Выбрать главу

– Tai’shar Malkier – odpowiedział z opóźnieniem Tam.

– Więc… jeszcze nie skończyliśmy? – zapytał Dannil.

– Nie, chłopcze, jeszcze nie. Zrobimy jednak przerwę, damy ludziom Uzdrowienie i poszukamy żywności. – Zobaczył, że od strony pola otwierają się bramy. Cauthon miał chyba dość rozumu, by wysłać środki transportu rannych do Mayene. To…

Z bram wysypywali się ludzie. Całe ich setki, tysiące. Tam zmarszczył brwi. Obok niego Białe Płaszcze dochodziły do siebie – ataki Trolloków zadały im ciężkie straty, ale nadejście Tama uratowało ich przed zniszczeniem. Arganda formował swoje siły przy ruinach, a Wilcza Gwardia trzymała wysoko swoją zakrwawioną chorągiew otoczona zwałami ciał Trolloków.

Tam ruszył przez pole. Nogi miał ciężkie jak z ołowiu. Czuł się wyczerpany jak po miesiącu karczowania pni.

Przy pierwszej bramie zastał Berelain we własnej osobie, stojącą z kilkoma Aes Sedai. Ta piękna kobieta była tu okropnie nie na miejscu, wśród tego błota i śmierci. Ta jej czarno-srebrna suknia, ten diadem we włosach… Światłości, ona tu nie pasowała.

– Tamie al’Thor – przemówiła. – Czy ty dowodzisz tym wojskiem?

– Mniej więcej – odpowiedział. – Wybacz, Pierwsza, ale kim są ci wszyscy ludzie?

– To uciekinierzy z Caemlyn. Posłałam kilku ludzi, by spytali, czy nie trzeba im Uzdrowienia. Odmówili, ale nalegali, żebym poprowadziła ich do bitwy.

Tam podrapał się w głowę. Do bitwy? Wszyscy mężczyźni – i wiele kobiet – którzy mogli unieść miecz, zostali już wcieleni do armii. Ludzie, których widział wychodzących z wrót, byli w większości dziećmi i starcami. Było też kilka matron, które pozostały, by troszczyć się o dzieci.

– Wybacz – powiedział – ale to jest pole walki.

– Starałam się im to wyjaśnić. – W głosie Berelain była nuta irytacji. – Utrzymują, że mogą być użyteczni. Mówią, że lepsze to niż czekanie, aż Ostatnia Bitwa dopadnie ich w drodze do Białego Mostu.

Tam patrzył zasępiony, jak dzieci rozpraszają się po polu. Żołądek mu się przewracał na widok oglądających okropności śmierci i wielu z nich od razu się cofnęło. Inni szukali oznak życia u tych, którzy mogli być Uzdrowieni. Kilku weteranów strzegących uchodźców weszło między nich, szukając niedobitych Trolloków.

Kobiety i dzieci zbierały strzały wśród poległych. To było przydatne, a nawet bardzo pożyteczne. Tam widział setki chłopców wychodzących z wrót. Zaczęli szukać rannych pod kierunkiem kilku Żółtych Sióstr.

Zdziwił się, że akceptuje to, kiwając głową. Nadal gryzło go pozwalanie dzieciom na oglądanie takich widoków. „No cóż” – pomyślał – „widzieliby gorsze, gdyby nam się tu nie powiodło”. Jeśli chcieli być pomocni, powinno się im na to pozwolić.

– Powiedz mi, Tamie al’Thor – zapytała Berelain – jak się ma Galad Damodred? Widziałam tu jego ludzi, ale nie widziałam jego chorągwi.

– Został wezwany do innych zadań, moja pani. W dole rzeki. Nie miałem o nim wiadomości od wielu godzin, przykro mi.

– Ach. Cóż, uleczmy i wyżywmy twoich ludzi. Może nadejdzie wieść o Lordzie Damodredzie.

Elayne dotknęła lekko policzka Garetha Bryne’a. Zamknęła mu oczy, jedno, a potem drugie, zanim skinęła na żołnierzy, którzy znaleźli jego ciało. Ponieśli go z nogami zwisającymi z krawędzi tarczy i z głową w dół z drugiej strony.

– Po prostu odjechał, krzycząc – powiedziała Birgitte. – Prosto w szeregi nieprzyjaciół. Nie można go było powstrzymać.

– Siuan nie żyje. – Elayne poczuła wszechogarniające poczucie straty. Siuan… Siuan zawsze była taka silna. Z wysiłkiem uciszyła swe uczucia. Musiała skupić uwagę na bitwie. – Czy jest jakaś wiadomość z dowództwa?

– Obóz pod Wzgórzem Dashar został opuszczony – odrzekła Birgitte. – Nie wiem, gdzie jest Cauthon. Seanchanie nas porzucili.

– Podnieść mój sztandar w górę – rzuciła Elayne. – Dopóki nie usłyszymy o Mat’cie, obejmuję dowództwo tego pola bitwy. Sprowadźcie moich doradców.

Birgitte ruszyła wykonać rozkazy. Strażniczki Elayne patrzyły, przestępując nerwowo z nogi na nogę, jak Trolloki nacierają nad rzeką na Andoran.

Zapełniły całkowicie przesmyk między Wzniesieniami a bagnem i zagrażały wyjściem się na tereny Shienaran. Część armii Egwene uderzyła na Trolloki z drugiej strony przesmyku, co zmniejszyło trochę na pewien czas nacisk na jej własne siły, ale większa liczba tamtych zaatakowała z góry, co źle wróżyło ludziom Egwene.

Elayne otrzymała solidne lekcje taktyki podczas bitwy, ale miała mało doświadczenia w polu i mogła się tylko przyglądać, jak źle idą sprawy. Tak, dostała wiadomość, że pozycje Trolloków w górze rzeki zostały zniszczone po przybyciu Lana i mieszkańców Ziem Granicznych, ale to przyniosło niewielką ulgę w sytuacji przy brodzie.

Słońce zaczęło zachodzić za horyzont. Trolloki nie zdradzały oznak wycofywania się, a jej żołnierze niechętnie zaczęli rozpalać ogniska i zapalać pochodnie. Ustawienie ich w czworoboki ułatwiłoby obronę, ale oznaczałoby rezygnację z posunięcia się naprzód. Aielowie walczyli tu również, tak jak i wojska Cairhien. Jednak to te czworoboki pikinierów były rdzeniem jej planu bitwy.

„One nas powoli otaczają” – pomyślała. Gdyby to zrobiły, mogłyby naciskać, dopóki Andoranie nie załamaliby się. „Światłości, to niedobrze”.

Słońce rzuciło nagły błysk spoza chmur na horyzoncie. Nocą Trolloki zdobyłyby kolejną przewagę. Powietrze pochłodniało z nadejściem zmierzchu. Jej wczesne założenia, że ta bitwa potrwa całe dnie, wyglądały teraz głupio. Cień napierał z całą mocą. Ludzkości pozostawały już godziny, a nie dnie.

– Wasza Królewska Mość – przemówił kapitan Guybon, nadjeżdżając z jej dowódcami. Ich wyszczerbione zbroje i zakrwawione stroje świadczyły, że nawet wyżsi oficerowie nie uniknęli bezpośredniej walki.

– Doradzajcie – rzekła Elayne patrząc na niego, Theodohra – dowódcę jazdy – Birgitte, która była kapitanem-generałem.

– Odwrót? – zapytał Guybon.

– Czy naprawdę myślisz, że możemy się uwolnić? – odparła Birgitte.

Zastanowił się a potem pokręcił przecząco głową.

– Dobrze więc – rzekła Elayne. – Jak mamy wygrać?

– Trzymamy się – odrzekł Theodohr. – Mamy nadzieję, że Biała Wieża wygra walkę z przenoszącymi Sharanów i przyjdzie nam z pomocą.

– Nie podoba mi się to tkwienie w miejscu – powiedziała Birgitte. – To…

Palący promień białozłotego ognia przeciął straż przyboczną Elayne, zamieniając w parę całe ich tuziny. Koń Guybona zniknął spod niego, choć on sam uniknął rażenia.

Koń Elayne stanął dęba. Klnąc, opanowała konia. To był ogień stosu.

– Lewsie Therinie! – zagrzmiał nad polem potężny głos. – Ścigam kobietę, którą kochasz! Chodź do mnie, tchórzu! Walcz!

Ziemia eksplodowała obok Elayne, wyrzucając w powietrze jej chorążego i obracając chorągiew w płomienie. Tym razem Elayne została zrzucona z grzbietu konia i uderzyła z jękiem o ziemię.

– Moje dzieci! – jęczała, obracając się, gdy chwytały ją czyjeś ręce. Birgitte.

Kobieta dźwignęła Elayne na siodło za sobą z pomocą paru Strażniczek.

– Czy możesz przenosić? – zapytała Birgitte. – Nie. Mniejsza z tym. Wyśledzili by to. Celebrain, wznieś inną chorągiew! Jedź w dół rzeki ze szwadronem straży przybocznej. Ja zabiorę królową inną drogą!