Rytm bitwy pulsował w czubkach palców Mata. Wyczuwał, co robi Demandred. Każdemu innemu zakończenie bitwy wydawałoby się chyba teraz prostą sprawą. Otwarty atak, przełamanie szyków pikinierów, zniszczenie obrony Mata. Ale w tym była pewna subtelność.
Żołnierze Lana skończyli wybijanie Trolloków w górze rzeki i czekali na rozkazy. Świetnie. Mat potrzebował tych ludzi, żeby zrobić następny krok w swoim planie.
Trzy ogromne czworoboki pikinierów chwiały się, ale gdyby umieścił w ich środkach przenoszącego albo dwóch, mógłby im przywrócić pewność siebie. Światłości, chroń tego, kto odwrócił uwagę Demandreda. Natarcia Przeklętych zniszczyły już całe formacje pikinierów. Demandred nie musiał zabijać każdego z osobna; wystarczyło, by przypuścił atak Jedyną Mocą, żeby rozbić czworobok. To by pozwoliło Trollokom na ich rozgniecenie.
– Bashere, czy macie jakieś wieści o waszej córce? – zapytał Mat.
– Żadnych – odpowiedziała Deira. – Przykro mi.
„Krwawe popioły” – pomyślał Mat. – „Biedny Perrin”.
Biada mu. Jak miał to zrobić bez Rogu? Światłości! Nie był pewien, że mógł to zrobić nawet z tym przeklętym Rogiem.
– Jedź – zawołał Mat, gdy tak jechali. – Jedź do Lana. On jest w górze rzeki. Powiedz mu, żeby wciągnął do walki te Trolloki, które starają się obejść prawe skrzydło Andoran! I powiedz, że wkrótce będę miał dla niego inne rozkazy.
– Ale ja…
– Nie dbam o to, że cholera dotknął cię Cień! – przerwał Mat. – Każdy człowiek ma w sercu palce Czarnego i taka jest diabelna prawda. Możesz z tym walczyć. Teraz jedź do Lana i powiedz mu, co trzeba zrobić!
Bashere najpierw zesztywniał, a potem, o dziwo, uśmiechnął się szeroko pod obwisłymi wąsami. Cholerni Saldaeanie. Lubią, kiedy ktoś się na nich wydziera. Słowa Mata zdawały się dodawać mu serca i odgalopował z żoną u boku. Rzuciła Matowi czułe spojrzenie, co go wprawiło w zakłopotanie.
Teraz… potrzebował armii. I bram. Potrzebował cholernych bram. „Głupcze” – pomyślał. Odesłał wszystkie damane. Czy nie mógł zatrzymać choć jednej? Pal licho, że przyprawiały jego skórę o dreszcze, zupełnie jakby łaziły po niej pająki.
Mat zatrzymał Oczko, a Straż Skazańców przystanęła z nim. Kilku zapaliło pochodnie. Ci z pewnością dostali już cięgi jakich chcieli, dołączając do Mata w walce z Sharanami. Wydawało się, że swędzi ich by dostać większe, myślał.
„Udało się” – pomyślał, ponaglając Oczko ku zbrojnym na południe od czworoboków Elayne. Zaprzysiężeni Smokowi. Zanim Seanchanie opuścili Wzgórze Dashar, Mat wysłał tę armię dla wzmocnienia wojsk Elayne.
Nadal nie wiedział, co o nich sądzić. Nie był na Polu Merrilora, kiedy się zebrali, ale słyszał doniesienia. Ludzie wszystkich rang i stanowisk, z wszystkich narodów, którzy zjednoczyli się, by walczyć w Ostatniej Bitwie, nie zważając na zobowiązania i granice narodów. Rand zerwał wszystkie ślubowania i inne więzy.
Mat jechał szybkim kłusem – Straż Skazańców truchtała obok niego – wokół tyłu szyków Andoran. Światłości, te szyki się uginały. To niedobrze. No cóż, założył się. Teraz mógł tylko jechać na tę cholerną bitwę i mieć nadzieję, że nie zostaną nadmiernie poturbowani.
Kiedy galopował ku Zaprzysiężonym Smokowi, usłyszał coś osobliwego. Śpiew? Mat zatrzymał się. Zauważył Ogiry walczące z Trollokami. Przeszły przez suche łożysko rzeki i przez bagna, by pomóc w walce lewemu skrzydłu sił Elayne i powstrzymać Trolloki przed obejściem go tą drogą.
Utrzymywali tu pozycję niewzruszeni niczym dęby podczas powodzi, rąbiąc siekierami, gdy śpiewali. Zwały martwych Trolloków leżały wokół nich.
– Loial! – krzyknął Mat, stając w strzemionach. – Loial!
Jeden z Ogirów wycofał się z walki i odwrócił. Jego widok zaskoczył Mata. Jego zwykle spokojny przyjaciel położył uszy po sobie, zacisnął zęby w gniewie, a w palcach ściskał zakrwawioną siekierę. Światłości, ten widok wprawił Mata w przerażenie. Wolałby raczej patrzeć na dziesięciu ludzi myślących, że ich oszukał, niż walczyć z jednym gniewnym Ogirem!
Loial zawołał coś do innych, a potem wrócił do walki. Nadal rzucali się na pobliskie Trolloki, zabijając je. Trolloki i Ogiry byli prawie tego samego wzrostu, ale Ogiry zdawali się jakoś górować nad Pomiotem Cienia. Nie walczyli jak żołnierze, ale jak drwale powalający drzewa. Rąbali z jednej, a potem z drugiej strony, waląc w Trolloki. Mat wiedział jednak, że Ogirowie nienawidzili ścinania drzew, ale zdawali się rozkoszować wycinaniem Trolloków.
Ogirowie przełamali taran Trolloków, zmuszając je do ucieczki. Żołnierze Elayne wkroczyli i zablokowali resztę Trolloków, a kilkuset Ogirów cofnęło się do Mata. Dostrzegł wśród nich więcej niż kilku Ogirów Seanchan – Ogrodników. Nie wydał takich rozkazów. Obie grupy walczyły razem, ale teraz nie patrzyły na siebie.
Wszyscy Ogirowie obojga płci mieli liczne cięcia na rękach i nogach. Nie nosili zbroi, ale wiele z tych cięć wyglądało niegroźnie, jakby ich skóra miała twardość kory.
Loial podszedł do Mata i Straży Skazańców z siekierą na ramieniu. Jego spodnie pociemniały aż po biodra, jakby brodził w winie.
– Mat, zrobiliśmy, czego chciałeś – powiedział, nabierając tchu. – Żaden Trollok się przez nas nie przedarł.
– Dobrze się spisaliście, Loial – rzekł Mat. – Dziękuję wam.
Czekał na odpowiedź. Na coś rozwlekłego i ochoczego bez wątpienia. Loial stał, dysząc. Jego płuca mogły pomieścić dość powietrza, by wypełnić całą komnatę. Zabrakło słów. Inni, chociaż wielu było jego starszych od niego, także nic nie mówili. Ktoś przyniósł pochodnie. Blask słońca zniknął już za horyzontem. Zapanowała noc.
Spokojny Ogir. Teraz było to dziwne. Ogir wojujący jednak… to było coś, czego Mat nigdy nie oglądał. Nie miał żadnych wspomnień o tym, nawet w obcych wspomnieniach.
– Potrzebuję was – powiedział. – Musimy odwrócić bieg tej bitwy albo będzie po nas. Chodźcie.
– Dmący w Róg rozkazuje! – ryknął Loial. – Siekiery w górę!
Mat skrzywił się. Gdyby potrzebował kogoś, by wykrzyczeć wiadomość z Caemlyn do Cairhien, wiedziałby, kogo prosić. Tyle że usłyszano by to aż w Ugorze.
Spiął Oczko do ruchu. Ogirowie ruszyli za nim i za Strażą Skazańców. Bez trudu dotrzymywali kroku.
– Dostojny Panie – odezwał się Karede. – Ja i moi ludzie mieliśmy rozkazy, żeby…
– Żeby zginąć na pierwszej linii. Cholernie nad tym pracuję, Karede. Trzymaj przez chwilę swój miecz z dala od swoich kiszek, proszę.
Tamten spochmurniał, ale ugryzł się w język.
– Ona tak naprawdę nie chce, żebyście zginęli, rozumiesz? – Mat nie mógł powiedzieć więcej, nie ujawniając planu sprowadzenia jej z powrotem.
– Gdyby moja śmierć służyła Imperatorowej, oby żyła wiecznie, chętnie się na nią zgodzę.
– Jesteś cholernie niepoczytalny, Karede – odrzekł Mat. – Niestety, ja też. Jesteś w dobrym towarzystwie. Hej, ty! Kto dowodzi tymi siłami?
Dotarli do tylnych szeregów, gdzie umieszczono rezerwy, Zaprzysiężonych Smokowi rannych i tych, którzy odpoczywali po służbie w pierwszych szeregach.
– Panie mój? – odezwał się jeden ze zwiadowców. – To będzie pani Tinna.
– Sprowadź ją – polecił Mat. W głowie szczękały mu kości do gry. Wyczuwał też przyciąganie z północy, jakby szarpały go jakieś nici opasujące mu pierś.
„Nie teraz, Rand” – pomyślał. – „Jestem diabelnie zajęty”.
Nie ukazały się żadne kolory, tylko ciemność. Ciemna jak serce Myrddraala. Przyciąganie nasiliło się.