Ugór rozciągnął się na wszystkie oceany. Seanchan przestał istnieć, zburzony, spalony, tak że nawet szczury i wrony nie były w stanie tam przeżyć. Wszyscy umiejący przenosić byli demaskowani już w młodości i poddani Konwersji. Czarnemu nie podobała się myśl, że ktoś mógłby przywrócić światu nadzieję.
I nikt nigdy tego nie zrobi.
Rand ryknął, gdy trzynastu zaczęło przenosić.
– Tylko na tyle was stać?! – wydarł się.
Ich umysły naparły na niego. Czuł, jakby wbijano mu w głowę gwoździe rozrywające ciało. Odepchnął ich z całej siły, ale pozostali dołączyli się dudniącym naciskiem. Każde uderzenie, jak siekierą, było coraz bliżej wwiercenia się w niego.
I TAK ZWYCIĘŻAM.
Porażka zabolała Randa bardzo mocno – świadomość, że jego winą było to, co tu się wydarzyło. Nynaeve, Egwene, Konwertowani ku Cieniowi z jego powodu. Ci, których kochał, stali się zabawkami Cienia.
Powinien był ich chronić.
ZWYCIĘŻAM. PONOWNIE.
– Myślisz, że nadal jestem tym młodzikiem, którego Ishamael tak bardzo starał się przestraszyć?! – krzyknął Rand, walcząc z własnym strachem i wstydem.
WALKA SKOŃCZONA.
– JESZCZE SIĘ NIE ZACZĘŁA! – wrzasnął Rand.
Otaczająca go rzeczywistość po raz kolejny pękła, stając się wstęgami światła. Twarz Nynaeve zmieniła się w poszarpane pasma jak spruta koronka. Ziemia zniknęła i forteca przestała istnieć.
Rand upadł, uwolniony ze splotów Powietrza, których tak naprawdę wcale nie było. Stworzona przez Czarnego krucha rzeczywistość rozplotła się na poszczególne elementy. Nici światła unosiły się ku górze, wirując i skręcając się jak struny harfy.
Czekały, by je utkać.
Rand odetchnął głęboko przez zaciśnięte zęby i spojrzał na ciemność za nićmi.
– Tym razem nie będę biernie siedzieć i cierpieć, Shai’tan. Nie będę więźniem twoich koszmarów. Stałem się czymś więcej, niż byłem.
Rand ujmował sploty wirujące wokół niego – setki za setkami. Nie było Ognia, Powietrza, Ziemi, Wody czy Ducha… sploty były jakby bardziej elementarne, bardziej zróżnicowane. Każdy był szczególny, wyjątkowy. Zamiast Pięciu Mocy istniały ich tysiące.
Biorąc je w dłonie, Rand trzymał czysty materiał tworzenia. I ukierunkował go, tkając inną możliwość.
– Teraz – powiedział, oddychając głęboko, by pozbyć się grozy tego, co zobaczył. – Teraz ja ci pokażę, co się wydarzy.
– Ludzie są na pozycjach, Matko – skłonił się Bryne.
Egwene wzięła głęboki oddech. Mat posłał siły Białej Wieży wyschniętym korytem rzeki poniżej brodu, wokół zachodniego krańca bagien. Nadszedł czas, by Egwene do nich dołączyła. Zawahała się przez moment, patrząc przez bramę na stanowisko dowodzenia Mata. Jej oczy napotkały wzrok seanchańskiej kobiety siedzącej dostojnie na tronie po drugiej stronie stołu.
„Nie skończyłam z tobą” – pomyślała Egwene.
– Chodźmy – powiedziała, odwracając się i skinęła na Yukiri, by zamknęła bramę do budynku Mata. Wychodząc z namiotu, skubała sa’angreal Vory ukryty w dłoni.
Zauważyła coś niepozornego na ziemi i zatrzymała się. Drobne pęknięcia na kamieniach, jak pajęczyna. Schyliła się.
– Jest ich coraz więcej w okolicy, Matko – odezwała się Yukiri, pochylając się obok niej.
– Sądzimy, że kiedy Władcy Strachu przenoszą, tych pęknięć przybywa. Zwłaszcza jeśli używają ognia stosu…
Egwene dotknęła kamieni. W dotyku były jak zwykłe pęknięcia, ale wyglądały na czystą nicość. W ich głębi ciemność była zbyt nieprzenikniona, jak na zwykły cień.
Zaczęła splatać wszystkie pięć mocy razem, sprawdzając na pęknięciach. Tak…
Nie była pewna, co właściwie zrobiła, ale powstały splot okrył pęknięcia jak opatrunek. Ciemność zbladła, pozostawiając zwykłe pęknięcia – i cienką warstewkę kryształków.
– Ciekawe – odezwała się Yukiri. – Co to za sploty?
– Nie wiem – odparła Egwene. – Wydawało się dobre. Gawyn, czy ty… – urwała.
Gawyn.
Egwene wstała gwałtownie. Pamiętała jak przez mgłę, że wyszedł z jej namiotu dowodzenia, by się trochę przewietrzyć. Jak dawno to było? Obróciła się powoli, wyczuwając jego miejsce pobytu. Więź pozwoliła jej określić kierunek. Zatrzymała się, gdy wskazała na niego.
Patrzyła w stronę koryta rzeki, tuż powyżej brodu, gdzie Mat rozmieścił siły Elayne.
„Och, Światłości…”
– Co? – spytała Silviana.
– Gawyn poszedł walczyć – odparła Egwene, z wysiłkiem panując nad głosem. Co za bezdenny idiota! Nie mógł poczekać godzinę czy dwie, kiedy jej wojska byłyby gotowe? Wiedziała, że palił się do walki, ale powinien był przynajmniej zapytać!
Bryne cicho jęknął.
– Wyślij kogoś, żeby go sprowadził – nakazała Egwene chłodnym tonem. Nie była w stanie nadać mu innego brzmienia. – Najwyraźniej przyłączył się do wojsk Andoru.
– Ja to zrobię – powiedział Bryne, z jedną dłonią na mieczu, a drugą uniesioną w kierunku jednego z giermków. – Nie można mi wierzyć bym dowodził armią, więc mogę zrobić przynajmniej to.
Sugestia miała sens.
– Niech Yukiri idzie z tobą – powiedziała. – Kiedy znajdziecie mojego niemądrego Strażnika, użyjcie Podróżowania by dołączyć do nas na zachodnim krańcu bagien.
Bryne skłonił się i wyszedł. Siuan patrzyła za nim niepewnie.
– Możesz z nim iść – powiedziała Egwene.
– Po to mnie potrzebujesz? – spytała Siuan.
– Właściwie… – Egwene zniżyła głos – chcę, żeby ktoś dołączył do Mata i seanchańskiej Imperatorowej i słuchał. Uszami nawykłymi do słyszenia tego, co nie zostało powiedziane.
Siuan skinęła głową. Na jej twarzy malowała się aprobata, a nawet duma. Egwene była Amyrlin; niepotrzebne jej było żadne z uczuć Siuan, a jednak rozproszyły one nieco jej przygniatające zmęczenie.
– Wyglądasz na rozbawioną – rzekła.
– Kiedy Moiraine i ja wyruszyłyśmy na poszukiwanie chłopca – odparła Siuan – nie miałam pojęcia, że Wzór przyśle do nas również ciebie.
– Twoją zastępczynię?
– Gdy królowa starzeje się – powiedziała Siuan – zaczyna rozmyślać o swoim dziedzictwie. Światłości, pewnie każda chłopka myśli o tym samym. Czy będzie miała następcę, by zachował to, co stworzyła? Kobieta mądrzeje i zdaje sobie sprawę, że to, co może osiągnąć sama, blednie w porównaniu z tym, co może osiągnąć jej dziedziczka.
– Cóż, sądzę, że nie mogę uważać cię za całkowicie moją i raczej nie byłam zadowolona, że ktoś mnie zastąpi. Ale to pocieszające… wiedzieć, że przyłożyłam rękę do tego, co nastąpi. I gdyby kobieta miała sobie życzyć dziedziczki, nie mogłaby pragnąć lepszej od ciebie. Dziękuję ci. Popilnuję tej Seanchanki dla ciebie, może pomogę biednej Min wydostać się z sieci, w której się znalazła.
Siuan oddaliła się, wołając na Yukiri, by otworzyła jej bramę, zanim wyruszy z Bryne’em. Egwene patrzyła z uśmiechem, jak całuje generała. Siuan. Całująca mężczyznę na oczach wszystkich.
Silviana przeniosła i Egwene wdrapała się na siodło Daishara. Brama przed nimi otworzyła się. Sięgnęła do Źródła, trzymając przed sobą sa’angreal Vory i ruszyła za grupą Strażników Wieży. Natychmiast w jej nozdrza uderzył smród dymu.
Wysoki kapitan Chubain czekał na nią po drugiej stronie. Ciemnowłosy mężczyzna zawsze wydawał się jej zbyt młody na to stanowisko, ale przypuszczała, że nie każdy dowódca musi być posiwiały jak Bryne. W końcu powierzyli losy tej bitwy człowiekowi niewiele starszemu od niej, a ona sama była najmłodszą ze wszystkich Amyrlin.