Выбрать главу

– Nie mogę powiedzieć, że widziałem.

– To patrz, a będziesz zdziwiony.

Kawaleria Lana dotarła do rzeki Mory, gdzie stał z założonymi z tyłu rękami mężczyzna z długimi, kręconym włosami. Nosił czarny płaszcz. Logain miał teraz przy boku czterdziestkę Aes Sedai i Asha’manów. Popatrzył na siły Lana, po czym wyciągnął rękę ku niebu i zgniótł ogromną, spadającą kulę ognia, jak gdyby był to kawałek papieru. Rozległ się trzask przypominający błyskawicę i ognista kula rozsiała iskry na wszystkie strony, zaś dym uniósł się w niebo. Płonące popioły opadały powoli do rwącej rzeki, pozostawiając na jej powierzchni czarne i białe plamy.

Lan zwolnił Mandarba, dojeżdżając do brodu Hawal, który znajdował się na południe od Wzniesień. Logain wysunął drugą rękę w kierunku rzeki. Woda wzburzyła się, po czym wytrysnęła w górę, jak gdyby pokonując niewidzialny, wysoki próg i tworząc wodospad, który opadał po jego drugiej stronie, a część wody rozpłynęła się wzdłuż brzegów rzeki.

Lan skinął Logainowi głową i kontynuował szarżę, prowadząc Mandarba tak, iż przejechali z tętentem w tunelu utworzonym przez rzekę, po nadal mokrym skalistym brodzie. Promienie słońca przefiltrowane przez wody rzeki nad nimi migotały na jadącym Lanie, Andere i Malkierczykach. Spadający z rykiem wodospad po ich lewej stronie rozsiewał wodną mgiełkę.

Lan zadrżał, wpadając znów w pełne światła i pędząc przesmykiem w kierunku Sharanów. Po jego prawicy znajdowały się Wzniesienia, po lewej stronie bagna, ale oni jechali po stałym gruncie. Wysoko na Wzniesieniach łucznicy, kusznicy i żołnierze obsługujący smoki przygotowywali się do ostrzału zbliżającego się wroga.

Sharanie nadciągali pierwsi, mając za sobą wielką masę Trolloków. Wszyscy oni znajdowali się dokładnie na zachód od Wzniesień. Powietrzem wstrząsnęły wystrzały ze smoków, zaś Sharanie odpowiedzieli kanonadą.

Lan przygotował swą lancę, wybierając sobie za cel jednego z Sharanów, który pędził w kierunku Wzniesień Polov i spiął konia.

Elayne podniosła głowę, odwracając się w bok. Straszna pieśń. Nucona czy mruczana pod nosem była i piękna, i przerażająca zarazem. Elayne pognała Cień Księżyca w kierunku tych dźwięków. Skąd dobiegały?

Dźwięk rozlegał się w głębi obozu Seanchanów u stóp Wzgórza Dashar. Powinna zbesztać Mata za to, że nie powiedział jej, iż jego plan bitwy może poczekać. Ona musiała znaleźć źródło tego dźwięku, tego cudownego dźwięku, który…

– Elayne! – odezwała się Birgitte.

Elayne pognała konia do przodu.

– Elayne! Draghkar!

Draghkar. Elayne otrząsnęła się, potem spojrzała w górę i zauważyła bestie spadające na ich obóz niczym krople deszczu. Strażniczki opuściły swe miecze i stały z szeroko otwartymi oczami, podczas gdy śpiew trwał.

Elayne utkała uderzenie pioruna. Przeciął powietrze, przelatując obok Strażniczek i sprawiając, że krzyknęły, zakrywając uszy. Elayne poczuła ból w głowie i zaklęła, zamykając oczy z przerażenia. A potem… potem nie słyszała nic.

I taki był jej cel.

Zmusiła się, by otworzyć oczy i zobaczyć krążące wokół draghkary o patykowatych ciałach i nieludzkich twarzach. Uchyliły wargi, by śpiewać, ale ogłuszona Elayne nie słyszała nic. Uśmiechnęła się, po czym utkała bicze ognia, za pomocą których strącała bestie w dół. Nie mogła usłyszeć ich skrzeku pełnego bólu, czego akurat w tym przypadku żałowała.

Strażniczki Elayne otrząsnęły się i zaczęły wstawać z kolan, odsłaniając zakryte rękami uszy. Z ich osłupiałych spojrzeń Elayne wyczytała, że były kompletne ogłuszone.

Birgitte szybko pozbierała je na tyle, że zaczęły celować w draghkary. Trzy z bestii wykonały ćwierćskok i usiłowały odlecieć, ale Birgitte dosięgnęła każdą z nich strzałą o białych lotkach. Ostatnia spadła, rozbijając się o pobliski namiot.

Elayne zamachała, chcąc dać Birgitte znak. Pierwsze dźwięki wydawane przez draghkary nie napłynęły z góry, ale z głębi obozu. Elayne wskazała kierunek i pognała Cień Księżyca, prowadząc swe oddziały pomiędzy Seanchan. Wszyscy wokół wpatrywali się w niebo z otwartymi ustami. Oddychali, jednak ich spojrzenia były puste. Draghkary pochłonęły ich dusze, ale ciała wciąż żyły. Byli niczym skórka oderwana od reszty chleba.

Rzewne. Ta grupa draghkarów – Światłości, była ich ponad setka – mogła porwać każdego człowieka, zabić go, a potem powrócić, zanim ich obecność zostałaby wykryta. Odległe ryki bitwy – zawodzenie rogów, dudnienie smoków, syczenie kul ognia – wszystko to, co Elayne teraz czuła, ale słabo rozróżniała z powodu głuchoty, sprawiło, że nikt nie dosłyszał odgłosów nadlatujących draghkarów. Te zaś potrafiły uderzyć i uciec, ale były zachłanne i mogły powrócić.

Straże Elayne rozpierzchły się, ciosami ćwiartując draghkary, z których wiele trzymało w łapach żołnierzy. Bestie nie były szczególnie mocnymi drapieżnikami, biorąc pod uwagę siłę ich ramion. Elayne czekała, przygotowując sploty. Draghkary, które usiłowały uciec, strącała ogniem.

Kiedy ostatni padł martwy – a przynajmniej ostatni z tych, które mogli dostrzec – Elayne skinęła na Birgitte. W powietrzu unosił się ostry zapach spalonego mięsa. Elayne zmarszczyła nos i zsiadła z konia. Ujęła w dłonie głowę Birgitte, Uzdrawiając jej uszy. Dzieci w jej łonie kopały, gdy to robiła. Czy to była ich reakcja w czasie, gdy kogoś Uzdrawiała, czy tylko jej wymysł? Elayne dotknęła żołądka Birgitte jedną ręką. Dziewczyna odsunęła się i rozejrzała wokół.

Strażniczka założyła strzałę, a Elayne poczuła jej niepokój. Birgitte strzeliła i wysunął się draghkar ukryty w pobliskim namiocie. Za nim wyłonił się Seanchanin. Miał szkliste spojrzenie. Posiłek drakkara został w połowie przerwany; biedny człowiek nigdy już nie powróci do pełni władz umysłowych.

Elayne zawróciła konia i ujrzała, że oddział Seanchan wkroczył do obozu. Birgitte powiedziała coś do nich, po czym obróciła się mówiąc do Elayne, która tylko potrząsnęła głową i Birgitte zawahała się, a następnie znowu zwróciła się do Seanchan.

Gwardzistki Elayne zgromadziły się wokół niej, obserwując Seanchan z nieufnością, a ona sama świetnie rozumiała to uczucie.

Birgitte dała znak, by ruszyły i udały się w obranym wcześniej kierunku. Wtedy pojawiły się damane i sul’dam i – co nieoczekiwane – skłoniły się przed Elayne. Być może to Fortuona wydała im rozkaz, by respektowały innych monarchów.

Elayne zawahała się, ale co właściwie mogła zrobić? Mogła powrócić do obozu i poddać się Uzdrowieniu, ale to zabrałoby czas, podczas gdy pilnie musiała pomówić z Matem. Czy miało sens spędzać całe dnie na snuciu planów wojennych, skoro Mat miał zamiar je odrzucić? Ufała mu – Światłości, musiała mu ufać – lecz wolałaby wiedzieć, co planował.

Elayne westchnęła, po czym wyciągnęła stopę w kierunku damane. Kobieta zmarszczyła brwi, następnie spojrzała na sul’dam. Wyglądało, że potraktowały to jako obrazę. Zresztą Elayne chciała, by tak było.

Sul’dam skinęła głową, a damane dotknęła nogi Elayne dokładnie powyżej jej buta. Mocne buty wyglądały na obuwie godne żołnierza, a nie królowej, ale Elayne nie miała zamiaru brać udziału w bitwie, nosząc kapcie.

Mały, lodowaty wstrząs Uzdrowienia przebiegł przez jej ciało, a słuch powoli powracał. Najpierw usłyszała niskie dźwięki. Eksplozje. Odległe dudnienie smoków, plusk rzeki. Rozmowy kilkunastu Seanchan. Potem powróciły średnie tony, a wreszcie powódź dźwięków. Powiewanie flag, krzyki żołnierzy, odgłosy rogów.

– Powiedz im, żeby Uzdrowiły resztę – odezwała się Elayne do Birgitte.

Tamta uniosła brwi, prawdopodobnie zastanawiając się, dlaczego Elayne sama nie wydała rozkazów. Cóż, ci Seanchanie przykładali dużą wagę, kto z kim powinien rozmawiać. Elayne nie zaszczyciła ich osobistą rozmową.