Zachwiał się. Wolno napływały myśli. Gdzie się znajdował? Przemieścił się, uciekając przed Zabójcą tak daleko, jak to było możliwe, ale… nie poznawał tego miejsca.
Czubki drzew miały dziwne kształty i mnóstwo liści, takich, jakich Perrin nie widział nigdy wcześniej. Trwała wichura, ale znacznie słabsza niż w innych miejscach.
Perrin poślizgnął się i upadł na ziemię. Jego ramię płonęło bólem. Przewrócił się i spojrzał w niebo. Upadek sprawił, że strzała złamała się.
„To… to wilczy sen. Mogę sprawić, że strzała zniknie”.
Spróbował zebrać siły, ale był zbyt słaby. Poczuł, że unosi się w powietrzu i wysłał wieści, szukając wilków. Wyczuł kilka wilczych umysłów, które wyraziły swe zdumienie.
Dwunogi, który potrafi mówić? Co to takiego? Kim jesteś?
Perrin zdawał się je przerażać i wypchnęły go ze swych umysłów. Skąd mogły wiedzieć, kim był? Wspomnienia wilków mogły pochodzić z bardzo, bardzo dawna…
Pewnie… pewnie…
„Faile” – pomyślał. – „Taka piękna, taka mądra. Powinienem iść do niej. Właściwie potrzebuję… znaleźć się blisko bramy…. I mógłbym wrócić do niej, do Dwu Rzek…”
Obrócił się i opadł na kolana. Czy to jego krew była na ziemi? Tyle czerwieni.
Zamrugał.
– Tutaj jesteś – powiedział jakiś głos.
Lanfear. Popatrzył na nią, ale obraz zamazywał się.
– A więc pokonał cię – mówiła dalej, zakładając ręce. – Rozczarowujące. Nie chciałabym musieć wybierać tamtego. Ty jesteś znacznie bardziej atrakcyjny, wilku.
– Proszę – wychrypiał Perrin.
– Kusi mnie, choć nie powinno – powiedziała. – Okazałeś się słaby.
– Ja… ja mogę go pokonać. – Nagle Perrin poczuł się zmiażdżony faktem, że Lanfear widzi jego klęskę. Kiedy zaczął się przejmować tym, co myśli o nim Lanfear? Nie umiał dokładnie powiedzieć.
Lanfear postukiwała palcem o swe ramię.
– Proszę… – odezwał się Perrin, unosząc rękę. – Proszę.
– Nie – rzekła, odwracając się. – Popełniłam błąd, zwracając swe serce ku komuś, kto na to nie zasługuje. Żegnaj, wilcze szczenię.
Zniknęła, pozostawiając Perrina podpierającego się rękami, na czworakach, w tym dziwnym miejscu.
„Faile” – powiedziała jakaś część jego umysłu. – „Nie przejmuj się Lanfear. Musisz iść do Faile”.
Tak… Tak, mógłby się do niej udać, czyż nie? Gdzie ona była? Pole Merriloru. Tam ją pozostawił. Tam ją znajdzie. Przemieścił się tam, dając radę pozbierać się na tyle, by to zrobić. Ale jej tam oczywiście nie było. To on był w wilczym śnie.
Brama ustanowiona przez Randa. Była tutaj. Musiał jedynie do niej dotrzeć.
Potrzebował… potrzebował…
Upadł na ziemię i odwrócił się na plecy. Wydawało mu się, że dryfuje w nicość.
Obraz pociemniał, gdy Perrin wpatrywał się w smoliście ciemne niebo. „Przynajmniej… przynajmniej byłem tam dla Randa” – pomyślał. Wilki powstrzymają działania Shayol Ghul, nieprawdaż? Zadbają o bezpieczeństwo Randa. Będą musiały.
Faile pogmerała patykiem w tlącym się ognisku, na którym gotowano posiłek. Zapadły ciemności, a ogień tlił się na czerwono. Nie odważyli się rozpalić większego ogniska. Śmiercionośne istoty grasowały po Ugorze. Trolloki stanowiły tutaj najmniejsze niebezpieczeństwo.
Powietrze miało kwaśny zapach, a Faile za każdym krzewem spodziewała się znaleźć rozkładające się ciało. Kiedy stawiała krok, ziemia pękała. Suchy grunt kruszył się pod jej stopami, czego nie widziano od wieków. Siedząc w obozie, Faile ujrzała chorobliwie zielone światła – przypominające rojące się robactwo – które przesuwały się w oddali na tle zarysów drzew. Nie miała pojęcia, co to było i nie chciała wiedzieć.
Wcześniej ona i jej grupa udali się na krótki wypad, by znaleźć miejsce pod obóz. W trakcie poszukiwań jeden z członków konwoju został zabity przez wić, drugi zaś wszedł na coś, co przypominało błoto – i substancja ta rozpuściła jego nogę. Dziwne błoto miał także na twarzy. Młócił powietrze i krzyczał, umierając. Musieli go szybko zakneblować, aby hałasy nie sprowadziły na nich innych okropności.
Ugór. Tutaj nie mogli przetrwać. W trakcie zwykłego marszu zginęło dwóch ludzi, a Faile musiała chronić parę setek. Strażnicy z oddziału Czerwonej Ręki, członkowie Cha Faile, woźnice i ludzie z konwoju z zaopatrzeniem. Osiem wozów wciąż było sprawnych i zdołali je przetransportować do obozu. Będą jednak zbyt mocno rzucać się w oczy, by mogli jechać nimi dalej.
Faile nie była nawet pewna, czy uda im się przetrwać tę noc. Światłości! Jedyna szansa ratunku leżała w rękach Aes Sedai. Czy zauważyły, co się stało i czy wyślą pomoc? Była to słaba nadzieja, ale Faile nie znała się na Jedynej Mocy.
– W porządku – rzekła cicho do tych, którzy siedzieli obok… Mandevwina, Aravine, Harnana, Setalle i Arreli z Cha Faile – naradźmy się.
Wyglądali na zdezorientowanych. Prawdopodobnie, tak jak Faile, od dzieciństwa z lękiem słuchali historii o Ugorze. Nagłe zgony w grupie tuż po wkroczeniu na to terytorium jeszcze te wspomnienia wzmogły. Wszyscy wiedzieli, jak niebezpieczne jest to miejsce. Każdy odgłos w ciemnościach sprawiał, że wzdrygali się ze strachu.
– Wyjaśnię, co będę mogła – powiedziała Faile, starając się odwrócić ich uwagę od śmierci panującej wokół. – Podczas ataku Złego jedno z kryształowych ostrzy przebiło nogę Berishy Sedai dokładnie w chwili, gdy stawiała bramę.
– Rana? – zapytał Mandevwin. – Czy to mogło spowodować, by otwarcie bramy poszło nie tak, jak należy? Mało wiem co prawda o zdolnościach Aes Sedai i wcale tego nigdy nie pragnąłem. Czy to możliwe, że jeśli Aes Sedai jest zdekoncentrowana, może przypadkowo otworzyć przejście do niewłaściwego miejsca?
Setalle zmarszczyła brwi, a wyraz jej twarzy zwrócił uwagę Faile. Setalle nie była ani szlachetnie urodzona, ani nie piastowała funkcji oficera. Jednakże było w niej coś takiego… emanowała autorytetem i mądrością.
– Czy wiesz coś na ten temat? – zapytała Faile.
Setalle odchrząknęła.
– Wiem… co nieco o przenoszeniu. Kiedyś to zagadnienie bardzo mnie interesowało. Czasem, jeśli splot wykonany jest nieprawidłowo, nie ma to żadnych skutków. Nieraz jednak bywają one katastrofalne. Nie słyszałam natomiast o rezultacie, którego doświadczyliśmy, i o splocie, który zadziałał, ale w nieprawidłowy sposób.
– Cóż – rzekł Harnan, wpatrując się w ciemność i w sposób widoczny drżąc – możemy przyjąć jeszcze jedną wersję: że ta Aes Sedai chciała wysłać nas do Ugoru.
– Może była zdezorientowana – zasugerowała Faile. – Presja chwili sprawiła, że wysłała nas w nieodpowiednie miejsce. W chwili napięcia zdarzyło mi się pobiec w złą stronę. Mogło i w tym przypadku tak być.
Inni skinęli głowami, ale Setalle znowu się nad czymś zastanawiała.
– O czym myślisz? – zapytała ją Faile.
– Trening Aes Sedai, związany z takimi sytuacjami, jest wyjątkowo dokładny. Żadna kobieta nie osiąga stopnia Aes Sedai, nie mając wiedzy, jak przenosić pod ekstremalną presją. Są pewne szczególne bariery, które kobieta musi umieć znieść, by móc nosić pierścień.
„A więc – pomyślała Faile – Setalle musi mieć krewną, która jest Aes Sedai. Kogoś bliskiego, jeśli dzieli się z nią tak poufnymi informacjami. Może siostrę?”
– Czy mamy więc zakładać, że był to rodzaj pułapki? – Aravine była zaskoczona.
– Że Berisha była Sprzymierzeńcem Ciemności? Cień z pewnością ma ważniejsze rzeczy niż pilnowanie zwykłego konwoju z zaopatrzeniem, którym chciałby źle pokierować.
Faile nie rzekła nic. Róg był bezpieczny; skrzynka, w której spoczywał, znajdowała się teraz w jej namiocie. Otoczyli wozy i rozpalili tylko to maleńkie ognisko. Reszta uczestników konwoju spała albo usiłowała to czynić.