Выбрать главу

– Jak to zrobić? – zapytała Egwene. – Mat, nie mówisz sensownie. Czy wczoraj nie powiedziałeś, że przeciwnik ma wielką przewagę liczebną?

Popatrzył w kierunku bagien, wyobrażając sobie przedzierające się przez nie cienie. Cienie pyłu i wspomnień.

– Muszę to wszystko zmienić – oznajmił. Nie zrobi tego, czego inni się spodziewają. Nie może wprowadzić w życie planów, o których mogą zawiadomić wroga szpiedzy. – Krew i krwawe popioły… ostatni rzut kośćmi. Wszystko, co mamy, zebrane w całość…

Poprzez bramę przeszła grupa mężczyzn w ciemnych zbrojach. Ciężko dyszeli, tak jakby musieli ścigać damane, by ich tu sprowadziła. Ich napierśniki miały ciemnoczerwoną barwę, choć ludzie ci nie potrzebowali budzących strach demonstracji, by wydawać się strasznymi. Wyglądali na wściekłych do tego stopnia, iż wzrokiem mogliby zmienić jajka w jajecznicę.

– Ty – rzekł dowódca Straży Skazańców o imieniu Gelen, wskazując na Mata – jesteś potrzebny w…

Mat wyciągnął rękę, przerywając mu.

– Drugi raz nie przyjmę odmowy! – rzekł Gelen. – Mam rozkazy od…

Mat rzucił mu ciężkie spojrzenie, a mężczyzna zamilkł. Mat znowu popatrzył na północ. Poczuł, jak chłodny, w jakiś sposób znajomy powiew wiatru targa jego długi płaszcz i muska kapelusz. Zmrużył oczy. To Rand go wzywał.

Kości wciąż toczyły się w jego głowie.

– Oni są tutaj – powiedział Mat.

– Co powiedziałeś? – zapytała Egwene.

– Oni są tutaj – powtórzył.

– Zwiadowcy…

– Zwiadowcy się mylą. – Spojrzał w górę i zauważył parę rakenów śpiesznie powracających w kierunku obozu. Widziały ich. Trolloki musiały maszerować nocą.

„Pierwsi nadejdą Sharanie” – pomyślał – tak by dać Trollokom chwilę na odpoczynek. Musieli przejść przez bramy”.

– Poślij gońców – rzekł Mat, wskazując na dowódcę Straży Skazańców. – Niech kobiety i mężczyźni zajmą swoje pozycje. I ostrzeż Elayne, że mam zamiar zmienić plan bitwy.

– Co? – zapytała Egwene.

– Oni są tutaj! – rzucił Mat do Strażników. – Dlaczego nie ruszacie, do cholery! Biegiem, biegiem! – Ponad ich głowami skrzeczały rakeny. Gelen, co trzeba przyznać, zasalutował, po czym ruszył wraz ze swymi towarzyszami, aż zadudniły zbroje.

– Tak jest, Egwene – mówił dalej Mat. – Weź głęboki oddech i ostatni łyk brandy albo szczyptę tabaki. Przypatrz się dobrze miejscu, które widzisz przed sobą, bo niedługo poleje się tu krew. Za godzinę będziemy w tym zanurzeni po uszy. Światłości, miej nas w opiece.

Perrin płynął w ciemnościach. Czuł się tak bardzo zmęczony.

„Zabójca wciąż żyje” – pomyślała jakaś część jego umysłu. – „Graendal deprawuje umysły naszych dowódców. Koniec jest bliski. Nie możesz teraz tego wszystkiego zostawić! Trzymaj się”.

Tak, ale czego? Perrin próbował otworzyć oczy, ale był tak bardzo wyczerpany. Powinien… powinien się jak najszybciej wydostać z wilczego snu. Czuł, że całe ciało ma zdrętwiałe, poza…

Poza bokiem. Poruszył palcami, które wydały mu się ciężkie jak cegły i poczuł ciepło. Jego młot. Był wściekle gorący. Ciepło zaczęło przesuwać się w kierunku jego palców i Perrin wziął głębszy oddech.

Musiał się przebudzić. Dryfował gdzieś na krańcach świadomości, tak jakby był bliski zaśnięcia, ale wciąż częściowo świadomy. W tym stanie czuł się tak, jakby widział przed sobą rozwidloną drogę. Jedna ścieżka prowadziła głębiej w ciemność. A druga… Nie widział jej dokładnie, ale wiedział, że oznacza ona… Przebudzenie.

Ciepło emanujące z młota promieniowało na jego ramię. Wracała mu jasność myślenia. Przebudzony.

To właśnie zrobił Zabójca. On… przebudził się… w jakiś sposób…

Życie wyciekało z Perrina. Nie miał dużo czasu. Na wpół w objęciach śmierci, Perrin zacisnął zęby, wziął głęboki oddech i z wysiłkiem obudził się.

Cisza wilczego snu została gwałtownie przerwana.

Perrin uderzył w miękkie podłoże. Znalazł się w miejscu pełnym krzyku. Coś o polu bitwy, o przygotowaniu szyków…

Tuż obok ktoś krzyczał. Obok ktoś jeszcze. I wielu innych.

– Perrin? – Znał ten głos. – Perrin, człowieku!

Mistrz Luhhan? Perrin czuł, jak ciążą mu powieki. Nie mógł ich otworzyć. Pochwyciły go czyjeś ramiona.

– Trzymaj się. Jesteś ze mną. Jesteś ze mną. Trzymaj się.

37

Ostatnia bitwa.

Nad Wzniesieniami Polov wstał świt, ale promienie słońca nie oświetlały Obrońców Światłości. Z zachodu i północy nadciągały armie Ciemności, by wygrać ostatnią bitwę i rzucić Cień na ziemię; rozpocząć Wiek, w którym jęki cierpienia nigdy nie zostałyby usłyszane

z zapisków Loiala, syna Arenta,
syna Halana, Czwarty Wiek).

Lan trzymał miecz uniesiony wysoko, galopując na Mandarbie poprzez obóz.

Poranne chmury przyjęły kolor czerwieni, odbijając barwy olbrzymich kul ognia, które unosiły się nad nadciągającą z zachodu armią Sharanów. Szybowały w niebo z gracją. Z daleka wydawało się, że poruszają się wolniej, niż to było w rzeczywistości.

Z obozu wypadła grupa jeźdźców, przyłączając się do Lana. Malkierczycy galopowali za nim, a ich siła wzbierała niczym fala. Andere znajdował się w pierwszym szeregu, a flaga Malkieru – Złoty Żuraw – stała się sztandarem dla wszystkich ludzi z Ziem Granicznych.

Choć zostali wykrwawieni, nie zostali pokonani. Powal człowieka, a zobaczysz, z jakiego materiału jest zrobiony. Możliwe, że ucieknie. Ale jeśli nie – jeśli wstanie, mając krew w kącikach ust i determinację w oczach – będziesz wiedział, że ten człowiek będzie naprawdę niebezpieczny.

Kule ognia w momencie spadania wydawały się poruszać szybciej. Uderzały w obóz, wybuchając gwałtownie. Eksplozje wstrząsały ziemią. Rozlegającym się nieopodal krzykom towarzyszył tętent kopyt bestii. Wciąż napływali kolejni walczący. Mat Cauthon rozpuścił wieści po wszystkich obozach, że Lan potrzebuje więcej kawalerzystów, tak by mogli zastąpić poległych żołnierzy.

Wyjawił także cenę, jaką przyjdzie za to zapłacić. Kawaleria będzie na pierwszej linii walk, mając za zadanie rozbić Trolloki i Sharanów, a potem nieco odpocząć. Tego dnia poniosą główny ciężar walk.

Nadal dołączali kolejni ludzie. Mieszkańcy Ziem Granicznych, którzy byli zbyt starzy, by dosiadać koni. Kupcy, którzy odłożyli na bok sakiewki i ujęli w dłonie miecze. Zdumiewająco wielu ludzi z południa, włączając kobiety, które miały na sobie napierśniki oraz stalowe lub skórzane kaszkiety i oszczepy w rękach. Nie było dostatecznie dużo lanc, by starczyło dla wszystkich.

– Połowa z tych ludzi wygląda bardziej na rolników niż na żołnierzy! – zawołał Andere, przekrzykując dudnienie kopyt bestii.

– Czy widziałeś kiedyś mężczyznę lub kobietę z Dwu Rzek, jadących konno, Andere? – wykrzyknął Lan w odpowiedzi.