Выбрать главу

– Jest lepiej – wyszeptał Rand. – Jest dobrze.

TO NIE WYSTARCZY. TERAZ ANI NIGDY. W TWOIM ŚNIE JEST SKAZA. TWÓJ SEN TO KŁAMSTWO. JESTEM JEDYNĄ UCZCIWOŚCIĄ ZNANĄ ŚWIATU.

Czarny zaatakował go.

Nadszedł jak burza. Uderzenie wiatru było tak silne, że prawie mogło zedrzeć Randowi skórę z kości. Stał wyprostowany, patrząc w pustkę, z rękami założonymi za plecami. Atak rozwiał jego wizję pięknego miasta, śmiejących się ludzi, pomnika nauki i pokoju. Czarny pochłonął je i znów stały się tylko możliwością.

Silviana dzierżyła Moc, czując, jak ta ją zalewa, wypełniając świat jasnością. Gdy miała saidara, czuła, jakby była w stanie zobaczyć wszystko. To było cudowne uczucie – tak długo, jak pamiętała, że to tylko uczucie. Nie było prawdą. Wabiący zew mocy saidar skłonił już niejedną kobietę do czynienia ryzykownych rzeczy. Z pewnością wiele Błękitnych wcześniej czy później padło jego ofiarą.

Silviana wyrzeźbiła ogień, siedząc na grzbiecie konia i kładąc pokotem żołnierzy Sharanów. Jej koń, Stinger, był wytresowany tak, by nie płoszył się przy przenoszeniu.

– Łucznicy, cofnąć się! – wrzasnął Chubain tuż za nią. – Dalej, jazda! Ciężkozbrojni, naprzód marsz!

Piechurzy w zbrojach przemaszerowali obok Silviany z toporami i maczugami, by zetrzeć się ze zdezorientowanymi Sharanami na zboczach. Lepsze byłyby piki, ale nie wystarczyłoby ich dla wszystkich.

Posłała we wrogów jeszcze jeden splot Ognia, by oczyścić drogę, po czym zwróciła się ku sharańskim łucznikom wyżej na stokach.

Kiedy wojska Egwene otoczyły bagna, podzielili się na dwie ofensywne grupy. Aes Sedai połączyły się z piechotą z Białej Wieży, atakując Sharanów na Wzniesieniach od zachodu. Do tej pory pożary zostały ugaszone, a większość Trolloków zeszła ze Wzniesień, by atakować niżej.

Druga połowa wojsk Egwene, głównie konnica, została posłana przesmykiem wiodącym skrajem bagien ku brodowi, gdzie zaatakowali słabe tylne skrzydła Trolloków, które zeszły ze zboczy, by zaatakować oddziały Elayne broniące terenu wokół brodu.

Zadaniem pierwszej grupy było wejść wyżej zachodnim stokiem. Silviana rozpoczęła ostrożne bombardowanie kulami ognia nadciągających Sharanów, by ich odpędzić.

– Kiedy piechota przedrze się na górę – odezwał się Chubain z boku Egwene – Aes Sedai mogą zaczynać… Matko? – Podniósł głos.

Silviana gwałtownie obróciła konia i spojrzała zaniepokojona na Egwene. Amyrlin nie przenosiła. Pobladła i trzęsła się. Czy atakował ją splot? Silviana żadnego nie widziała.

Postacie zgromadzone na szczycie zepchnęły na bok piechotę Sharanów. Zaczęły przenosić i błyskawice padły na armię Białej Wieży, każda z trzaskiem rozdzierającym powietrze i oślepiającym rozbłyskiem światła.

– Matko! – Silviana naparła kolanami na końskie boki, by znaleźć się przy wierzchowcu Egwene. Najwyraźniej atakował ją Demandred. Dotknęła sa’angreala w dłoniach Egwene i wzbogacona dodatkową mocą splotła bramę. Seanchanka jadąca obok Egwene chwyciła wodze jej wierzchowca i przeprowadziła go przez bramę w bezpieczne miejsce. Silviana podążyła za nią, krzycząc: – Stańcie przeciwko tym Sharanom! Trzeba ostrzec przenoszących mężczyzn przed atakiem Demandreda na Zasiadającą Amyrlin!

– Nie – sprzeciwiła się Egwene słabo, chwiejąc się w siodle. Konie weszły do dużego namiotu. Silviana wolałaby zabrać ją dalej, ale nie znała terenu wystarczająco dobrze, by wykonać dłuższy skok. – Nie, to nie jest…

– Co się stało? – spytała Silviana, zrównując się z Egwene i zamykając bramę. – Matko?

– O Gawyna – odparła, pobladła i dygocząca. – Został ranny. Poważnie ranny. On umiera, Silviano.

„Światłości” – pomyślała Silviana. Obawiała się czegoś takiego od chwili, kiedy zobaczyła tego głupiego chłopaka.

– Gdzie? – spytała.

– Na Wzniesieniach. Znajdę go. Użyję bram, Podróżując w jego kierunku…

– Światłości, Matko – zaprotestowała Silviana. – Czy wiesz, jakie to niebezpieczne? Zostań tu, aby przewodzić Białej Wieży. Ja spróbuję go znaleźć.

– Ty nie możesz go wyczuć.

– Przekaż mi więź z nim.

Egwene zamarła.

– Wiesz, że tak trzeba – powiedziała Silviana. – Jeśli on umrze, to może cię zniszczyć. Daj mi więź. To pozwoli mi go znaleźć, a ciebie ocali w razie jego śmierci.

Egwene była przerażona. Jak ona śmiała w ogóle coś takiego sugerować? Jednak Silviana należała do Czerwonych – a je mało obchodzili Strażnicy. Silviana nie wiedziała, o co prosi.

– Nie – odparła. – Nie będę nawet o tym myśleć. Poza tym, gdyby umarł, ochroni mnie to, jedynie przekazując ból tobie.

– Nie jestem Amyrlin.

– Nie. Jeśli on zginie, ja przeżyję i będę nadal walczyć. Skok do niego przez bramę byłby niemądry, jak mówisz i tobie też nie pozwolę tego zrobić. On jest na Wzniesieniach. Przedrzemy się tam idąc drogą w górę, wedle rozkazu, i w ten sposób dotrzemy do niego. To najlepsze rozwiązanie.

Silviana przytaknęła z wahaniem. To musi wystarczyć. Razem wróciły na zachodnią stronę Wzgórz. Silviana cały czas była wzburzona. Głupiec! Jeśli zginie, Egwene będzie nader ciężko kontynuować walkę.

Cień nie musi powalić samej Amyrlin, by ją zatrzymać. Wystarczy, że zabije jednego głupiego chłopaka.

– Co robią ci Sharanie? – spytała cicho Elayne.

Birgitte wstrzymała konia, wzięła od niej zwierciadło i uniosła je, patrząc ponad wyschniętą rzekę na stoki Wzniesień, gdzie zgromadziły się liczne oddziały Sharanów.

Chrząknęła.

– Chyba czekają, żeby nafaszerować Trolloki strzałami.

– Nie jesteś przekonana – odrzekła Elayne, odbierając lustro. Obejmowała Jedyną Moc, ale teraz z niej nie korzystała. Jej armia walczyła tu nad rzeką przez dwie godziny. Trolloki przesuwały się korytem rzeki Mora w górę i w dół, ale jej oddziały wstrzymywały je przed wkroczeniem na ziemie Shienaru. Bagna nie pozwalały wrogowi przemieszczać się wzdłuż jej lewego skrzydła; prawe było bardziej zagrożone i powinno być strzeżone. Byłoby dużo gorzej, gdyby wszystkie bestie zostały popchnięte do przekroczenia rzeki, ale kawaleria Egwene atakowała je od tyłu, co trochę odciążało jej wojska. Mężczyźni powstrzymywali Trolloki pikami, a cienki strumyczek, jeszcze sączący się korytem, był czerwony od ich krwi.

Najlepsi z Andoru krwawili i ginęli, z trudnością odpierając stwory. Wojska Sharanów wydawały się gotować do szarży ze Wzgórz, lecz Elayne nie była przekonana, czy właśnie teraz zaatakują; większym problemem był dla nich teraz atak Białej Wieży po zachodniej stronie. Mat, który wysłał wojska Egwene, by zaatakowały zza Wzniesień, wykazał się geniuszem.

– Nie jestem pewna niczego, co powiedziałam – odparła cicho Birgitte. – Wcale nie. Już nie.

Elayne zmarszczyła brwi. Zdaniem jej rozmówczyni rozmowa dobiegła końca.

– A co z twoimi wspomnieniami? – zapytała ją Elayne.

– Pierwsze, co pamiętam, to jak obudziłam się i byłyście tam, ty i Nynaeve – mówiła cicho Birgitte. – Pamiętam, jak rozmawiałyśmy, że jesteśmy w Świecie Snów, ale nie pamiętam samego miejsca. To mi uciekło, jakby woda przelała się między palcami.

– Och, Birgitte…

– Nie mogę tęsknić za tym, czego nie pamiętam. – Kobieta wzruszyła ramionami, ale ból w jej głosie przeczył słowom.

– A Gaidal?

– Nic. – Birgitte pokręciła głową. – Czuję, że powinnam znać kogoś o tym imieniu, ale nie znam. – Zachichotała. – Tak, jak powiedziałam, nie wiem, co straciłam, więc w porządku.