Min wiedziała, że jej wizje zawsze są prawdziwe. Czasami nienawidziła własnej nieomylności. Ale ona była faktem.
– Uderzajcie w ich sploty – krzyknęła Egwene. – Ja zaatakuję!
Nie czekała, by sprawdzić, czy posłuchano jej rozkazów. Uderzyła, pobierając za pomocą sa’angreala Vory tyle mocy, ile zdołała i posłała trzy sploty ognia w górę zbocza, ku stacjonującym tam Sharanom.
Znajdujące się obok znakomicie wyszkolone oddziały Bryne’a walczyły z Sharanami, usiłując wspiąć się na zachodnie zbocze Wzgórz. Zbocze pokryte było bruzdami i dziurami, które powstały na skutek splotów stosowanych przez obie strony.
Egwene desperacko parła do przodu. Czuła, że coś dzieje się z Gawynem. Sądziła, że był nieprzytomny; tląca się w nim iskierka życia była tak słaba, że z trudem wyczuwała kierunek, w którym mogłaby go znaleźć. Miała nadzieję, że podczas walki z Sharanami uda jej się dotrzeć do Gawyna.
Ziemia zadudniła, gdy Egwene sprawiła, że jedna z Sharanek wyparowała; Saerin, Doesine i inne siostry koncentrowały się na niszczeniu splotów wroga, Egwene natomiast atakowała. Posuwała się do przodu. Krok po kroku.
„Idę do ciebie, Gawyn” – pomyślała gorączkowo. – „Idę”.
– Przybyliśmy z raportami, Wyldzie.
Demandred przez chwilę ignorował posłańców. Użył lecącego sokoła, obserwując pole bitwy oczami ptaka. Kruki były lepsze, ale za każdym razem, gdy próbował użyć jednego z nich, mieszkańcy Ziem Granicznych albo inni zestrzeliwali je. Dlaczego ze wszystkich zwyczajów, które trwały od wieków, utrzymał się właśnie ten?
Nieważne. Sokołem także można było się posługiwać, choć ptak nie bardzo chciał się poddać jego kontroli. Demandred skierował go ku polu walki. Przyglądał się formacjom żołnierzy, ich rozmieszczeniu i postępom w walce. Nie musiał polegać na raportach innych. To była wielka korzyść. Lews Therin nie mógł używać takiego zwierzęcia; taki przywilej gwarantowała tylko Prawdziwa Moc. Demandred był w stanie przenosić tylko wąski strumyczek – niewystarczający, by stworzyć niszczące sploty, ale istniały inne sposoby, by stać się niebezpiecznym. Na nieszczęście Lews Therin miał także coś w zanadrzu. Bramy, dzięki którym można było z góry obserwować pole bitwy. Rzeczy, które wynaleźli współcześni, potrafiły narobić kłopotu. W Wieku Legend ich nie było.
Demandred otworzył oczy i połączenie z sokołem zniknęło. Jego siły parły naprzód, ale każdy krok był drogą przez mękę. Dziesiątki tysięcy Trolloków zostało zabitych. Demandred musiał uważać; liczba Trolloków nie była wszak nieskończona.
Obecnie znajdował się na wschodniej ścianie Wzniesień, patrząc na rzekę płynącą w dole i na północny wschód, tam gdzie chciał go zabić skrytobójca nasłany przez Lewsa Therina.
Demandred znajdował się dokładnie naprzeciwko wzgórza, które Moghedien nazywała Wzgórzem Dashar. Skały wspinały się wysoko ku niebu; jego podnóże było doskonałym miejscem dla centrum dowodzenia, dobrze ukrytym przed atakami za pomocą Jedynej Mocy.
Było bardzo kuszące uderzyć w to miejsce, dostać się tam, a potem pozostawić po sobie zniszczenia. Ale czy tego właśnie nie chciał Lews Therin? Demandred walczyłby z nim. Jednakże Podróżowanie do bastionu przeciwnika byłoby najprawdopodobniej wkroczeniem w pułapkę, i to otoczoną skalnymi ścianami… Lepiej sprawić, by Lews Therin przyszedł do niego. Demandred dominował na polu walki. Mógłby wtedy wybrać miejsce konfrontacji.
Koryto rzeki było teraz błotnistą strużką, a Trolloki Demandreda walczyły, by zająć jej południowy brzeg. Obrońcy trzymali się jeszcze, ale już wkrótce zostaną pokonani. Dalej, w górę rzeki, działał M’Hael, skutecznie zawracając jej bieg, choć napotykał na zdumiewający opór. Ludzie z małych miasteczek i niewielkie oddziały żołnierzy? Dziwactwo, którego Demandred jeszcze nie rozszyfrował.
Niemal życzył sobie klęski M’Haela. Choć Demandred sam go zatrudnił, nie miał zamiaru szybko podnosić go do rangi Wybranego.
Demandred obrócił się. Kłaniały się przed nim trzy kobiety w czarnych sukniach z białymi wstążkami. A obok nich stała Shendla.
Shendla. Demandred zatęsknił do zainteresowania kobietą – jak mogło w nim istnieć takie uczucie obok płonącej nienawiści do Lewsa Therina? A Shendla… Przebiegła, utalentowana, potężna. Prawie wystarczyło, by poruszyć serce Demandreda.
– Jakie wieści przynosicie? – zapytał trzy kobiety, które stały z pochylonymi głowami.
– Ta obława zakończyła się porażką – powiedziała Galbrait, pochylając głowę.
– Uciekł?
– Tak, Wyldzie. Zawiodłam cię. – W głosie kobiety usłyszał ból. Była przywódczynią kobiet Ayyad.
– Twoim zadaniem nie było zabicie go – rzekł Demandred. – Jest wrogiem, który przekracza twoje możliwości. Zniszczyłaś ich siedzibę dowodzenia?
– Tak – odparła Galbrait. – Zabiliśmy pół tuzina ich przenoszących, spaliliśmy budynek i zniszczyliśmy mapy.
– Czy on przenosił? Ujawnił się?
Kobieta zawahała się, po czym pokręciła głową.
Tak więc nie można było wiedzieć na pewno, czy Cauthon nie był Lewsem Therinem w przebraniu. Demandred podejrzewał, że tak było, choć z Shayol Ghul dochodziły wieści, że widziano tam Lewsa Therina na stokach gór. Wcześniej podczas Ostatniej Bitwy okazał się przebiegły, przemieszczając się po polach bitewnych i pokazując się tu i tam.
Im więcej działań przeciwko wrogiemu generałowi podejmował Demandred, tym bardziej wierzył, że był nim Lews Therin. Było bardzo prawdopodobne, że Lews Therin wysłał przynętę na północ, podczas gdy sam ruszył do walki.
Lews Therin miał trudności w dowodzeniu innymi w walce. Zawsze chciał robić wszystko sam, przewodzić każdej bitwie i każdej szarży, jeśli tylko by mógł.
Tak… w jaki inny sposób Demandred mógłby wyjaśnić talent generała? Tylko człowiek z doświadczeniem z czasów starożytnych wykazywałby się takim mistrzostwem na polu walki. W istocie wiele jego taktyk bitewnych było prostych. Unikanie otoczenia, wystawienie pikinierów przeciwko najsilniejszym oddziałom wroga, piechoty przeciw piechocie i przenoszących przeciwko przenoszącym. A jednak… styl jego walki… drobne szczegóły… dojście w tym wszystkim do mistrzostwa musiało zabrać wieki. Żaden człowiek z obecnego Wieku nie żył dostatecznie długo, by nauczyć się szczegółów z taką dokładnością.
W trakcie Wojny Mocy Demandred był lepszy od swego przyjaciela tylko w jednej kwestii. Przyznanie się do tego było bolesne, ale Demandred nie mógł już dłużej uciekać przed prawdą. Lews Therin był lepszy w używaniu Jedynej Mocy. Lews Therin łatwiej zdobywał serca swoich ludzi. Lews Therin pojął za żonę Ilyenę.
Ale Demandred… Demandred był lepszy w wojnie. Lews Therin nigdy nie potrafił prawidłowo zrównoważyć rozwagi i zuchwałości. Ten człowiek wstrzymywał się i rozmyślał, martwiąc się o skutki swych decyzji, po czym ruszał nagle do brawurowych akcji.
Jeśli ten Cauthon był w rzeczywistości Lewsem Therinem, to zachowania te jeszcze się w nim rozwinęły. Generał wrogiej armii wiedział, kiedy rzucić monetą i pozwolić, by decydowało przeznaczenie, ale tylko w pewnym stopniu. Byłby znakomitym graczem karcianym.
Demandred mógłby go oczywiście pokonać. Walka byłaby bardzo… interesująca.
Położył dłoń na rękojeści miecza, zastanawiając się nad tym, co ujrzał przed chwilą na polu bitwy. Jego Trolloki kontynuowały walkę przy korycie rzeki, zaś Lews Therin przygotowywał swoich pikinierów, dzieląc ich na zdyscyplinowane formacje obronne. Za plecami Demandreda słychać było łoskot wybuchów, które powodowali przenoszący, co oznaczało, że bitwa wchodzi w kolejną, coraz bardziej zaawansowaną fazę, podczas której zmierzą się jego sharańskie Ayyad i Aes Sedai.