Выбрать главу

Potrzebował jakiegoś otwarcia zagrywki. „Pośpiesz się, szczęście!” Otworzyła się jeszcze jedna brama i Arganda wyszedł, by przyjąć doniesienia wysłannika. Mat nie musiał ich słyszeć, by zdać sobie sprawę, jakiego rodzaju to nowiny, bo gdy Arganda wrócił, był zachmurzony.

– W porządku – powiedział, wzdychając. – Co to za nowina?

– Królowa Andoru nie żyje – odpowiedział Arganda.

„Krwawe popioły! Nie Elayne!” – Mat poczuł, że serce mu zamiera. „Rand… bardzo żałuję”.

– Kto tam dowodzi? Bashere?

– Nie żyje. I jego żona także. Zginęli podczas ataku na andorańskich pikinierów. Straciliśmy także sześciu naczelników klanów Aielów. Nikt nie dowodzi Andoranami i Aielami w korycie rzeki. Szybko się wykruszają.

– To koniec! – Spotęgowany głos Demandreda doleciał Mata z drugiego końca płaskowyżu. – Lews Therin cię opuścił! Krzyknij do niego, kiedy umrzesz. Niech pozna twój ból.

Przybyli na ostatnich kilka ruchów w ich grze, a Demandred dobrze grał. Mat spojrzał na swoją armię wyczerpanych żołnierzy, z których wielu było rannych. Nie można było temu zaprzeczyć, byli w rozpaczliwym położeniu.

– Wezwij Aes Sedai – powiedział. – Nie obchodzi mnie, że mówią, iż nie mogą podnieść piórka. Być może, kiedy staną do walki o własne życie, znajdą trochę siły na jakąś kulę ognia tu i tam. Poza tym, ich Strażnicy nadal mogą walczyć.

Arganda skinął głową. Obok otworzyła się Brama i wyszli z nich chwiejnie dwaj znękani Asha’mani. Naeff i Neald byli poparzeni. Nie było z nimi Aes Sedai Naeffa.

– I cóż? – zapytał Matt.

– Zrobione – odwarknął Neald.

– Co z Tuon?

– Najwidoczniej znaleźli szpiega – rzekł Naeff. Imperatorowa czeka z powrotem na twój znak.

Mat nabrał tchu, wdychając atmosferę pola bitwy, czując ten rytm walki, który sam narzucił. Nie wiedział, czy wygra, nawet z Tuon. Nie z armią Elayne w nieładzie. Nie z Aes Sedai osłabionymi do stopnia niezdolności do przenoszenia. Nie bez Egwene i jej uporu, jej twardego kręgosłupa. Nie bez cudu.

– Zawiadom ją, Naeff. – Zażądał papieru i pióra, i napisał notę, którą oddał Asha’manowi. Odrzucił samolubne pragnienie, by pozwolić Tuon szukać bezpieczeństwa. Krwawe popioły, nigdzie nie było bezpiecznie.

– Przekaż to Imperatorowej, Naeff, i powiedz, że te instrukcje muszą zostać dokładnie wykonane.

Następnie zwrócił się do Nealda.

– Chcę, żebyś udał się do Talmanesa. Powiedz mu, żeby uruchomił swój plan.

Obaj przenoszący odeszli, aby przekazać jego przesłania.

– Czy to wystarczy? – zapytał Arganda.

– Nie.

– Więc po co to wszystko?

– Bo zostałbym Sprzymierzeńcem Ciemności, gdybym pozwolił tej bitwie trwać, nie próbując wszystkiego, Argando.

– Lewsie Therinie – zagrzmiał Demandred. – Staw mi czoło! Wiem, że się przyglądasz tej bitwie! Weź w niej udział! Walcz!

– Ten człowiek zaczyna mnie męczyć – powiedział Mat.

– Cauthonie, spójrz! – zawołał Arganda. – Trolloki się przegrupowały. Chyba zaatakują.

– Zatem formujmy szyki – rzekł Mat. – Gdzie jest Lan? Czy jeszcze nie wrócił? Nienawidzę zaczynać bez niego.

Obrócił się, przebiegając wzrokiem szeregi, gdy Arganda wykrzykiwał rozkazy. Nagle Arganda chwycił go za ramię, wskazując Trolloki. Mat poczuł dreszcz, gdy ujrzał w świetle ognia samotnego jeźdźca na czarnym ogierze szarżującego na prawe skrzydło hordy Trolloków. Kierował się ku wschodniemu zboczu Wzniesień. Ku Demandredowi.

Lan odszedł, by toczyć wojnę na własną rękę.

Trolloki szarpały ramię Olvera, sięgając w głąb szczeliny i usiłując go wyciągnąć. Inne kopały z boków, a ziemia sypała się na niego, przywierając do łez na policzkach i do krwi sączącej się z zadrapań.

Nie mógł przestać się trząść. Nie mógł także ruszyć się z miejsca. Trząsł się ze strachu, gdy bestie kopały coraz bliżej i bliżej brudnymi paluchami.

Loial siedział na pniaku, odpoczywając przed wznowieniem bitwy.

Szarża. Tak, to byłby dobry sposób zakończenia tego wszystkiego. Był cały obolały. Wiele czytał o bitwie i brał udział w walkach, wiedział więc, czego może oczekiwać. Niestety, wiedzieć o czymś i doświadczać tego czegoś to były to całkiem różne rzeczy. Dlatego właśnie opuścił stedding.

Po całym dniu nieustannej walki głębokie wewnętrzne zmęczenie paliło ręce i nogi. Kiedy podnosił siekierę, ostrze wydawało się tak ciężkie, że mogłoby złamać stylisko.

Wojna. Mógł przeżyć życie bez tego doświadczenia. Było o wiele cięższe niż tamta gorączkowa bitwa w Dwu Rzekach. Tam mieli przynajmniej czas na wynoszenie zabitych i opatrywanie rannych. Tu chodziło o przetrwanie falowych ataków.

Nie było czasu nawet na myślenie. Erith usiadła obok pieńka, on zaś położył dłoń na jej ramieniu. Była piękna. Miała doskonałe uszy i cudowne brwi. Loial nie patrzył na plamy krwi na jej stroju. Miał nadzieję, że nie jest to jej krew. Pogładził jej ramię palcami tak zdrętwiałymi, że ledwie je czuł.

Loial notował dla siebie i innych, jak wygląda przebieg bitwy. Tak, atak końcowy byłby dobrym zakończeniem opowieści. Udawał, że pisze opowieść, bo to kłamstewko nie mogło nikomu przynieść szkody.

Samotny jeździec wyjechał z szeregów, galopując ku prawemu skrzydłu Trolloków. Mat nie będzie zadowolony, jeżeli samotny jeździec zginie. Loial dziwił się, że żal mu jednego straconego życia po tylu tysiącach śmierci, które dotąd oglądał.

„Ten człowiek wygląda znajomo” – pomyślał. Tak, to był ten koń. Widział go już wiele razy. „Lan” – pomyślał oszołomiony. – „Lan jest tym samotnym jeźdźcem”.

Loial wstał.

Erith spojrzała na niego, gdy opierał topór na ramieniu.

– Ty tu czekaj. Walcz razem z innymi. Ja muszę iść.

– Iść?

– Muszę to zobaczyć – powiedział. – Zobaczyć, jak ginie w walce ostatni król Malkieru. Muszę to włączyć do książki.

– Gotować się do szarży! – krzyknął Arganda. – Formować szyk! Łucznicy na przedzie, za nimi jazda. Piechota przygotuje się do pójścia z tyłu.

„Szarża” – pomyślał Tam. – „Tak, to nasza jedyna nadzieja”. Muszą nadal naciskać, ale ich linia jest tak cienka. Rozumiał, o co chodzi Matowi, ale to nie podziała.

W każdym razie, muszą walczyć.

– Cóż, on już jest martwy – powiedział jakiś najemnik obok Tama, wskazując Lana Mandragorana jadącego ku skrzydłu Trolloków. – Przeklęci Pogranicznicy.

– Patrz Tam… – powiedział stojący obok niego Abell.

Niebo nad nimi pociemniało. Czy to było możliwe w nocy? Te piekielne chmury zdawały się opadać coraz niżej. Tam prawie stracił z oczu postać Lana jadącego na mrocznym ogierze, mimo ognisk płonących na Wzniesieniach. Ich światło zdawało się nikłe.

„Zmierza ku Demandredowi” – pomyślał Tam. – „Ma jednak mur Trolloków przed sobą”. Wyjął strzałę ze szmatą nasączoną żywicą przy grocie i założył ją na cięciwę.

– Ludzie z Dwu Rzek, gotujcie się do otwarcia ognia.

Najemnik stojący obok zaśmiał się.

– To co najmniej sto kroków. Naszpikujesz go strzałami, jeśli już.

Tam spojrzał na tamtego, a potem przytknął koniec strzały do pochodni. Przywiązany do grotu strzęp zajął się ogniem.

– Pierwszy szereg, na mój znak – krzyknął, nie zważając na inne rozkazy przekazywane wzdłuż szyku. – Stwórzmy przejście Lordowi Mandragoran.

Naciągnął cięciwę płynnym ruchem, aż płonący strzęp ogrzał mu palce, i wystrzelił.

Lan szarżował na Trolloki. Już przed wielu godzinami strzaskał swoją lancę i trzy inne. Na szyi miał chłodny medalion, który Berelain przesłała mu przez bramę z krótką notką.