Выбрать главу

Pour quoi, imbecile!

— Chcecie mnie zastrzelić?

Francuz z wahaniem opuścił lufę i przypomniał sobie angielski, w tej chwili niezbyt płynny.

— Mam to piękne stworzenie w oku, gdyby nie ty, człowieku z otwarta gęba!

— Przepraszam, ale nie mogłem uwierzyć, że zastrzelicie gęś na wodzie.

— Czemu nie?

— Bo… bo to niesportowo.

— Pewno, że niesportowo! — W miarę jak Audubon rozgrzewał się w dyskusji, jego angielski wyraźnie się poprawiał. — Nie jestem tutaj dla sportu! Rozejrzyj się wszędzie, monsieur, i powiedz, jakiej bardzo ważnej rzeczy nie widzisz.

— Nie ma pan psa — stwierdził Arthur Stuart.

— Tak! Le garcon noir zrozumiał! Nie mogę strzelać do ptaka w powietrzu, bo jak mogę wtedy ptaka zabrać? On spada, skrzydło się łamie, po co on mi teraz? Strzelam na wodzie, potem chlap, chlap i mam gęś.

— Bardzo praktyczne — przyznał Alvin. — Gdybyście byli głodni i potrzebowali tej gęsi do jedzenia.

Jedzenie! — wykrzyknął Audubon. — Czy wyglądam jak człowiek głodny? Może trochę chudy. Ale pewnie moglibyście pościć dzień czy dwa, nie padając z głodu.

Nie rozumiem cię, Monsieur Americain. Et je ne veux pas te comprendre. Idźcie sobie.

Audubon ruszył brzegiem w dół rzeki, w kierunku gdzie odleciały gęsi.

— Panie Audubon! — zawołał za nim Arthur Stuart.

— Muszę was zastrzelić, zanim odejdziecie? — odpowiedział Francuz załamany.

— Mogę sprowadzić je z powrotem — oświadczył Arthur.

Audubon odwrócił się do niego.

— Wołasz gęsi? — Z kieszeni kurtki wyciągnął drewniany wabik. — Ja wołam gęsi też. Ale kiedy to słyszą, myślą: Sacre Dieu! Ta gęś umiera! Odlatujmy stąd! I odlatują.

Arthur Stuart podszedł bliżej. Zamiast odpowiedzieć, zaczął wydawać dziwne dźwięki z krtani i przez nos. Nie było to typowe przywoływanie gęsi — nikt nie zwróciłby na ten głos uwagi. Nie było to nawet naśladownictwo gęsiego krzyku. A jednak było coś… gęsiego w tym bełkocie, który wydobywał się chłopcu z ust. Zresztą wcale niegłośno. Po chwili ptaki wróciły, ślizgając się nad powierzchnią wody.

Audubon uniósł strzelbę do ramienia. Arthur natychmiast zmienił głos, gęsi odfrunęły od brzegu i wylądowały daleko na wodzie.

Rozczarowany Audubon spojrzał gniewnie na Alvina i Arthura.

— Kiedy to obraziłem ciebie albo kalafiorowatą twarz twojej brzydkiej matki? Która z paskudnych, śmierdzących filadelfijskich prostytutek była twoją siostrą? A może to le bon Dieu uraziłem? Notre Pere Celeste, za co muszę tak pokutować?

— Nie sprowadzę tutaj gęsi, jeśli chce je pan tylko zastrzelić — oświadczył Arthur.

— A na co mi one, jak nie zastrzelę ani jednej?

— Pan nie chce jej jeść. Chce ją pan tylko namalować. Czyli nie musi być martwa.

— Jak mogę malować ptaka, kiedy on nie stoi w jednym miejscu! — krzyknął Audubon. I nagle coś sobie uświadomił. — Wiecie, jak się nazywam. Wiecie, że maluję. Ale ja was nie znam.

— Jestem Alvin Smith, a to mój podopieczny Arthur Stuart.

— Podpieczony? Jaki to niewolnik?

— Podopieczny. Nie jest niewolnikiem. Ale jest pod moją opieką.

— A kto mną się zaopiekuje i przed wami dwoma obroni? Dlaczego nie możecie być zwykłymi złodziejami, co to zabiorą moje pieniądze i uciekną?

— Arthur ma do was pytanie.

— Oto moja odpowiedź: odejdźcie! Departez!

— A gdybym nakłonił tę gęś, żeby stała przed panem nieruchomo, bez zabijania? — zaproponował Arthur.

Audubon miał już odpowiedzieć coś ostro, kiedy wreszcie zdał sobie sprawę, co właściwie obserwował przed chwilą: widział, jak Arthur przywołuje gęsi.

— Jesteś, jak to u was mówią, osobą z talentem? Wołaczem gęsiów?

— Gęsi — poprawił uprzejmie Alvin. Arthur pokręcił głową.

— Po prostu lubię ptaki.

— Ja też lubię ptaki — odparł Audubon. — Ale one jakoś nie czują do mnie sympatii.

Bo je pan zabija, a nawet nie jest pan głodny — wyjaśnił chłopiec.

Malarz przyjrzał mu się skonsternowany. W końcu podjął decyzję.

— Możesz zrobić, żeby gęś stała tu nieruchomo?

— Mogę ją poprosić. Ale musi pan odłożyć strzelbę. Audubon natychmiast oparł broń o drzewo.

— I rozładować.

— Myślisz, że złamię obietnicę?

— Niczego pan nie obiecał.

— No dobrze! jęknął Audubon. — Przyrzekam na grób mojej matki.

— Co pan przyrzeka? — zapytał podejrzliwie Arthur.

— Przyrzekam, że żadnego strzelania do gęsi! Pas de strzelanie do gęsi!

— Nawet z padu, cokolwiek to znaczy. Żadnego strzelania do żadnych ptaków, przez cały dzień — upierał się Arthur.

— Nie „padu”, niedouczony chłopczyku. J'ai dit „pas de „. Rien! Żadnego strzelania do gęsi, tak powiedziałem. — I dodał pod nosem: — Tous les sauvages du monde sont ici aujourd'hui.

Alvin zachichotał.

— I strzelania do dzikusów także nie, jeśli wam to nie przeszkadza. Audubon spojrzał na niego zły i zakłopotany.

— Parlezvous francais?

— Je ne parle pas francais — odparł Alvin, przypominając sobie to zdanie z kilku ciężkich lekcji, jakich udzieliła mu Margaret, nim zrezygnowała z nauczenia go jakiegokolwiek języka poza angielskim. Wcześniej porzuciła już łacinę i grekę. Z wypowiedzi Francuza zrozumiał jednak słowo sauvage, gdyż słyszał je często we francuskim forcie Detroit, kiedy jako chłopiec przebywał tam z Ta-Kumsawem.

— Cest vrai — mruknął Audubon. Po czym dodał głośno: — Składam obietnicę, której chcecie. Sprowadź mi gęś, co stanie na miejscu do malowania.

— Odpowie pan na moje pytanie? — upewnił się Arthur Stuart.

— Tak, oczywiście.

— Ale to będzie prawdziwa odpowiedź, nie takie głupie nic, co to zwykle dorośli mówią dzieciom?

— Chwileczkę — obruszył się Alvin.

— Ty nie — zapewnił szybko Arthur, lecz Alvin nie wyzbył się podejrzeń.

— Tak — przyrzekł ze znużeniem Audubon. — Zdradzę ci wszystkie tajemnice wszechświata.

Chłopiec kiwnął głową i przeszedł do miejsca, gdzie brzeg rzeki wznosił się najwyżej. Zanim jednak zawołał gęś, obejrzał się jeszcze.

— Gdzie ten ptak ma stanąć? — zapytał. Audubon roześmiał się.

— Dziwny z ciebie chłopak — stwierdził. — Czy to jest to, co Amerykanie nazywają przechwałkami?

— On się nie przechwala — uspokoił go Alvin. — Naprawdę musi wiedzieć, gdzie chcecie, żeby ta gęś stanęła.

Audubon potrząsnął głową, rozejrzał się, sprawdził kąt padania promieni słonecznych i gdzie jest najbliższy ocieniony skrawek ziemi, żeby mógł usiąść do pracy. Dopiero wtedy wskazał miejsce, gdzie ptak miał mu pozować.

— Dobrze — zgodził się Arthur Stuart.

Odwrócił się w stronę rzeki i zabełkotał znowu, głośniej. Głos niósł się nad wodą. Gęsi poderwały się w powietrze i podfrunęły do brzegu, lądując na wodzie lub na łące. Prowadzący gąsior jednak opadł obok Arthura, który zaprowadził go do miejsca wskazanego przez malarza.