Выбрать главу

Nicość emanowała wielką siłą, która wciągała wszystko wokół. Nynaeve obawiała się, że jeśli nie będzie trzymała się stalagmitu, zostanie przez nią wciągnięta. Stało się to z jej szalem, który zniknął. Jeśli nicość wciągnęłaby Nynaeve, jej życie dobiegłoby końca. Jej dusza także zostałaby unicestwiona.

„Rand!” – pomyślała. Czy mogła coś zrobić, aby mu pomóc? Rand stał naprzeciwko Moridina – dwóch ludzi w tym dziwnym miejscu, walczących na miecze, którzy nagle zastygli, jak gdyby zamrożeni. Po twarzy Randa płynął pot. Nie mówił nic. Z rzadka tylko mrugał.

Jego noga dotknęła ciemności. W tamtym momencie zamarł, podobnie jak i Moridin. Obaj wyglądali niczym skamieniali. Wiatr wokół nich wył, ale nie wydawało się to mieć na nich takiego wpływu, jak na Nynaeve. Stali w bezruchu przez dobre piętnaście minut.

Po prawdzie, od momentu, gdy grupa Randa wkroczyła do Szczeliny Zagłady, minęła niecała godzina.

Nynaeve obserwowała, jak toczące się po ziemi kamienie są wsysane przez ciemność. Jej odzienie powiewało i marszczyło się jak na silnym wietrze. Podobnie było w przypadku Moiraine, która kuliła się nieopodal, przylgnąwszy do kamiennego nacieku. Na szczęście smród siarki, który wypełniał jaskinię był unoszony wiatrem w kierunku ciemności.

Nynaeve nie mogła użyć Jedynej Mocy. Rand czerpał jej tyle, ile tylko Nynaeve była mu w stanie zapewnić, choć nie wyglądało na to, by jakoś tę Moc pożytkował. Czy Nynaeve mogłaby dotrzeć do Moiraine? Nie wydawało się, by Rand był w stanie się poruszyć. Co by się stało, gdyby rzuciła w niego kamieniem? Byłoby to lepsze niż czekanie.

Nynaeve spróbowała przeciwstawić swój ciężar nicości widniejącej z przodu, poluzowawszy uścisk stalagmitu. Natychmiast zaczęła się zsuwać i zaniechała tej próby.

„Nie spędzę Ostatniej Bitwy, kurczowo trzymając się skały!” – pomyślała. A przynajmniej nie wciąż tej samej. Zaryzykowała przesunięcie się. Podążanie prosto do przodu było zbyt niebezpieczne, ale gdyby trzymała się bocznych części jaskini… tak, po jej prawej stronie znajdował się inny stalagmit. Nynaeve zdołała puścić stalagmit i na wpół prześlizgując się, na wpół biegnąc, ruszyła ku kolejnemu i następnemu, ostrożnie to zwalniając, to wzmacniając uścisk.

Szło to bardzo powoli. „Rand, ty wełnianogłowy głupcze” – pomyślała. Gdyby pozwolił jej albo Moiraine przewodzić kręgowi, być może zdołałyby coś dla niego zrobić, gdy walczył!

Dotarła do kolejnego stalagmitu, po czym zatrzymała się, zobaczywszy coś po prawej stronie. O mało nie krzyknęła. Ujrzała skuloną, kryjącą się pod ścianą kobietę, która szukała schronienia przed wiatrem pomiędzy skałami. Wyglądało na to, że płacze.

Nynaeve spojrzała na Randa, który wciąż stał nieruchomo, podobnie jak i Moridin. Większa ilość stalagmitów oznaczała, że Nynaeve mogła poruszać się bezpieczniej. Kamienie blokowały przyciąganie nicości.

Nynaeve dotarła do kobiety. Była przykuta do skały.

– Alanna? – zawołała, przekrzykując wiatr. – Światłości, co tu robisz?

Aes Sedai zamrugała czerwonymi oczami. Patrzyła przed siebie pustym wzrokiem, tak jakby w ogóle nie myślała. Cała lewa strona jej ciała krwawiła, gdyż w trzewia wbito nóż. Światłości! Nynaeve powinna była wywnioskować to z faktu niesamowitej bladości dziewczyny.

Dlaczego ktoś ją dźgnął i pozostawił tutaj? „Łączą ją więzy z Randem” – zrozumiała Nynaeve. – „Och, Światłości”. To była pułapka. Moridin pozostawił Alannę krwawiącą, a potem stawił czoła Randowi. Jeśli Alanna umarłaby, Rand – jako jej Strażnik – oszalałby z wściekłości, co ułatwiłoby Moridinowi zabicie go.

Dlaczego Rand tego nie zauważył? Nynaeve sięgnęła do sakiewki po zioła, potem na chwilę się zatrzymała. Czy zioła w ogóle zadziałają w tym miejscu? Aby wyleczyć ranę Alanny, musiała użyć Jedynej Mocy. Rozdarła ubranie kobiety, robiąc bandaż, potem sięgnęła do saidara, by dokonać Uzdrowienia.

Miał go Rand i nie chciał puścić. Gorączkowo usiłowała go odsunąć, ale Rand przywarł mocno do saidara. Przywierał tym mocniej, im mocniej próbowała na niego naciskać. Wydawało się, że Rand przenosił saidar w jakiś sposób, ale Nynaeve nie widziała splotów. Czuła coś, ale ryczący wiatr i natura tego miejsca sprawiały, że odnosiła wrażenie, jakby wokół niej szalała nawałnica. Moc była w nią niejako owinięta.

Do licha! Potrzebowała saidara! To nie była wina Randa. Kiedy przewodził kręgowi, nie mógł dać jej jakiejkolwiek Mocy.

Nynaeve przyłożyła rękę do rany Alanny, czując się bezradna. Czy powinna odważyć się i prosić Randa, by uwolnił ją z kręgu? Jeśli tak by zrobiła, Moridin bez wątpienia zwróciłby się ku niej i zaatakował Alannę.

Co robić? Jeśli ta kobieta umrze, Rand straci panowanie. To prawdopodobnie byłby jego koniec… i koniec Ostatniej Bitwy.

Mat ociosał drewniany pal siekierą, by go zaostrzyć.

– Widzicie – powiedział – To nie musi być coś specjalnego. Zostawcie swoją piękną stolarkę, by zrobić wrażenie na córce burmistrza.

Obserwujący go ludzie skinęli głowami z ponurą determinacją. Byli rolnikami, wieśniakami i rzemieślnikami, ludźmi takimi, jakich znał niegdyś w Dwu Rzekach. Tysiące takich miał teraz pod swym dowództwem. Nigdy nie przypuszczał, że będzie ich tak wielu. Dobrzy ludzie, mieszkańcy tych ziem, przybyli, by walczyć.

Mat doszedł do wniosku, że byli szaleni. Gdyby miał szansę uciec, schowałby się gdzieś w piwnicy. Niechby sczezł, ale przynajmniej by spróbował.

W głowie słyszał stukot toczących się kości do gry. Tak się działo, odkąd Egwene przekazała mu dowództwo nad wszystkimi armiami Światłości. Byciem cholernym ta’veren nie warte było dwóch ziaren fasoli.

Nie szczędząc wysiłku, ociosywał drewno do budowy palisady. Jeden z wieśniaków przypatrywał mu się szczególnie uważnie. Był to stary człowiek o skórze tak twardej, że miecze Trolloków odbiłyby się od niej. Z jakiegoś powodu Matowi mężczyzna ów wydawał się znajomy.

„Niech sczezną wspomnienia” – pomyślał Mat. Bez wątpienia jednak wieśniak ten przypominał mu kogoś ze wspomnień, które otrzymał. Tak, czuł to wyraźnie. Nie pamiętał jednak dokładnie. Jakiś… wóz? Pomor?

– Idziemy, Renald – rzekł wieśniak do jednego ze swoich towarzyszy, z wyglądu rolnika z Ziem Granicznych. – Chodźmy do reszty, zobaczymy, czy za nimi nadążymy.

Tych dwóch oddaliło się, a Mat skończył ociosywać pal, po czym otarł czoło. Sięgnął po kolejny kawał drewna – będzie lepiej, jeśli przed tymi hodowcami owiec dokona kolejnej demonstracji – gdy ujrzał, że przyobleczona w cadin’sor postać biegnie wzdłuż prawie ukończonej palisady.

Urien miał jasne, rude włosy, zebrane w kucyk z tyłu głowy. Kiedy mijał Mata, uniósł rękę.

– Są poruszeni, Matrimie Cauthonie – powiedział, nie przystając. – Sądzę, że zmierzają w tym kierunku.

– Dzięki – odparł Mat. – Jestem twym dłużnikiem.

Aiel odwrócił się, biegnąc, i przez chwilę truchtał tyłem, patrząc na Mata.

– Po prostu wygraj bitwę! Założyłem się o skórę oosquai, że zwyciężymy.

Mat parsknął. Jedyną rzeczą bardziej denerwująca od stoickiego Aiela był Aiel szczerzący zęby w uśmiechu. Zakład? O wynik tej bitwy? Jaki rodzaj zakładu to był? Jeśli przegrają, nikt nie pożyje dostatecznie długo, by zebrać…

Mat zmarszczył brwi. Właściwie, to był całkiem dobry zakład.

– Z kim się założyłeś? – chciał wiedzieć. – Urien? – Ale mężczyzna był już zbyt daleko, by go usłyszeć.