– Z przodu – odpowiedział Androl. – Spójrz tam.
Trolloki były oddzielone od grupy Sharanów linią straży. Sharanie osłaniali zbroje tkaninami, ukazując metal tylko na plecach, ale kształt napierśników był oczywisty. Pevara spojrzała na pozostałych.
– Rozpoznałbym Taima wśród nich – powiedział Emarin. – Oni nie śmierdzą aż tak jak Trolloki.
Pevara nie zwracała uwagi na zapachy – nauczyła się tego przed laty, tłumiąc przykre wonie w taki sam sposób, w jaki ignorowała upały i chłody. Kiedy jednak Emarin to powiedział, jakieś wrażenie przeniknęło jej osłonę. Szybko odzyskała kontrolę. To było obrzydliwe.
– Czy Sharanie nas przepuszczą? – zapytał Jonneth.
– Zobaczymy – odpowiedziała Pevara, ruszając ku nim, a pozostali skupili się wokół niej. Straż Sharanów utrzymywała z niechęcią linię oddzielającą ich od Trolloków, patrząc na nich jak na wrogów. To przymierze, czy cokolwiek to było, nie podobało się sharańskim żołnierzom. Nie starali się ukrywać obrzydzenia, a wielu z nich obwiązało sobie twarze płótnem, żeby powstrzymać odór.
Kiedy Pevara mijała ich linię, jakiś dobrze urodzony – tak go oceniła, sądząc po zbroi ze spiżowych pierścieni – ruszył w jej stronę. Powstrzymał go wypróbowany wyraz twarzy Aes Sedai, mówiący „Jestem zbyt ważna, byś miał się mną zajmować”. Podziałało doskonale i znaleźli się wewnątrz.
Obóz rezerw Sharanów był w najlepszym porządku, gdy ludzie wracali z zachodu po walce z siłami Białej Wieży. Jakiś nagły przekaz z tego kierunku przyciągnął uwagę Pevary niczym jasne światło.
„O czym myślisz?” – przesłał do niej pytanie Androl.
„Będziemy musieli z kimś porozmawiać. To pole bitwy jest po prostu za duże, żebyśmy znaleźli Taima bez pomocy”.
Odesłał jej swoją zgodę. Nie po raz pierwszy uznała ich wzajemne stosunki za irytujące. Musiała radzić sobie nie tylko z własnym zdenerwowaniem, ale i z nerwowością Androla. Ta myśl zakradała się do jej umysłu i musiała powstrzymywać ją siłą, stosując ćwiczenia oddechowe, których nauczyła się w Wieży.
Przystanęli w środku obozu, zastanawiając się, do kogo się zwrócić, do służby czy dobrze urodzonych. Zbliżenie się do tych pierwszych było mniej niebezpieczne, ale mogło nie dać rezultatów. Może…
– Hej, wy!
Pevara najpierw się wzdrygnęła, a następnie odwróciła.
– Nie powinno was tu być. – Wiekowy Sharan był zupełnie łysy, ale miał krótką, siwą brodę. Miecze nosił skrzyżowane na plecach, toteż rękojeście w kształcie wężowych głów wystawały mu spoza ramion. W ręku miał laskę z dziwnymi otworami. Czyżby rodzaj fletu?
– Chodźcie – powiedział z tak silnym akcentem, że Pevara ledwie go rozumiała. – Wyld zechce was zobaczyć.
„Kto to jest Wyld?” – zapytała Androla.
Pokręcił głową, równie zbity z tropu jak ona.
„To może się źle skończyć”.
Starzec zatrzymał się przed nimi ze zirytowaną miną. Co by zrobił, gdyby odmówili? Miała ochotę otworzyć bramę i uciec.
„Idziemy za nim” – pomyślał Androl, krocząc naprzód. – „Nigdy nie znajdziemy Taima, jeżeli z kimś nie pomówimy”.
Pevara zmarszczyła brwi, gdy ruszył za tamtym, a drugi Asha’man dołączył do niego. Dogoniła ich pośpiesznie.
„Myślałam, że zdecydowaliśmy, iż to ja dowodzę”.
„Nie” – odparł. – „Myślałem, że zdecydowaliśmy, iż będziesz się zachowywała, jakbyś dowodziła”.
Posłała mu skalkulowaną mieszankę chłodnego niezadowolenia, nadmieniając, że ta rozmowa nie jest jeszcze zakończona.
Androl czuł się rozbawiony.
„Czyżbyś zrobiła w myślach groźną minę? To imponujące”.
„Ryzykujemy” – odparła. – „Ten człowiek może nas zaprowadzić, dokąd zechce”.
„Tak”.
Coś tliło się w nim, aż dotąd ledwie zaznaczonego.
„Tak bardzo chcesz spotkać Taima?”
„…Tak, chcę”.
Skinęła głową.
„Rozumiesz to?” – przesłał.
„Straciłam przez niego przyjaciół, Androlu.” – odparła. – „Widziałam, jak ich zabierają. Musimy jednak być ostrożni. Nie możemy zbytnio ryzykować. Nie teraz”.
„To przecież koniec świata, Pevaro. Jeżeli nie ryzykować teraz, to kiedy?”
Poszła za nim bez dalszych sporów, zastanawiając się nad zdeterminowanym skupieniem, które wyczuwała w Androlu. Taim obudził w nim coś, zabierając jego przyjaciół i poddając ich procesowi Konwersji ku Cieniowi.
Kiedy szli za starym Sharanem, Pevara zdała sobie sprawę, że nie rozumiała, co czuje Androl, nie całkowicie. Jej przyjaciółki Aes Sedai zostały zabrane, ale to nie było to samo, co utrata Evina dla Androla. Evin ufał Androlowi, szukał u niego wsparcia. Aes Sedai były jej przyjaciółkami, ale to co innego.
Stary Sharan prowadził ich do jakiejś większej grupy ludzi, z których wielu nosiło piękne stroje. Ci najlepiej urodzeni wśród Sharanów, mężczyźni i kobiety, zdawali się nie walczyć, bo nikt z nich nie nosił żadnej broni. Ustąpili z drogi starszemu człowiekowi, ale uśmiechali się szyderczo na widok jego broni.
Jonneth i Emarin obstawili Pevarę i Theodrin po bokach niczym ochrona. Patrzyli na Sharanów z rękoma opartymi na broni, ona zaś podejrzewała, że obaj posługują się Jedyną Mocą. Cóż, tego można było się spodziewać po Władcach Strachu, wchodzących między sprzymierzeńców, którym nie w pełni ufają. Nie musieli chronić Pevary w taki sposób, ale był to miły gest. Zawsze myślała, że byłoby użyteczne mieć Strażnika. Udała się do Czarnej Wieży z zamiarem wzięcia licznych Asha’manów na Strażników. Być może…
Androl natychmiast poczuł zazdrość.
„Ktoś ty? Zielona ze stadem mężczyzn łaszących się do niej?”
Odesłała z rozbawieniem.
„Dlaczego nie?”
„Bo są dla ciebie za młodzi. W każdym razie Jonneth jest. A Theodrin będzie walczyć z tobą o niego”.
„Rozważam powiązanie ich, ale nie ich związek, Androlu. Szczerze. Poza tym, Emarin woli mężczyzn”.
Androl zatrzymał się.
„Czyżby?”
„Oczywiście. Czy tego nie zauważyłeś?”
Androl wyglądał na zdumionego. Mężczyźni potrafią czasem być zadziwiająco tępi, nawet tak spostrzegawczy jak on.
Pevara sięgnęła po Jedyną Moc, kiedy dotarli do środka grupy. Czy zdąży utworzyć bramę, jeśli coś pójdzie źle? Nie znała terenu, ale to nie miało znaczenia, skoro Podróżowała już kiedyś gdzieś w pobliżu. Czuła się, jakby nadstawiała karku zastanawiała się, czy pętla będzie do niego pasować.
Jakiś wysoki człowiek w zbroi ze srebrzystych dysków z otworami w środkach stał w centrum grupy, wydając rozkazy. Gdy patrzyli, w powietrzu podleciał do niego puchar.
Androl zesztywniał.
„On nim kieruje, Pevaro”.
Demandred zatem? Tak musi być. Pevara pozwoliła, by saidar napełnił ją swym ciepłym jarzeniem, zmywając wszelkie emocje. Prowadzący ich starzec szepnął coś Demandredowi. Mimo wzmocnionych przez saidar zmysłów nie dosłyszała, co zostało powiedziane.
Demandred zwrócił się do ich grupy:
– Co to znaczy? Czy M’Hael tak szybko zapomina o rozkazach?
Androl upadł na kolana, a wraz z nim inni. Choć zirytowana, Pevara zrobiła to samo.
– O Wielki – powiedział Androl – my tylko…
– Żadnych wymówek – krzyknął Demandred. – Żadnych gierek! M’Hael ma zabrać wszystkich swoich Władców Strachu i zniszczyć siły Białej Wieży. Jeśli zobaczę kogoś z was poza walką, pożałujecie, że nie oddałem was Trollokom!
Androl skinął skwapliwie głową, a potem zaczął się cofać. Bicz Powietrza, którego Pevara nie mogła widzieć – ale poczuła ból dzięki więzi – smagnął go po twarzy.