Выбрать главу

– Jaki to był samochód?

– Czterodrzwiowy mercedes sedan, z rejestracją „Doktor R”.

– Nie wspomina pan wcale o możliwości popełnienia zbrodni.

– Bo nie ma ku temu żadnych powodów. A jeśli nawet są, to nie rzuciły mi się w oczy. Nie znaleźliśmy na przykład śladów krwi na parkingu przed domem opieki. Nie było też śladów walki lub napaści, nie można więc zakładać, że został uprowadzony siłą. Zbadaliśmy całą okolicę, odwiedzając każdy dom w pobliżu. Tego wieczoru nikt nie widział ani nie słyszał nic podejrzanego.

– Fiona twierdzi, że mógł wyjechać ot, tak sobie. Co pan o tym sądzi?

– Raczej nie skłaniałbym się ku takiej ewentualności. Dziewięć tygodni i ani słowa. W takiej sytuacji trzeba zakładać, że jednak coś się stało. Zaczynamy więc grę od nowa, szukając czegoś, co mogliśmy przeoczyć przy pierwszym podejściu.

– Czy relacja Fiony wpłynęła jakoś na charakter śledztwa?

– Pod jakim względem?

– Całe to gadanie o jego wcześniejszych samodzielnych wypadach – powiedziałam.

Odessa machnął ręką.

– To bez znaczenia. Twierdzi, że już kiedyś znikał z domu. Może tak, może nie. Nie jestem tak do końca przekonany co do jej motywów.

– Ona jednak domaga się efektów.

– To zrozumiałe; kto ich nie chce? Ale jesteśmy gliniarzami, nie magikami. Nie potrafimy dokonywać cudów.

– Czy wierzy pan w jej historię?

– Wierzę, że ją porzucił. Nie wiadomo, czy miał problemy z obecną panią P. – Urwał na chwilę. – Poznała już pani Crystal?

Potrząsnęłam głową.

Odessa uniósł brwi i potrząsnął ręką, jakby się nagle oparzył.

– To piękna kobieta. Trudno sobie wyobrazić, by ktoś chciał ją porzucić.

– Ma pan jakąś teorię?

– Nie. Naszym zdaniem, jak dotąd nie mamy do czynienia z przestępstwem. A skoro nie ma zbrodni, nie ma obowiązku informowania o przysługujących podejrzanemu prawach i wystawiania nakazów rewizji, które bardzo ułatwiają nam pracę. Jesteśmy tylko zgrają porządnych facetów, która próbuje wyświadczyć tej rodzinie przysługę. Osobiście uważam, że wszystko wygląda paskudnie, ale nie powiem o tym nikomu, nawet pani.

Wskazałam na akta.

– Mogę rzucić okiem?

– Bardzo bym chciał się zgodzić, ale to sprawa detektywa Paglii, a on ma bzika na punkcie poufności danych. Nie ma jednak nic przeciwko przekazywaniu pewnych informacji, jeśli zajdzie taka potrzeba. Chodzi przecież o to, żeby znaleźć faceta, a to oznacza, że musimy iść na współpracę.

– Nie będzie się wściekał, jeśli porozmawiam z tymi ludźmi?

– Ma pani wolną rękę.

Odprowadził mnie do wyjścia i na koniec powiedział:

– Proszę nam dać znać, jeśli pani go znajdzie. Facet może się ukrywać, jego wola, ale nie chciałbym marnować czasu, jeśli postanowił się wybrać do Vegas i poniuchać kokainę.

– Chyba pan w to nie wierzy.

– Nie. I pani też nie.

Wracając do biura, nadłożyłam trochę drogi i wstąpiłam do banku. Wypełniłam druczek zlecenia, dołączyłam czek Fiony i czekałam grzecznie w kolejce. Kiedy dotarłam do okienka, wskazałam na numer konta wydrukowany na czeku.

– Czy mogłaby pani sprawdzić stan tego konta? Chciałabym się upewnić, że czek ma pokrycie.

Kolejna twarda lekcja od życia: nigdy nie zabieram się do roboty, póki się nie przekonam, że czek jest w porządku.

Kasjerka Barbara służyła mi pomocą od lat. Patrzyłam, jak wklepuje numer konta na klawiaturze komputera, a potem wpatruje się w ekran. Uderzyła w klawisz Enter. Stuk. I jeszcze raz. Stuk. Obserwowałam, jak przebiega wzrokiem wyświetlane na ekranie informacje.

Spojrzała na druczek zlecenia i skrzywiła się.

– Czek ma pokrycie, ale jest na granicy. Chce pani gotówkę?

– Proszę przelać na mój rachunek szybko, zanim wpłynie kolejny czek i wyczyści konto.

3

Po powrocie do biura znalazłam przyczepioną do drzwi przez Jill i Idę Ruth wiadomość: „Kinsey – znajdziesz tu całą listę spóźnień Jenniffer, jej błędów i niewyjaśnionych nieobecności w pracy. Proszę, dopisz do niej znane ci przykłady jej zaniedbań, podpisz całość i zostaw na moim biurku. Najlepiej będzie, gdy zaprezentujemy zwarty front. Chodzi przecież o nasze interesy! Ida Ruth”.

Wrzuciłam listę do kosza i zadzwoniłam do Crystal Purcell do domu w Horton Ravine. Gospodyni poinformowała mnie, że Crystal wyjechała do domku na plaży, gdzie spędzi cały weekend. Podała mi numer telefonu, który zaraz wykręciłam. Kiedy w słuchawce usłyszałam kobiecy głos, miałam nadzieję, że to Crystal, ale kobieta kazała mi chwileczkę poczekać. Dopiero po chwili odezwała się druga.

– Crystal – powiedziała.

Przedstawiłam się i wyjaśniłam, kim jestem, z nadzieją, że nie zdenerwuje ją wizja rozmowy z kolejnym detektywem. Zgodnie z zamieszczonymi w gazetach relacjami rozmawiała już wcześniej z oficerami policji w Santa Teresa. Opowiedziałam jej o spotkaniu z Fioną i powierzonej mi sprawie.

– Wiem, że wiele razy musiała już pani przez to przechodzić, ale byłabym wdzięczna za rozmowę. Jeśli jest to możliwe, chciałabym usłyszeć wszystko z pani ust.

Przysięgam, że kiedy przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, słyszałam, jak ćwiczy głębokie oddechy zalecane przez instruktorów zen.

– To bardzo trudne.

– Zdaję sobie z tego doskonale sprawę i bardzo mi przykro.

– Kiedy?

– To już zależy wyłącznie od pani. Ale im szybciej, tym lepiej.

Jeszcze jedna chwila ciszy.

– Ile pani bierze?

– Od Fiony? Pięćdziesiąt dolarów za godzinę, ale mieszczę się w dolnej strefie stanów średnich. Prywatny detektyw z dużego miasta bierze dwa razy tyle. – Przez chwilę zastanowiłam się, dlaczego przyjęłam taki przepraszający ton. Może wolałaby rozmawiać z kimś wyżej ceniącym swoje usługi.

– Proszę wpaść o piątej. Dom stoi przy Paloma Lane – podała mi numer. – Wie pani, gdzie to jest?

– Znajdę. Postaram się nie zabrać pani zbyt wiele czasu.

– Proszę się tym nie przejmować. To Fiona płaci.

Wyszłam z biura o czwartej i po drodze do Crystal wstąpiłam na chwilę do domu. Coraz cięższe chmury wiszące nad miastem sprawiły, że zmrok zaczął zapadać wcześniej, a w powietrzu dał się wyczuć zapach nadciągającego deszczu. Zostawiłam w domu otwarte okna i chciałam wszystko zabezpieczyć przed burzą, która na pewno niebawem się rozpęta. Zaparkowałam samochód przed domem i otwierając bramę, usłyszałam znajome kojące skrzypienie. Wybetonowaną ścieżką przeszłam na tył budynku.

Moje mieszkanie było niegdyś garażem, który potem stosownie przebudowano. Teraz składa się z małego pokoju z kanapą dla gości wsuniętą pod okno i wbudowanym w ścianę biurkiem. Na dole jest jeszcze maleńka kuchenka z pralką i suszarką oraz łazienka. Na antresoli, dokąd prowadzą wąskie, kręte schodki, mam wysokie łóżko i drugą łazienkę. Całość przypomina trochę wnętrze statku, co podkreśla jeszcze wizjer w drzwiach frontowych, wykładane tekowym drewnem ściany oraz całe mnóstwo haczyków, wieszaków, półeczek i wnęk, które mieszczą mój skromny dobytek. Jednak największym dobrodziejstwem, jakie mnie tu spotkało, jest mój gospodarz, Henry Pitts. Ma osiemdziesiąt sześć lat, jest przystojny, zapobiegliwy, kompetentny i pełen energii. Przed przejściem na emeryturę był piekarzem i nawet teraz nie może zapomnieć o swoim zamiłowaniu do chleba, pasztecików i ciastek. Zapewnia sąsiadom nie tylko stałą dostawę wyśmienitych wypieków, ale też serwuje lunche i podwieczorki dla starszych pań mieszkających w okolicy. Dostarcza też świeży chleb i paszteciki do tawerny na rogu, gdzie w zamian jada trzy lub cztery razy w tygodniu.