Выбрать главу

„Zachowujesz się głupio niczym dziewczyna w sukieneczce do kolan” – pomyślała sobie Pevara, starannie kryjąc swoje myśli przed Androlem – „która ledwo dorosła do tego, by zrozumieć różnice pomiędzy kobietami a mężczyznami”. I to w środku wojny.

Pevara nie potrafiła okiełznać emocji, kiedy była połączona z Androlem – a jako Aes Sedai powinna. Ich osobowości przenikały się niczym wirujące farby zmieszane w tej samej misie. Walczyła z tym, zdecydowana zachować odrębność. To było niezbędne podczas połączenia, jak to ją uczono przez długi czas.

Androl wyciągnął rękę w kierunku grupy Trolloków, które zaczęły strzelać w jego stronę. Brama uniosła się, pochłaniając strzały. Pevara rozejrzała się wokół i dostrzegła, że strzały spadły na inną grupę Trolloków. Bramy otwierały się w ziemi, powodując, że spadające przez nie Trolloki pojawiały się znowu na wysokości stu stóp w powietrzu. Mała brama oddzieliła od tułowia głowę Myrddraala. Na ziemię pociekła atramentowa krew. Grupa Androla stała we zachodniej części Wzniesień, tam gdzie uprzednio stały smoki. Zewsząd otaczał ich Pomiot Cienia i Sharanie.

„Androl, przenoszenie!” – Pevara czuła je, wznoszące się nad nimi na Wzniesieniach. Coś potężnego.

„Taim!” – Androl natychmiast zapałał takim gniewem, iż Pevara czuła, że ona sama niemal płonie. Była w tym gniewie utrata przyjaciół i wściekłość z powodu zdrady przez tego, który powinien był ich chronić.

„Ostrożnie” – zakomunikowała Androlowi. – „Nie wiemy, czy to on”.

Ten, który ich zaatakował, stał w kręgu z mężczyznami i kobietami. W innym przypadku Pevara nie mogłaby wyczuć jego obecności. Oczywiście była w stanie zobaczyć tylko sploty saidara. W ich stronę sunęło gęste, szerokie na kilka kroków pasmo powietrza, gorące tak, że rozpalało skaliste podłoże pod nim. Androl zdążył postawić bramę na czas, pochwycić pasmo ognia i skierować je z powrotem do miejsca, z którego przywędrowało. Dym poparzył Trolloki i sprawił, że chwasty i trawa zapłonęły.

Pevara nie widziała, co stało się potem. Brama utworzona przez Androla zniknęła, jakby ją rozerwano, a obok nich uderzył piorun. Pevara upadła na stertę ziemi, a Androl osunął się na nią.

W tej chwili Pevara jaźń rozdzieliła się.

Zrobiła to przypadkowo, zszokowana udarem. W większości takich przypadków więź znikała, lecz uczucie Androla było potężne. Bariera wstrzymała rozdwojoną jaźń Pevary przed ponownym połączeniem i ich jaźnie się splątały. Było to niczym przejście przez lustro, a potem obejrzenie się i ujrzenie samego siebie.

Pevara z wysiłkiem wróciła znów w siebie, lecz ze świadomością, której nie potrafiła opisać. „Musimy się stąd wydostać” – pomyślała, wciąż połączona z Androlem. Ich towarzysze żyli, ale to nie potrwa długo, jeśli wrogowie będą razili następnymi błyskawicami. Pevara instynktownie zaczęła tkać złożony splot bramy, chociaż nie mogłoby to spowodować niczego. Kręgowi przewodził Androl, toteż tylko on… Brama z trzaskiem się otworzyła. Pevara otworzyła usta ze zdumienia. To ona to zrobiła, nie Androl. Splot, jaki utkała, był najbardziej złożonym, najtrudniejszym i najmocniejszym, jaki znała, ale ona wykonała go z taką łatwością, z jaką macha się ręką. I to w Kręgu, któremu przewodzi ktoś inny.

Pierwsza przeszła przez bramę Theodrin. Za nią podążyła niewysoka kobieta Domani, holująca potykającego się Jonnetha, za nimi zaś szedł utykający Emarin. Jego jedna ręką zwisała bezwładnie.

Androl przyglądał się bramie zdumiony.

– Sądziłem, że nie jesteś w stanie przenosić, jeśli ktoś inny przewodniczy Kręgowi, w którym się znajdujesz.

– Bo nie jestem – odparła. – Zrobiłam to niechcący.

– Niechcący? Ale…

– Przez bramę, ośla głowo – rzuciła Pevara, popychając go w jej kierunku. Podążyła za nim, po czym upadła po drugiej stronie bramy.

– Damodred, chcę, byś został tam, gdzie jesteś – rzekł Mat. Nie podniósł wzroku, ale poprzez otwartą bramę usłyszał parsknięcie konia Galada.

– Przyprowadziło mnie tu pytanie o stan twego umysłu, Cauthon – odparł Galad.

Mat wreszcie podniósł oczy znad map. Nie był pewien, czy kiedykolwiek przywyknie do tych bram. Stał w budynku dowództwa, tym, który kazała wznieść Tuon w rozpadlinie u stóp Wzgórza Dashar. W ścianie budowli znajdowała się brama. Po jej drugiej stronie znajdował się Galad dosiadający wierzchowca. Nosił złote i białe barwy Synów Światłości. Wciąż znajdował się niedaleko ruin, tam gdzie armia Trolloków wciąż usiłowała sforsować rzekę Morę.

Galad Damodred był człowiekiem, który wyglądał, jakby wypił kilka lodowatych drinków. Przypominał statuę z tą swoją piękną twarzą niewyrażającą żadnych emocji. Nie, w statuach było więcej życia.

– Zrobisz to, co ci poleciłem – rzekł Mat, z powrotem spoglądając na mapy. – Twoim zadaniem jest utrzymać pozycje przy rzece i robić to, co ci powie Tam. Nie dbam o to, czy uważasz swe miejsce służby za zbyt mało ważne.

– Dobrze zatem – rzekł Galad głosem tak zimnym jak ciało umarłego w śniegu. Zawrócił konia, a Mika damane zamknęła bramę.

– Tam jest krwawa łaźnia, Mat – odezwała się Elayne. Światłości, jej głos był jeszcze zimniejszy od głosu Galada!

– Oddaliście władzę w moje ręce. Pozwólcie mi wykonywać moje zadanie.

– Uczyniliśmy cię dowódcą armii – powiedziała Elayne. – Nie oddaliśmy ci całej władzy.

„Te Aes Sedai kłócą się o każde drobne wyrażenie. To…” – Mat podniósł wzrok, marszcząc brwi. Min wyszeptała coś właśnie do Tuon.

– Co tam? – zapytał.

– Widziałam jego ciało samotne, na polu walki – powiedziała Min. – Jak gdyby martwe.

– Matrim – rzekła Tuon. – Jestem… zaniepokojona.

– Przynajmniej raz jesteśmy zgodne – odparła Elayne. Siedziała na tronie po drugiej stronie pomieszczenia. – Mat, ich generał przewyższa cię.

– To, do cholery, nie takie proste – prychnął Mat, przesuwając palcami po mapie. – To nigdy nie jest tak cholernie proste.

Mężczyzna dowodzący armią Cienia był dobrym żołnierzem. Bardzo dobrym. „To Demandred” – pomyślał Mat. – „Walczę z jednym z Przeklętych”.

Razem, Mat i Demandred tworzyli wielkie malowidło. Jeden odpowiadał na ruch drugiego subtelną uwagą. Mat próbował użyć nieco zbyt wiele czerwieni w jednym ze swych malunków. Chciał namalować zły obraz, ale wciąż realistyczny.

To było trudne. Musiał być sprawny na tyle, by powstrzymać Demandreda, ale też na tyle słaby, by sprowokować agresję. Manewr mający na celu zmylenie przeciwnika, bardzo subtelny. To było niebezpieczne, może nawet zgubne. Musiał lawirować na ostrzu brzytwy. Nie było sposobu, aby uniknąć pocięcia stóp. Kwestią nie było to, czy będzie krwawić, lecz czy uda mu się przejść.

– Wprowadźcie do walki Ogirów – powiedział cicho Mat, przesuwając palcami po mapie. – Chcę, by wzmocnili ludzi przy brodzie. – Walczyli tam Aielowie, strzegąc drogi, podczas gdy ludzie z Białej Wieży i członkowie Legionu Czerwonej Ręki wycofywali się ze Wzniesień na rozkaz Mata.

Dowództwo zostało przekazane Ogirowi. „Trzymaj się, Loial” – pomyślał Mat, zaznaczając na mapie miejsce, w które wysłał Ogira.

– Ostrzeżcie Lana, on wciąż jest w zachodniej części Wzgórz. Chcę, by okrążył tylną część Wzniesień, teraz, gdy większa część sił Cienia jest na ich szczycie i zawrócił ku Morze. Znajdzie się wtedy na tyłach drugiej armii Trolloków, próbującej przekroczyć rzekę niedaleko od ruin. Niech się w nich nie angażuje; ma po prostu pozostać poza zasięgiem wzroku, i utrzymać swą pozycję.