Выбрать главу

Mat odesłał tę wizję. „Nie. Teraz”.

Miał tu robotę do zrobienia. Miał plan. Światłości, oby podziałał.

Tinna okazała się ładną dziewczyną, młodszą, niż się spodziewał, wysoką, o silnych rękach i nogach. Była szatynką o długich włosach, które wiązała w koński ogon. Nosiła bryczesy i widziała już walkę z bliska, sądząc po mieczu u jej boku i czarnej krwi Trolloków na jej rękawach.

Podjechała do niego, oglądając go od stóp do głów bystrymi oczami.

– W końcu przypomniałeś sobie o nas, nieprawdaż, wielmożny Cauthonie? – Tak, ona zdecydowanie przypominała mu Nynaeve.

Mat spojrzał na Wzniesienia. Wymiana ognia między Aes Sedai a Sharanami tam, w górze, skomplikowała się.

„Lepiej tam wygraj, Egwene. Liczę na ciebie”.

– Mówiono mi – powiedział, patrząc na Tinnę – że do twojej armii dołączyły niektóre Aes Sedai.

– Niektóre, tak – odpowiedziała ostrożnie.

– Czy jesteś jedną z nich?

– Nie jestem. Niezupełnie.

– Niezupełnie? Co przez to rozumiesz? Słuchaj, kobieto, potrzebuję bramy. Jeśli nie mamy przenoszących, możemy przegrać tę bitwę. Powiedz mi, proszę, że mamy tu jakichś przenoszących, którzy mogą posłać mnie tam, gdzie muszę pójść.

Tinna zacisnęła usta.

– Nie próbuję cię drażnić, wielmożny Cauthonie. Stare nawyki tworzą silne więzy, mnie zaś nauczono nie mówić o pewnych rzeczach. Zostałam wyrzucona z Białej Wieży… z zawiłych powodów. Przykro mi, ale nie znam splotów Podróżowania. Wiem na pewno, że większość z tych, którzy dołączyli do nas, jest za słaba, by taki splot wykonać. On wymaga wielkiego przeniesienia Jedynej Mocy, ponad możliwości wielu, którzy…

– Mogę wykonać jedno.

Kobieta w czerwonej sukni wystąpiła z szeregów rannych, gdzie najwyraźniej zajmowała się Uzdrawianiem. Była chuda i koścista, miała kwaśną minę, ale Mat był tak szczęśliwy, widząc ją, że mógłby ją ucałować. Byłoby to jak całowanie potłuczonego szkła, ale i tak by to zrobił.

– Teslyn! – wykrzyknął. – Co tu robisz?

– Walczę w Ostatniej Bitwie, jak sądzę – odpowiedziała, wycierając dłonie. – Chyba jak wszyscy?

– Ale pośród Zaprzysiężonych Smokowi?

– Nie uznałam Białej Wieży za miłe miejsce, kiedy tam wróciłam – rzekła – Zmieniło się. Skorzystałam z okazji tu, gdzie trzeba zastępować innych. A teraz chcesz mieć bramę? Jak szeroką?

– Dość szeroką, by przeszło tylu żołnierzy, ilu mamy, Zaprzysiężonych Smokowi, Ogirów i chorągiew jazdy spod znaku Czerwonej Ręki – odrzekł Mat.

– Będę potrzebowała kręgu, Tinno – powiedziała Teslyn. – I nie marudź, że nie możesz przenosić. Wyczuwam to w tobie, a wszystkie dawne lojalności i przyrzeczenia są z nas zdjęte. Zbierz kobiety. Dokąd zmierzamy, Cauthonie?

Mat uśmiechnął się szeroko.

– Na szczyt tych Wzniesień.

– Na Wzniesienia! – odezwał się Karede. – Ale ty przecież wycofałeś się z nich na początku bitwy. Oddałeś je Pomiotowi Cienia!

– Tak, oddałem.

A teraz… teraz miał szansę skończenia z tym. Wojska Elayne trzymały się nad rzeką, Egwene walczyła na zachodzie… Mat musiał przejąć północną część Wzgórz. Wiedział, że po odejściu Seanchan, z większością swych wojsk zajmującą dolną część Wzniesień, Demandred wyśle znaczną siłę Sharanów i Trolloków przez szczyt na północny wschód, by zejść poprzez łożysko rzeki na tyły wojsk Elayne. Armie Światłości zostałyby okrążone i zdane na łaskę Demandreda. Jego jedyną szansą było powstrzymanie oddziałów Pomiotu Cienia przed zejściem ze Wzgórz, mimo ich przewagi liczebnej. Światłości. To był daleki strzał, ale czasami musisz wykonać jedyny strzał, jaki masz.

– Rozciągniesz nas niebezpiecznie – zauważył Karede. – Ryzykujesz wszystkim, przemieszczając potrzebne tu wojska na Wzniesienia.

– Przecież chciałeś być na pierwszej linii – odparł Mat. – Loial, czy jesteś z nami?

– Uderzenie w rdzeń wroga, Mat? – zapytał Loial, podnosząc siekierę. – To nie będzie najgorsze miejsce, w jakim się znalazłem, idąc za jednym z was trzech. Mam nadzieję, że Rand ma się dobrze. Chyba tak myślisz, czyż nie?

– Gdyby Rand zginął – odrzekł Mat – wiedzielibyśmy o tym. Będzie musiał uważać na siebie, tym razem bez Matrima Cauthona, który go uratuje. Teslyn, otwieraj tę bramę! Tinno, uszykuj swoje siły. Przygotuj je do szarży tuż po otwarciu. Musimy szybko zająć i utrzymać północną część tych Wzgórz bez względu na to, co rzuci na nas Cień!

Egwene otworzyła oczy. Leżała w pięknym pokoju. Nie spodziewała się tego. W chłodnym powietrzu czuło się zapach soli, a ona spoczywała na miękkim materacu.

„To sen”, pomyślała. Albo może umarła. Czy to by tłumaczyło ból? Straszny ból. Nicość byłaby lepsza, o wiele lepsza niż ta udręka.

Gawyn odszedł. Część jej samej odcięto.

– Zapomniałam, jaka jest młoda. – W komnacie unosiły się szepty. Ten głos był znajomy. Silviana? – Dbaj o nią. Ja muszę wracać do bitwy.

– Jak idzie? – Egwene znała i ten głos. Rosil, z Żółtych. Odeszła do Mayene z nowicjuszkami i Przyjętymi, pomagając w Uzdrawianiu.

– Bitwa? Kiepsko. – Silviana nie słodziła swoich słów. – Pilnuj jej, Rosil. Jest silna. Nie wątpię, że wyjdzie z tego, ale to zawsze zmartwienie.

– Pomagałam już kobietom, które straciły Strażników, Silviano – odrzekła Rosil. – Potrafię to robić. Będzie bezsilna przez parę dni, ale potem zacznie się poprawiać.

Silviana kręciła nosem.

– Tamten chłopiec… Powinnam wiedzieć, że on ją zniszczy. Pierwszego dnia gdy zobaczyłam, jak ona na niego patrzy, powinnam złapać go za uszy, wysłać do jakiejś odległej farmy i kazać przepracować dziesięć lat.

– Nie da się tak łatwo kontrolować serca, Silviano.

– Strażnicy są słabością – powiedziała Silviana. – Tylko tym byli i tylko tym będą. Tamten chłopiec… tamten głupi chłopiec…

– Tamten głupi chłopiec – odezwała się Egwene – uratował mi życie przed seanchańskimi mordercami. Gdyby tego nie zrobił, nie byłoby mnie tu, żeby go opłakiwać. Radziłabym, żebyś o tym pamiętała, Silviano, kiedy mówisz o zmarłych.

Tamte milczały. Egwene starała się opanować ból straty. Była oczywiście w Mayene. Silviana zabrała ją do Żółtych.

– Będę o tym pamiętała, Matko – przemówiła Silviana skruszonym głosem. – Odpoczywaj. Ja będę…

– Odpoczynek jest dla zmarłych, Silviano – powiedziała Egwene, siadając.

Silviana i Rosil stały u wejścia do tej pięknej komnaty obitej niebieskim suknem pod stropem intarsjowanym macicą perłową. Obie skrzyżowały ręce na piersiach i posłały jej surowe spojrzenia.

– Przeszłaś przez coś skrajnie bolesnego, Matko – odezwała się Rosil. Przy wejściu stała na straży Leilwin. – Strata Strażnika wystarczy, by powstrzymać każdą kobietę. To żaden wstyd pozwolić sobie na ułożenie się z żalem.

– Egwene al’Vere zniesie żal – powiedziała Egwene, wstając. – Egwene al’Vere straciła ukochanego mężczyznę i czuła jego śmierć przez łączące ich więzy. Amyrlin współczuje Egwene al’Vere tak, jak ona współczułaby każdej Aes Sedai, dotkniętej taką stratą. A teraz, w obliczu Ostatniej Bitwy, Amyrlin oczekuje, że Egwene pozbiera się i wróci do walki.

Przeszła przez komnatę, z każdym krokiem pewniej. Wyciągnęła rękę do Silviany, wskazując sa’angreal Vory, który tamta trzymała.

– Będę tego potrzebowała.

Silviana wahała się.

– Nie doradzam nieposłuszeństwa, chyba że chcecie się przekonać, do czego jestem teraz zdolna – oznajmiła łagodnym głosem Egwene.