Выбрать главу

M’Hael oblizał wargi.

– A jeśli Smok Odrodzony w końcu przyjdzie do ciebie?

Demandred zaśmiał się.

– Myślisz, że użyłbym tego do walki z nim? Czego by to dowiodło? Nasze siły muszą być równe, jeżeli mam się okazać lepszy. W zgodnej opinii on nie może użyć bezpiecznie Callandora, a już głupio zniszczył Choedan Kal. On przyjdzie, a kiedy się pojawi, stawię mu czoła bez pomocy i okażę się prawdziwym panem tego świata.

„Ogarnięty ciemnością…” – pomyślał Taim. – „On jest całkiem szalony, czyż nie?”

Dziwnie było patrzeć w te oczy, które zdawały się tak lśniące i słyszeć niepoczytalne słowa z jego ust. Kiedy Demandred przyszedł po raz pierwszy do M’Haela, oferując mu „szansę służenia Wielkiemu Władcy”, był jakiś inny. Arogancki, tak. Wszyscy Wybrani byli aroganccy. Determinacja Demandreda, by własnoręcznie zabić al’Thora, płonęła w nim jak ogień.

To jednak… to było coś całkiem innego. Życie w Sharze zmieniło go. Z pewnością go osłabiło. A teraz to. Jakiż człowiek oddałby dobrowolnie tak potężny artefakt rywalowi?

„Tylko głupiec” – pomyślał M’Hael sięgając po sa’angreal. – „Zabicie cię będzie podobne do powalenia konia o trzech złamanych nogach, Demandredzie. Szkoda. Miałem nadzieję na pokonanie cię jako rywala”.

Demandred odwrócił się, a M’Hael pociągnął Jedyną Moc przez Sakarnena, pijąc łapczywie z jego hojności. Słodycz saidina nasyciła go, rwący prąd obfitej Mocy. Był ogromny, trzymając go! Mógł zrobić wszystko. Powalać góry, niszczyć armie, wszystko bez niczyjej pomocy!

M’Hael miał wielką ochotę powyciągać strumienie, spleść je razem i zniszczyć tego człowieka.

– Uważaj na siebie – powiedział Demandred. Głos miał żałosny, słaby. Pisk myszy. – Nie przenoś przez niego ku mnie. Sakarnen jest ze mną związany. Spróbuj użyć go przeciw mnie, a wypali cię z Wzoru.

Czy Demandred kłamał? Czy sa’angreal mógł być dostrojony do jakiejś poszczególnej osoby? Nie wiedział. Zastanowił się, a potem opuścił Sakarnena, rozgoryczony mimo wzrastającej w nim mocy.

– Nie jestem głupcem, M’Haelu – powiedział sucho Demandred. – Nie wręczę ci pętli na moją własną szyję. Idź i zrób, co powiedziałem. Jesteś w tej sprawie moim sługą, ręką, która moim toporem rąbie drzewo. Zniszcz tę Amyrlin. Użyj ognia stosu. Otrzymujemy rozkazy i będziemy im posłuszni. Ten świat musi zostać rozpleciony, zanim go spleciemy w naszą wizję.

M’Hael odburknął coś, ale zrobił, co mu kazano, otwierając bramę. Zniszczy tę czarownicę Aes Sedai. A potem… potem zdecyduje, jak postąpić z Demandredem.

Elayne patrzyła sfrustrowana, jak formacje jej pikinierów są spychane do tyłu. To, że Birgitte zdołała ją przekonać, by wycofała się z bezpośredniego obszaru walki – Trolloki mogły w każdej chwili przełamać szyki – nie odpowiadało jej wcale.

Wycofała się pod same ruiny, poza bezpośrednie zagrożenie. Otaczał ją podwójny pierścień Gwardii. Większość gwardzistów siedziała, posilając się i nabierając sił w przerwie między walkami.

Elayne nie wywiesiła swej chorągwi, ale rozesłała posłańców, dając znać swoim dowódcom, że żyje. Chociaż usiłowała prowadzić swe siły przeciw Trollokom, te wysiłki nie wystarczały. Jej wojska wyraźnie słabły.

– Musimy wracać – powiedziała do Birgitte. – Oni muszą mnie zobaczyć.

– Nie wiem, czy to cokolwiek zmieni – odparła Birgitte. – Tamte formacje nie mogą się utrzymać atakowane przez Trolloki i to przeklęte przenoszenie. Ja…

– O co chodzi? – zapytała Elayne.

Birgitte odwróciła się od niej.

– Przysięgam, że pamiętam podobną sytuację.

Elayne zacisnęła zęby. Utrata pamięci przez Birgitte szarpała serce. Ale był to problem tylko jednej kobiety, a oto umierały tysiące jej ludzi.

W pobliżu uchodźcy z Caemlyn wciąż poszukiwali strzał i rannych. Kilka ich grup zbliżyło się do gwardzistów Elayne, rozmawiając z nimi cicho i pytając o bitwę albo o królową. Elayne poczuła dumę z powodu tych uchodźców i ich wytrwałości. Ich miasto zostało zniszczone, ale można je odbudować, a ci ludzie, prawdziwe serce Caemlyn, nie upadną tak łatwo.

Kolejna świetlna lanca spadła na pole bitwy, zabijając ludzi i mieszając szyki pikinierów. Po drugiej stronie Wzniesień kobiety przenosiły w zaciekłej walce. Widziała światła błyskające w nocy. Czy powinna dołączyć do nich? Jej dowodzenie tutaj nie było dość dobre, aby ocalić żołnierzy, ale zapewniało przywództwo.

– Obawiam się o naszą armię, Elayne – powiedziała Birgitte. – Obawiam się, że ten dzień jest przegrany.

– Ten dzień nie może być przegrany – odparła Elayne. – Nie przegramy. Ty i ja wrócimy. Niech Demandred spróbuje strącić nas w dół. Być może mój widok ożywi żołnierzy, uczyni ich…

Jakaś grupa uchodźców z Caemlyn zaatakowała nagle jej Gwardzistów.

Elayne zaklęła, obracając Cień Księżyca i sięgając do Jedynej Mocy. Ta grupa, którą uznała najpierw za uchodźców w brudnych, osmalonych strojach, nosiła kolczugi. Walczyli z jej gwardzistami, zabijając ich mieczami i toporami. To żadni uchodźcy, to najemnicy.

– Zdrada! – krzyknęła Birgitte, podnosząc łuk i przestrzeliwując gardło najemnika.

– Do broni!

– To nie zdrada – odrzekła Elayne. Splotła Ogień i powaliła grupę trzech. – To nie nasi! Uważaj na złodziei przebranych za żebraków!

Odwróciła się, gdy inna grupa „uchodźców” rzuciła się na osłabioną linię gwardzistów. Byli wszędzie dookoła! Podkradli się, gdy cała uwaga była skupiona na oddalonym polu bitwy.

Kiedy grupa najemników przedarła się, Elayne splotła saidar, aby im pokazać bezsens atakowania Aes Sedai. Wysłała potężny splot Powietrza.

Gdy splot uderzył w jednego z napastników, rozplótł się. Elayne zaklęła, zawracając konia do ucieczki, ale jeden z napastników rzucił się naprzód i wbił miecz w szyję Cienia Księżyca. Koń stanął dęba, kwicząc w agonii, a Elayne szybko ogarnęła wzrokiem walkę dookoła, gdy padała na ziemię w panice o bezpieczeństwo dzieci. Szorstkie ręce chwyciły ją za ramiona i przygniotły do ziemi.

Zobaczyła coś srebrnego błyskającego w mroku nocy. Medalion z głową lisa. Inna para rąk przycisnęła go do jej ciała tuż ponad piersiami. Metal był przeraźliwie zimny.

– Halo, moja królowo – powiedział Mellar, kucając przy niej. Były gwardzista – którego wielu uważało za ojca jej dzieci – łypnął na nią wzrokiem. – Trudno cię było znaleźć.

Splunęła na niego, ale przewidział to i zasłonił się ręką. Uśmiechnął się, a potem wstał, zostawiając ją trzymaną przez dwóch najemników. Chociaż niektórzy gwardziści jeszcze walczyli, większość została odepchnięta albo zabita.

Mellar obrócił się, gdy dwóch ludzi ciągnęło Birgitte. Miotała się. Ktoś trzeci przyszedł pomóc ją przytrzymać. Mellar wydobył miecz i przez chwilę przyglądał się ostrzu, jakby badał sam siebie w jego odbiciu. Następnie wbił miecz w brzuch Birgitte.

Birgitte wydała ostatnie tchnienie, padając na kolana. Mellar uciął jej głowę okropnym ciosem z lewej.

Elayne stwierdziła, że siedzi bez ruchu, niezdolna myśleć ani reagować, gdy ciało Birgitte upadło w przód, a z szyi lała się krew. Więzy zamigotały i zgasły, a z tym przyszedł ból. Straszliwy ból.

– Czekałem długi czas, żeby to zrobić – oznajmił Mellar. – Krew i krwawe popioły, ależ się dobrze czuję.

Birgitte… Jej Strażniczka nie żyła. Jej Opiekunka została zabita. To twarde, ale wspaniałomyślne serce, ta ogromna lojalność – zniszczone. Ta strata była… była nie do pomyślenia.

Mellar kopnął zwłoki Birgitte, gdy jakiś człowiek nadjechał z ciałem przerzuconym przez tył jego siodła. Nosił andorańską odzież, a zwłoki miały złociste włosy. Kimkolwiek była ta biedna kobieta, miała suknię taką samą jak Elayne.