetchnęła głęboko i zaczęła mówić.
– Tego ostatniego dnia wydawał się czymś bardzo zaprzątnięty. Chyba bardzo się martwił… ale czy mogło być inaczej? Pani Purcell… przepraszam, jego pierwsza żona, wpadła, żeby się z nim zobaczyć, ale on wyszedł na lunch. Czekała przez chwilę w nadziei, że szybko wróci, a potem zostawiła mu liścik. Kiedy wrócił, do końca dnia pracował u siebie. Pamiętam, że na biurku stała szklaneczka whisky. Ale to już było wieczorem.
– Czy wyszedł gdzieś na kolację?
– Raczej nie. Zazwyczaj jadał późno albo w ogóle rezygnował z kolacji. Wiele razy jadł coś przy biurku… jakieś krakersy, owoce… działo się tak wtedy, gdy jego żona wychodziła i nie gotowała w domu. Kiedy zapukałam do niego, żeby się pożegnać, siedział dalej przy biurku.
– Czy leżały przed nim jakieś papiery? Akta lub dokumenty?
– Raczej tak. Ale nie zwróciłam na nie uwagi. On nigdy nie siedział bezczynnie. Wiem, że to nie leżało w jego naturze.
– Rozmawialiście?
– Wymieniliśmy zwyczajowe grzeczności. Nic ważnego.
– Wie pani o jakichś telefonach lub gościach?
Potrząsnęła głową.
– Nie przypominam sobie. Kiedy przyszłam do pracy w poniedziałek, jego gabinet był pusty, rzecz prawie niespotykana. Zawsze przychodził do pracy o siódmej, przed wszystkimi. Tego dnia w całym biurze huczało już od plotek. Ktoś… nie pamiętam już kto… powiedział, że doktor w ogóle nie wrócił do domu w piątek wieczorem. Początkowo nie zwróciliśmy na to uwagi. A potem zaczęliśmy się martwić, że doszło do jakiegoś wypadku lub że zachorował. Kiedy przyjechała policja, byliśmy przerażeni, ale nadal wierzyliśmy, że za dzień, dwa doktor się znajdzie. Wiele się nad tym wszystkim zastanawiałam, ale już nic więcej nie pamiętam.
– Przeczytałam w gazecie, że tego wieczoru rozmawiał krótko ze starszą panią siedzącą w holu. To prawda?
– To na pewno była pani Curtsinger. Ruby. Jest z nami od 1975 roku. Poproszę Merry, żeby panią do niej zaprowadziła. Ale proszę jej nie denerwować.
– Obiecuję.
11
Merry prowadziła mnie korytarzem. Stały tam metalowe wózki, a na półkach ustawiono tace z kolacją dla tych, którzy woleli jeść w swoim pokoju. Nie minęła jeszcze piąta i podejrzewałam, że tak wczesna pora kolacji była ze strony kuchni próbą połączenia wszystkich trzech posiłków w jedną długą zmianę.
– Pamiętasz tę pielęgniarkę, która stała w drzwiach w sobotę, gdy wychodziłaś? To Pepper Gray. Zaczęła ostro o ciebie wypytywać. Nie puściłam pary z ust, powiedziałam tylko, że wrócisz tu dzisiaj, żeby porozmawiać z panią S. Nieźle mnie objechała. Dowiedziałam się, że nie powinnam z nikim rozmawiać o sprawach kliniki. Wkurzyła mnie jak diabli. Jakim prawem tak mnie traktuje? Nawet nie pracuje w moim dziale.
– Ile mogła usłyszeć?
– To nie ma znaczenia. Nie jej interes. Pomyślałam jednak, że powinnaś o tym wiedzieć, gdybyś się gdzieś na nią natknęła.
Skręciłyśmy w lewo, mijając pokój dla personelu, magazyn i kilka pokoi pacjentów. Wiele drzwi było zamkniętych, a na niektórych przyklejono kartki z życzeniami i wianuszki z zasuszonych kwiatów. Gdzieniegdzie kolorowe litery zawieszone na cienkich sznureczkach układały się wesoło w imiona mieszkańców danego pokoju. Przez drzwi, które pozostawiono otwarte, widać było stojące w środku duże łóżka przykryte narzutami w kwiaty i zdjęcia członków rodziny ustawione na komodach. Każdy pokój był urządzony w innej tonacji kolorystycznej, a okna wychodziły na niewielki ogród, gdzie liście krzewów drżały od pierwszych kropel padającego deszczu. Minęłyśmy starszą kobietę sunącą przez korytarz z pomocą balkonika. Szła bardzo energicznym krokiem, a kiedy dotarła do rogu, odwróciła się tak gwałtownie, że o mało nie upadła. Merry wyciągnęła rękę i pomogła jej utrzymać równowagę. Kobieta przechyliła się lekko, zatoczyła szeroki łuk i ruszyła dalej.
Ruby Curtsinger siedziała na miękkim krześle przy przesuwanych drzwiach, które lekko uchylono, by wpuścić do środka trochę chłodnego, wilgotnego powietrza. Stopy opierała na małym podnóżku. Na gałęzi rosnącego w ogrodzie drzewa wisiał karmnik. Na jego brzegu siedziało kilka małych brązowych ptaków, a reszta czekała w kolejce na podtrzymujących konstrukcję sznurkach. Ruby była drobną, zasuszoną kobietą o małej kościstej twarzy i rękach chudych jak patyczki. Miała rzadkie siwe włosy, lecz wyglądały na świeżo umyte i ułożone. Zwróciła na nas jasnobłękitne oczy i uśmiechnęła się, pokazując mocno przerzedzone zęby. Merry przedstawiła mnie i wyjaśniła, w jakiej sprawie przychodzę, po czym zniknęła.
– Musi pani porozmawiać z Charlesem – powiedziała Ruby. – On widział doktora Purcella po tym, jak ja się już z nim pożegnałam.
– Nie wiem, kto to taki.
– To sanitariusz pracujący na nocnej zmianie. Pewnie gdzieś się tu kręci. Lubi przychodzić wcześniej do pracy, żeby odwiedzić panią Thomton i inne dziewczyny. Grają w remika na pieniądze i musi pani koniecznie posłuchać, jak przy tym wrzeszczą. Kiedy nie mogę zasnąć, dzwonię po niego i wozi mnie po holu na wózku. Czasem siadam w pokoju dla personelu i gramy w euchre *. On uwielbia karty. Jadam posiłki u siebie w pokoju. Nie przepadam za towarzystwem ludzi w jadalni. Jedna kobieta je z otwartymi ustami. Nie chcę na to patrzeć przy stole. To obrzydliwe.