– Inni Uzdrowiciele przybędą, kiedy będą mogli. Twoja ręka… Twoja ręka jest stracona, ale możemy zatrzeć to cięcie na twarzy.
– Nie – wyszeptał. – To tylko… małe cięcie. Zachowajcie Uzdrowienie dla tych, którzy umarliby bez niego. – Wydawał się bardzo zmęczony. Ledwie żywy.
Zagryzła wargę, ale skinęła głową.
– Oczywiście. – Zawahała się. – Bitwa idzie marnie, nieprawdaż?
– Tak.
– Więc my… po prostu mamy nadzieję?
Wysunął swoją dłoń z jej dłoni i sięgnął pod koszulę. Kiedy Aes Sedai przybędą, każą rozebrać go i zająć się jego ranami. Tylko kikut został dotąd opatrzony, bo był najgorszy.
Galad westchnął, a potem zadrżał i wysunął rękę spod koszuli. Czy zamierzał ją zdjąć?
– Nadzieja… – westchnął, a potem stracił przytomność.
Rand płakał.
Kulił się w ciemności, a Wzór wirował przed nim, spleciony z wątków życia innych. Tak wiele z tych wątków skończyło się.
Tak wiele.
Powinien umieć ich ochronić. Dlaczego nie mógł? Wbrew jego woli ich imiona zaczęły powtarzać się w jego umyśle. Imiona tych, którzy zginęli dla niego, zaczynając od kobiet, ale teraz rozszerzając się na wszystkich, których powinien był ocalić – ale nie ocalił.
Gdy ludzkość walczyła pod Merrilorem i Shayol Ghul, Rand był zmuszony przyglądać się śmierci. Nie mógł się odwrócić.
Czarny zadecydował wtedy uderzyć na niego całą siłą. Ten nacisk powrócił, dążąc do zgniecenia Randa. Mężczyzna nie mógł się poruszyć. Każda cząstka jego istoty, jego determinacja i siła skupiły się na powstrzymaniu Czarnego od rozdarcia go na części.
Mógł tylko przyglądać się, jak giną.
Patrzył, jak Davram Bashere ginie w jakiejś szarży, a zaraz potem jego żona. Krzyknął na widok śmierci przyjaciela. Płakał po Davramie Bashere.
Drogi, wierny Hurin poległ w ataku Trolloków ze szczytu Wzniesień, gdzie zajął pozycję Mat. Rand opłakiwał Hurina, który miał w sobie tak wiele wiary. Poszedłby za Randem wszędzie.
Jori Congar leżał pogrzebany pod ciałem jakiegoś Trolloka, wzywając pomocy, dopóki nie wykrwawił się na śmierć. Rand płakał po Jorim, gdy jego wątek ostatecznie zanikł.
Enaila, która zdecydowała się opuścić Far Dareis Mai i złożyła wieniec panny młodej u stóp siswai’amana Leirana, przebita włóczniami czterech Trolloków. Rand płakał po niej.
Karldin Manfor, który podążał za nim tak długo i był przy Studniach Dumai, zginął, gdy jego moc przenoszenia wyczerpała się i padł bezsilny na ziemię. Sharanie dopadli go i zadźgali swymi czarnymi sztyletami. Jego Aes Sedai, Beldeine, potknęła się i upadła kilka chwil później. Rand opłakiwał ich oboje.
Płakał po Garecie Bryne i po Siuan. Opłakiwał Gawyna.
Tak wielu. Tak bardzo wielu.
PRZEGRYWASZ.
Rand skulił się jeszcze bardziej. Co mógł zrobić?
Jego marzenia o powstrzymaniu Czarnego… stworzyłby jakiś koszmar, gdyby to zrobił. Jego zamiary zdradziły go.
PODDAJ SIĘ, PRZECIWNIKU. DLACZEGO NADAL WALCZYSZ? PRZESTAŃ WALCZYĆ I ODPOCZNIJ.
To była pokusa. Ależ to była pokusa. Światłości. Co by pomyślała Nynaeve? Widział ją, walczącą o uratowanie Alanny. Jakże byłaby zawstydzona wraz z Moiraine, gdyby wiedziały, że Rand chce tylko odejść?
Ból przeszył go na wskroś i znowu wrzasnął.
– Proszę, niech to się skończy!
TO MOŻLIWE.
Rand kulił się, skręcając się, drżąc. Nadal jednak prześladowały go ich krzyki. Jedna śmierć po drugiej. Ledwie się trzymał.
– Nie – wyszeptał.
DOBRZE WIĘC, powiedział Czarny. MAM CI JESZCZE COŚ DO POKAZANIA.
JESZCZE JEDNĄ OBIETNICĘ MOŻLIWOŚCI…
Czarny obrócił wątki możliwości po raz ostatni.
I nastała ciemność.
Taim smagał Jedyną Mocą, bijąc Mishraile splotami Powietrza.
– Wracaj, głupi! Walcz! Nie stracimy tej pozycji!.
Władca Strachu cofnął się, zbierając towarzyszy i odchodząc, by wykonać rozkaz. W Taimie tlił się ogień, aż wreszcie w nagłym przypływie mocy strzaskał jakiś pobliski głaz. To górski kot Aes Sedai! Jak śmiała go pokonać?
– M’Haelu – powiedział czyjś opanowany głos.
Taim… M’Hael. Musiał myśleć o sobie jako o M’Haelu. Przemierzył zbocze Wzniesienia ku głosowi, który go wzywał. Użył dla bezpieczeństwa bramy, spanikowany, przez Wzniesienia i był teraz na skraju południowo-wschodniego ich zbocza. Demandred używał tego miejsca dla obserwacji bitwy toczącej się poniżej i zsyłania zniszczenia w szyki Andoran, Cairhienian i Aielów.
Trolloki Demandreda kontrolowały cały przesmyk między Wzgórzami a bagnami i łamały opór obrońców przy wyschniętej rzece. To była tylko kwestia czasu. Tymczasem armia Sharanów walczyła na Wzniesieniach na północny wschód od tego miejsca. Martwiło go, że Cauthon przybył tak szybko, aby powstrzymać postępy Sharanów. Nie miało to znaczenia. Desperackie posunięcie. Nie będzie w stanie stawić czoła armii Sharanów.
Teraz należało zniszczyć Aes Sedai po drugiej stronie Wzniesień. To był klucz do wygrania tej bitwy.
M’Hael przeszedł między podejrzliwymi Sharanami w dziwnych strojach i tatuażach. Demandred siedział ze skrzyżowanymi nogami w ich środku. Oczy miał zamknięte, powoli wykonywał wdechy i wydechy. Tamten sa’angreal, jakiego użył… odebrał mu coś, coś więcej niż tylko zwykłą siłę wymaganą do przenoszenia.
Czy to zapewniało M’Haelowi jakąś możliwość? Jakże irytowało to stałe stawianie siebie ponad innego. Tak, wiele się nauczył od tego człowieka, ale teraz Demandred był oczywiście niezdolny do dowodzenia. Rozpieszczał tych Sharanów i marnował energię na swoją wendettę z al’Thorem. Słabość innego była potencjalną możliwością M’Haela.
– Słyszę, że zawodzisz, M’Haelu – powiedział Demandred.
Przed nimi, w suchym korycie rzeki, obrona Andoran zaczęła w końcu się uginać.
Trolloki zawsze próbowały wyszukiwać słabe punkty w ich szykach, a teraz włamywały się w formacje pikinierów w różnych obszarach w górze i w dole rzeki. Ciężka jazda Legionu i lekka cairhieniańska były teraz w ciągłym ruchu, wykonując desperackie zagony przeciw Trollokom, które przełamały andorańską obronę. Aielowie nadal odpierali ich ataki przy bagnach, a kusznicy Legionu wespół z andorańskimi pikinierami wciąż powstrzymywali Trolloki przed obejściem ich prawej flanki. Jednak nacisk ataku Trolloków był nieugięty, a szyki Elayne stopniowo wycofywały się, wkraczając głębiej w terytorium Shienaru.
– M’Hael? – powiedział Demandred, otwierając oczy. Starożytne oczy. M’Hael starał się nie być zalęknionym, spoglądając w nie. Nie da się zastraszyć. – Powiedz mi, dlaczego ci się nie powiodło?
– Ta czarownica Aes Sedai. – M’Hael splunął. – Ma sa’angreal wielkiej mocy. Prawie ją miałem, ale Prawdziwa Moc mnie zawiodła.
– Podajesz drobnostkę jako powód – odparł Demandred, znów zamykając oczy. – Jest nieprzewidywalna dla kogoś, kto nie przywykł do jej sposobów.
M’Hael nie powiedział nic. Będzie praktykował z Prawdziwą Mocą, nauczy się jej sekretów. Inni Przeklęci byli starzy i powolni. Wkrótce zapanuje nowa krew.
Z uspokajającym poczuciem nieuchronności Demandred wstał. Robił wrażenie masywnego głazu zmieniającego swą pozycję.
– Wrócisz i zabijesz ją, M’Haelu. Zabiłem jej Strażnika. Powinna być łatwą zdobyczą.
– Ten sa’angreal…
Demandred wyciągnął swoje berło z przymocowaną na jego szczycie złotą czarą. Czy była to jakaś próba? Co za moc! M’Hael czuł siłę promieniującą z Demandreda, gdy jej użył.
– Mówisz, że ona ma jakiś sa’angreal – powiedział Demandred. – Z tym i ty będziesz miał ogromną moc. Daję ci Sakarnena, żebyś nie miał wymówki w razie porażki. Zwyciężaj albo giń M’Haelu. Okaż się godny bycia Wybranym.