Выбрать главу

Birgitte przekazała rozkaz, a usta sul’dam zacisnęły się w linijkę. Miała wygolone boki głowy; należała do szlachetnie urodzonych. Być może Światłość pozwoli, by Elayne zdołała ją obrazić ponownie.

– Zrobię to – powiedziała kobieta. – Ale dlaczego którakolwiek z was chciałaby być Uzdrowiona przez zwierzę, przechodzi moje pojmowanie.

Seanchanie nie byli zwolennikami pozwalania damane na Uzdrawianie. A przynajmniej tak twierdzili – bo nie powstrzymywali damane, by uczyły się splotów, zwłaszcza teraz, gdy sami zorientowali się, jak użyteczne może to być w bitwie. Jednakże z tego, co słyszała Elayne, wysoko urodzeni rzadko akceptowali Uzdrowienie.

– Chodźmy – powiedziała Elayne, ruszając do przodu. Dała znak swoim żołnierzom, by zostali z tyłu i poddali się Uzdrawianiu.

Birgitte spojrzała na nią, ale nie wyraziła sprzeciwu. Ruszyły śpiesznie. Birgitte dosiadła konia i pojechała razem z Elayne do namiotu dowództwa Seanchan. Jednopiętrowy, o rozmiarach małego wiejskiego domku, znajdował się w rozpadlinie u podnóża Wzgórza Dashar. Został przeniesiony ze szczytu, bo Mat obawiał się, że namiot byłby tam zbyt widoczny. W krótkich odstępach czasu ze szczytu obserwowano przebieg batalii.

Elayne pozwoliła Birgitte, by ta pomogła jej zsiąść z konia – Światłości, zaczynała się czuć coraz bardziej ociężała. Była niczym statek w suchym doku. Szybko się ogarnęła. Spokojna twarz, emocje pod kontrolą. Poprawiła włosy, wygładziła suknię, po czym wkroczyła do budynku.

– Co, klnąc się na cholerne Trolloki o dwóch palcach, ty ustawiaczu stogów siana wyprawiasz, Matrimie Cauthonie? – ryknęła, wszedłszy do namiotu.

Nieoczekiwanie przekleństwo wywołało uśmiech na jego twarzy. Podniósł wzrok znad map rozłożonych na stole. Miał na sobie kapelusz i płaszcz, ale także piękne jedwabne odzienie, świetnie pasujące pod kolor kapelusza. Mankiety i kołnierzyk obrębiono skórą. Wyglądało to na pewien rodzaj kompromisu. Dlaczego jednak kapelusz Mata obwiązano różową kokardą?

– Witaj, Elayne – odezwał się. – Tak myślałem, że wkrótce się zobaczymy. – Wskazał na krzesło noszące złote i czerwone emblematy Andoru, które stało z boku pomieszczenia. Krzesło było wyjątkowo miękkie, a na stoliku obok stała filiżanka ciepłej herbaty.

„Cholera, Matrimie Cauthonie” – pomyślała. – „Kiedy stałeś się taki mądry?”

Seanchańska cesarzowa siedziała na tronie w centrum pomieszczenia z Min u boku, przybrana w zwoje zielonego materiału, którego ilość mogłaby zapewnić zbyt sklepowi w Caemlyn przez jakieś dwa tygodnie. Uwagi Elayne nie umknął fakt, że tron Fortuony stał nieco wyżej niż siedzisko Elayne. Cholerna nieznośna kobieta.

– Mat, w twoim obozie są draghkary.

– Cholera – mruknął. – Gdzie?

– Powinnam właściwie powiedzieć, że w twoim obozie były draghkary. – Rozprawiliśmy się z nimi. Powinieneś powiedzieć swoim łucznikom, by bardziej mieli się na baczności.

– Mówiłem im to. Krwawe popioły. Ktoś pilnuje łuczników, ja natomiast…

– Wielki Książę! – Przez drzwi wpadł seanchański posłaniec. Padł na kolana, a potem na ziemię, nie przestając mówić. – Łucznicy są w potrzasku! Rozbici przez sharańskich jeźdźców… zamaskowali swój atak dymem z kul ognia.

– Krew i krwawe popioły! – zaklął Mat. – Poślij tam natychmiast szesnaście damane i sul’dam! Poślij po łuczników stacjonujących na północy. Niech przyślą oddziały czterdzieści dwa i pięćdziesiąt. I powiedz strzelcom, że ich wychłostam, jeśli dopuszczą, żeby coś podobnego zdarzyło się ponownie.

– Wasza Wysokość. – Posłaniec zasalutował, wstał z ziemi i opuścił namiot, nie podnosząc wzroku, aby nie ryzykować pochwycenia spojrzenia Mata.

Tak czy inaczej, Elayne była pod wrażeniem, z jaką łatwością posłaniec okazał władcy cześć i złożył raport. Jednocześnie napawało ją to obrzydzeniem. Żaden władca nie powinien domagać się czegoś takiego od swoich poddanych. Siła państwa bierze się z siły jego narodu; jeśli ją łamiesz, łamiesz własny kręgosłup.

– Wiedziałeś, że przyjdę – powiedziała Elayne, gdy Mat wydał parę innych rozkazów swoim podwładnym. – I przewidziałeś, jaki gniew może wzbudzić fakt, iż zmieniłeś plany bitwy. Cholera, Matrimie Cauthonie, co cię do tego skłoniło? Myślałam, że nasze plany bitwy są dograne.

– Bo tak było – odrzekł.

– W takim razie dlaczego je zmieniłeś!?

– Elayne, wszyscy chcieli, bym przejął dowodzenie, choć było to wbrew mojej woli, bo Przeklęci nie wpłynęli na mój umysł, czyż nie?

– Taki był ogólny pomysł. Jak sądzę, miał on mniej wspólnego z medalionem, który nosisz, a więcej z tym, że jesteś zbyt twardogłowy, by za pomocą Przymusu penetrować twój umysł!

– Może i racja – przyznał Mat. – Tak czy inaczej, jeśli Przeklęci stosują Przymus wobec ludzi w naszym obozie, to prawdopodobnie mają kilku szpiegów, którzy przeniknęli na nasze narady.

– Tak podejrzewam.

– Wobec tego znają nasze plany. Nasz wielki plan, nad przygotowaniem którego spędziliśmy tak wiele czasu. Znają go.

Elayne zawahała się.

– Światłości! – krzyknął Mat, potrząsając głową. – Pierwszą i najważniejszą zasadą wygrywania wojny jest wiedza o tym, co planuje twój wróg.

– Myślałam, że najważniejszą zasadą jest znać swój teren – odparła Elayne, zakładając ręce na piersiach.

– To też. Ale zdaję sobie sprawę, że jeśli nasz przeciwnik wie, co chcemy zrobić, to musimy zmienić plany. Natychmiast. Kiepskie plany bitewne są lepsze niż te, które twój wróg może poznać.

– Dlaczego nie przewidziałeś, że tak się zdarzy?

Mat spojrzał na nią z beznamiętnym wyrazem twarzy. Jeden kącik jego ust powędrował w górę, po czym mężczyzna naciągnął głębiej kapelusz, ukrywając kierunek spojrzenia.

– Światłości – szepnęła Elayne. – Wiedziałeś. Spędziłeś cały tydzień, przygotowując z nami plany, ale dokładnie wiedziałeś, że w jakimś momencie wyrzucisz je wszystkie do kosza.

– Zbyt wysoko mnie cenisz – odparł Mat, patrząc na powrót na mapy. – Myślę, że jakaś część mnie wiedziała to od początku, ale nie do końca zdawałem sobie z tego sprawę. Aż do czasu, gdy pojawili się Sharanie.

– Więc jaki jest nowy plan?

Nie odpowiedział.

– Masz zamiar zatrzymać to dla siebie – rzekła Elayne, czując, jak nogi się pod nią uginają. – Chcesz dowodzić bitwą i nikt z nas ma nie wiedzieć, co planujesz? Obawiasz się, że ktoś mógłby nas podsłuchiwać i wieści dotarłyby do Cienia.

Skinął głową.

– Stwórco, chroń nas – wyszeptała.

Mat spochmurniał.

– Wiesz, że to samo powiedziała Tuon.

Uno znajdował się na Wzniesieniach. Zatkał uszy, gdy stojące nieopodal smoki eksplodowały ogniem, rażąc Trolloki i Sharanów, znajdujących się na zachodzie. W powietrzu rozszedł się ostry zapach, a wybuchy były tak ogłuszające, że Uno nie słyszał własnych cholernych przekleństw.

W dole jeźdźcy Lana Mandagoran wymiatali flanki wroga, powstrzymując ataki przeciwnika tak, by smoki mogły siać jak najwięcej zniszczeń. Sharanie mieli u boku Trolloki. A także przenoszących, i to bardzo wielu. Dalej, w górnym biegu rzeki, znajdowała się druga armia Trolloków – ta sama, przez którą siły Dai Shana poniosły wielkie straty i która nadciągnęła teraz z północnego wschodu, kierując się ku Polu Merrilora.

Smoki na chwilę ucichły, a kanonierzy napełniali je czymkolwiek, co mogło służyć jako amunicja. Uno nie miał zamiaru podchodzić do nich zbyt cholernie blisko. To przynosiło pecha. Był tego pewien.