– Przenoszący! W pobliżu!
Min rzuciła się na Fortuonę, gdy ściana za nimi eksplodowała płomieniami. Sharanie w dziwnych zbrojach – zrobionych ze złożonych kawałków metalu pomalowanych na złoto – wdarli się do wnętrza. Towarzyszyli im przenoszący o wytatuowanych twarzach: kobiety w długich, czarnych, sztywnych sukniach i mężczyźni o nagich torsach i poszarpanych spodniach. Min zauważyła to tuż przed tym, jak wywróciła tron Fortuony.
Nad głową Min zapłonął ogień, osmalając jej jedwabne szaty i zajmując ścianę za jej plecami. Fortuona wyślizgnęła się z uścisku Min, a dziewczyna zamrugała, zdumiona.
Imperatorowa wydostała się ze swego paradnego stroju – był uszyty tak, że łatwo go było zrzucić – zaś pod spodem miała śliskie jedwabne spodnie i obcisłą bluzkę. Obie sztuki garderoby były w kolorze czarnym.
Tuon poderwała się, trzymając w ręku nóż i warcząc w niemal zwierzęcy sposób. Mat padł na ziemię, walcząc z uzbrojonym Szarym Człowiekiem. Skąd się wziął ten człowiek? Min nie zauważyła, by wchodził.
Tuon ruszyła ku Matowi, podczas gdy sharańscy przenoszący sprawili, że budynek dowództwa stanął w płomieniach. Min poderwała się na równe nogi w swoim niewygodnym odzieniu. Wyciągnęła sztylet, kryjąc się za tronem i przylegając doń plecami, gdy podłoże zaczęło falować.
Nie mogła dotrzeć w pobliże Fortuony, toteż usiłowała się wycofać za ścianę zrobioną z materiału przypominającego papier, który Seanchanie zwali tenmi.
Kasłała, wdychając dym, ale gdy znalazła się na zewnątrz, oddychać było łatwiej. Po drugiej stronie budynku z tej strony nie było żadnych Sharanów. Atakowali z innych kierunków. Min ruszyła biegiem wzdłuż muru. Przenoszący byli niebezpieczni, ale jeśli zdoła zasztyletować nawet jednego, cała Jedyna Moc im nie pomoże.
Wyjrzała ostrożnie zza krawędź muru. Zaskoczona, ujrzała kucającego tam mężczyznę o zwierzęcym spojrzeniu. Miał kanciastą twarz; jego krwistoczerwone tatuaże na szyi przypominały łapy, które podtrzymują głowę i podbródek. Warknął, a Min cisnąwszy nożem, rzuciła się w tył, unikając strumienia ognia.
Mężczyzna pochwycił nóż w locie. Zaczął się skradać ku Min na klęczkach, dziko się uśmiechając. Nagle coś nim szarpnęło i upadł. Z ust pociekła mu strużka krwi.
– To – rozległ się kobiecy głos, w którym słychać było bezdenny niesmak – jest coś, o wykonanie czego bym się nie podejrzewała, ale zatrzymanie czyjegoś serca za pomocą Jedynej Mocy jest przynajmniej cichym procesem. Wymaga użycia bardzo niewielkiej porcji Mocy, co dla mnie ma znaczenie.
– Siuan! – wykrzyknęła Min. – Nie spodziewałam się ciebie tutaj.
– Na twoje szczęście właśnie tu byłam – sarknęła Siuan. Schyliwszy się, przyglądała się ciału. – Hm. Obrzydliwa sprawa, ale jeżeli chcesz zjeść rybę, musisz sam ją wypatroszyć. Coś nie tak, dziewczyno? Jesteś teraz bezpieczna. Strasznie zbladłaś.
– Nie powinnaś być tutaj! – krzyczała Min. – Mówiłam ci. Zostań przy Garecie Bryne!
– Byłam przy nim cały czas, przylgnąwszy do niego niemal jak bielizna do ciała. Dzięki temu uratowaliśmy sobie nawzajem życie, toteż sądzę, że twoja wizja była słuszna. Czy kiedykolwiek się myliłaś?
– Nie, mówiłam ci to już wcześniej – wyszeptała Min. – Nigdy. Siuan… widziałam wokół Bryne’a aurę, która świadczy o tym, że musicie trzymać się razem albo obydwoje zginiecie. To samo widzę teraz nad tobą. Cokolwiek wcześniej uczyniłaś, wizja jeszcze się nie wypełniła.
Siuan zamarła na chwilę.
– Cauthon jest w niebezpieczeństwie.
– Ale…
– Nie dbam o życie, dziewczyno! – Nieopodal ziemia zatrzęsła się pod wpływem Jedynej Mocy. Damane odpowiedziały na atak Sharanów. – Jeśli Cauthon polegnie, ta bitwa jest przegrana! Wszystko mi jedno, czy my oboje zginiemy. Musimy mu pomóc. Ruszaj!
Min skinęła głową, po czym okrążyły zrujnowany budynek. Walka wewnątrz była mieszaniną eksplozji, dymu i płomieni. Członkowie Straży Skazańców walczyli z Sharanami, wyciągnąwszy miecze. Przenoszący mieli co robić.
W siedzibie dowództwa panowało takie gorąco, że Min aż się cofnęła, zasłaniając się ręką.
– Czekaj – powiedziała Siuan, po czym użyła Jedynej Mocy. Ze stojącej nieopodal beczki wytrysnął strumień wody, oblewając je obie. – Spróbuję ugasić płomienie – powiedziała, przekierowując strumień wody na budynek dowództwa. – W porządku. Idziemy.
Min skinęła głową i ruszyła, Siuan wraz z nią. Ściany zrobione z tenmi płonęły.
– Tam – powiedziała Min, mrugając załzawionymi od gorąca i dymu oczami. Wskazała na dwie ciemne figury walczące pośrodku pomieszczenia, obok płonącego stołu z mapami. Z Matem walczyło trzech czy czterech ludzi. Światłości, wszyscy oni byli Szarymi Ludźmi, nie tylko jeden! Tuon leżała na ziemi.
Min ruszyła biegiem. Na ziemi ujrzała ciała sul’dam i kilkunastu strażników. Siuan użyła Jedynej Mocy, by odciągnąć od Mata jednego z atakujących. Światło ognia sprawiało, iż ciała martwych strażników rzucały cienie. Jedna damane wciąż żyła. Kuliła się w kącie, wyglądając na przerażoną, a jej obroża leżała na podłodze. Jej sul’dam leżała niedaleko. Nie ruszała się. Obroża spadła z jej ręki. Sul’dam została zabita, gdy usiłowała wrócić do swej damane.
– Zrób coś! – krzyknęła do dziewczyny Min, chwytając ją za ramię.
Tamta potrząsnęła głową, płacząc.
– Niech cię diabli – rzuciła Min.
Dach budynku zaskrzypiał. Min dopadła do Mata. Jeden Szary Człowiek nie żył, ale byli jeszcze inni. Nosili mundury strażników armii Seanchan. Min miała trudności, by dostrzec żywych; byli nieludzko przeciętni we wszystkim. Całkowicie nijacy.
Mat ryknął, wrażając nóż w ciało jednego z przeciwników, ale nie miał swej glewii. Min nie wiedziała, gdzie ona jest. Mat ruszył brawurowo do przodu, rozcinając odzienie na boku. Dlaczego?
„Tuon” – zdała sobie sprawę Min. Jeden z Szarych Ludzi klęczał przy jej nieruchomym ciele, unosząc sztylet i…
Min rzuciła.
Mat przewrócił się o kilka kroków od Tuon; ostatni Szary Człowiek chwycił go za nogi. Nóż Min przeciął powietrze, a w jego ostrzu odbiły się płomienie ognia. Trafił Szarego Człowieka pochylonego nad Tuon w pierś.
Min stała bez tchu. Nigdy w życiu nie była tak szczęśliwa, widząc nóż w locie. Mat zaklął, obrócił się i kopnął przeciwnika w twarz. Potem pochylił się nad Tuon i zarzucił ją sobie na ramię.
Zobaczył Min.
– Siuan też tu jest. Ona…
Mat wskazał wzrokiem. Siuan leżała na podłodze. Jej oczy wpatrywały się przed siebie bez wyrazu.
Nie żyła. Min zamarła i uczuła boleść w sercu. Siuan! Ruszyła ku niej, nie wierząc, że to możliwe, choć ubranie Siuan płonęło, zajęte ogniem, który pochłaniał ją i połowę ściany obok jej ciała.
– Na zewnątrz! – zakomenderował Mat, kaszląc i niosąc Tuon. Naparł na jedną z nadpalonych ścian i wydostali się z pomieszczenia.
Min jęknęła ze świadomością, że pozostawia ciało Siuan. Smutek i dym jednocześnie sprawiły, że z oczu popłynęły jej łzy. Podążyła za Matem, kaszląc. Powietrze na zewnątrz było tak pachnące i takie chłodne. Budynek za ich plecami zaskrzypiał i zawalił się.
W jednej chwili zostali otoczeni przez Straż Skazańców. Usiłowali odebrać Tuon z rąk Mata – wciąż oddychała, choć płytko – ale ze spojrzenia jego oczu Min wywnioskowała, że im się to nie uda.
„Żegnaj, Siuan” – pomyślała Min, odwracając się i opuszczając miejsce walki wraz ze Strażnikami. – „Niech Stwórca przyjmie twoją duszę”.
Mogłaby posłać wiadomość, by starano się chronić Bryne’a, ale gdzieś w głębi wiedziała, że nie miałoby to już sensu. W chwili śmierci Siuan wdał się w zaciekłą walkę i przegrywał ją. Taka była wizja.