Birgitte skrzywiła się.
– Nie jesteś już moim Strażnikiem – ciągnęła Elayne. – Nadal jednak jesteś moją przyjaciółką. Pojedziesz u mego boku?
– Uparta idiotka.
– Cóż, to nie ja nie umiałam nawet zostać przyzwoicie martwa. Pojedziemy razem?
– Razem – zgodziła się Birgitte, kiwając głową.
Aviendha zatrzymała się nagle, wsłuchując się w nowe wycie. Tym razem nie do końca brzmiało jak wilcze.
Nawałnica nad Shayol Ghul nie słabła. Trudno było orzec, która strona wygrywa. Wszędzie dookoła leżały ciała, niektóre rozszarpane przez wilki, inne wciąż jeszcze tlące się po tym, jak zaatakowano je Jedyną Mocą. Wicher szalał i zawodził, chociaż nie było deszczu, a siekące ją porywy wiatru niosły drobny żwir i piasek.
Czuła przenoszenie płynące z wnętrza Szczeliny Zagłady, ale w porównaniu z siłą burzy zdawało się nikłe jak ledwo wyczuwalny puls. Rand. Czy był cały? Co się tam działo?
Białe obłoki sprowadzone przez Poszukiwaczki Wiatru kłębiły się pośród czarnych jak smoła burzowych chmur i splatały się z nimi, tworząc nad wierzchołkiem góry olbrzymi, wijący się wzór. Z tego, co słyszała, Poszukiwaczki Wiatru wycofały się na półkę skalną na stoku Shayol Ghul, wysoko nad wejściem do jaskini, gdzie skupiły się wokół Czary Wiatrów. Domyśliła się, że były na granicy załamania. Ponad dwie trzecie z nich padło z wyczerpania. Już wkrótce szalejąca burza pochłonie wszystko.
Aviendha brnęła przez nawałnicę, nadal szukając źródła wycia. Teraz, kiedy Rafela odeszła, by dołączyć do walczących w jaskini Zaprzysiężonych Smokowi, w pobliżu nie została już żadna zdolna do przenoszenia, z którą mogłaby utworzyć więź. Tu, w dolinie rozmaite grupy walczyły ze sobą nawzajem, tracąc lub zyskując przewagę. Panny, Mądre, siswai’aman, Trolloki, Pomory. I wilki: do bitwy włączyły się całe setki wilków. Byli tu też Domani, Tairenianie i Zaprzysiężeni Smokowi, chociaż większość z nich walczyła w pobliżu ścieżki prowadzącej do Randa.
Coś uderzyło w ziemię tuż obok niej, śpiewając przeciągle. Instynktownie rzuciła się w bok, a draghkar eksplodował ogniem niczym patyk, schnący przez setki dni w słonecznym żarze. Wzięła głęboki oddech i rozejrzała się dookoła. Wycia. Były ich całe setki…
Puściła się biegiem środkiem doliny, kierując się stronę wycia. Niedaleko niej z tumanów kurzu wybiegł nagle szczupły, żylasty mężczyzna o szarej brodzie i złocistych oczach. Towarzyszyło mu niewielkie stado wilków. Spojrzeli na nią pobieżnie, po czym ruszyli dalej.
Aviendha zatrzymała się. Złociste oczy.
– Ty, który biegasz z wilkami! – zawołała. – Czy jest tu z tobą Perrin Aybara?
Mężczyzna znieruchomiał. Poruszał się jak wilk, ostrożnie, ale widać było, że może być niebezpieczny.
– Znam Perrina Aybarę! – krzyknął w odpowiedzi. – Ale nie ma go ze mną. Poluje w innym miejscu.
Aviendha podeszła bliżej. Patrzył na nią czujnie, a kilka jego wilków zawarczało. Wyglądało na to, że ufają jej i jej podobnym nie bardziej niż Trollokom.
– To nowe wycie – zapytała, przekrzykując wiatr – czy to twoi… przyjaciele?
– Nie – odparł tamten z nieobecnym spojrzeniem. – Już nie. Jeżeli znasz jeszcze jakieś zdolne do przenoszenia, kobieto Aielów, to powinnaś je tu jak najszybciej sprowadzić. – Po tych słowach ruszył znów w stronę wycia w towarzystwie swego stada.
Aviendha pobiegła za nimi, utrzymując pewien dystans pomiędzy sobą a wilkami, uznała bowiem, że orientują się w terenie dużo lepiej od niej. Dotarli wreszcie do niewielkiego wzniesienia pośrodku doliny, na którym wcześniej widziała Ituralde, dowodzącego obroną przełęczy.
Teraz przez przełęcz przelewały się dziesiątki ciemnych kształtów. Czarne wilki, rozmiarami dorównujące niewielkim koniom. Wielkimi susami sadziły po skałach i choć Aviendha tego nie widziała, to była pewna, że zostawiały ślady łap wyciśnięte w kamieniu.
Setki wilków rzuciły się do ataku na czarne bestie, skacząc im na karki. Zostały jednak szybko odrzucone, tym samym nie czyniąc im większej szkody.
Mężczyzna ze stadem wilków zawarczał.
– Ogary Ciemności? – krzyknęła Aviendha.
– Tak – ryknął, przekrzykując wzbierającą wichurę. – To Dziki Gon w swojej najgorszej postaci. Broń śmiertelników się ich nie ima, a kły zwyczajnych wilków nie mogą ich zranić, przynajmniej nie na długo.
– Czemu więc wilki walczą?
Wilczy brat roześmiał się.
– A my wszyscy dlaczego walczymy? Ponieważ musimy próbować zwyciężyć! Idź! Sprowadź tu Aes Sedai lub kilku tych Asha’manów, jeśli zdołasz ich odnaleźć. Te bestie rozniosą waszą armię z taką łatwością, z jaką fala zalewa kamyki na plaży.
Ruszył w dół wzgórza, a wilki pobiegły w ślad za nim. Rozumiała doskonale, czemu szły do boju. Może i nie mogły zranić Ogarów Ciemności, mogły je jednak spowolnić. A o takie właśnie zwycięstwo tu szło: kupić Randowi dość czasu, by zrobił to, co musiał zrobić.
Zaniepokojona zawróciła, by odnaleźć pozostałych, ale nagłe odczucie, że ktoś zdolny do przenoszenia czerpie z saidara gdzieś bardzo niedaleko, zatrzymało ją w pół kroku. Odwróciła się na pięcie, szukając źródła tego wrażenia.
A tam, przed nią, ledwie widoczna pośród burzy, stała Graendal. Spokojnie słała śmiercionośne sploty w szeregi Obrońców Kamienia. Zebrała wokół siebie niewielką grupkę kobiet – Aes Sedai i Mądrych – oraz paru gwardzistów. Kobiety klęczały dokoła niej i sądząc po sile miotanych przez nią splotów, z całą pewnością przekazywały jej swą Moc.
Strzegło jej czterech Aielów z czarnymi, a nie czerwonymi zasłonami na twarzach. Bez wątpienia zniewoleni Przymusem. Aviendha zawahała się. Co z Ogarami Ciemności?
„Muszę spróbować” – pomyślała. Zaczęła splatać, posyłając w powietrze słup błękitnego światła, czyli znak umówiony wcześniej z Amys i Cadsuane.
To oczywiście przyciągnęło uwagę Graendal. Przeklęta błyskawicznie zwróciła się w stronę Aviendhy i uderzyła w nią Ogniem. Aviendha uchyliła się i przetoczyła na bok. Następna była Tarcza, która miała odciąć ją od Źródła. Rozpaczliwe zaczerpnęła tyle Jedynej Mocy, ile tylko zdołała przenieść, wchłaniając ją przez żółwiową broszę. Próba odcięcia kogoś za pomocą Tarczy przypominała próbę przecięcia liny nożycami – im grubsza lina, tym trudniej jest ją przeciąć. Aviendha zaś zdołała zaczerpnąć tyle saidara, że udało jej się odeprzeć Tarczę.
Zacisnąwszy zęby, sama zaczęła splatać. Światłości! Nie zdawała sobie sprawy z tego, jaka jest zmęczona. Sploty Mocy o mało nie wymknęły jej się spod kontroli.
Splotła je z powrotem, skupiając całą siłę woli, po czym uwolniła potężną falę Powietrza i Ognia – chociaż wiedziała, że pośród zniewolonych mogą się znajdować jej przyjaciele i sprzymierzeńcy.
„Na pewno woleliby umrzeć, niż dać się wykorzystywać Cieniowi” – uznała, uchylając się przed kolejnym atakiem. Nagle grunt dookoła niej eksplodował i Aviendha rzuciła się płasko na ziemię.
„Nie. Muszę pozostać w ruchu”.
Zerwała się na nogi i puściła się biegiem. To ocaliło jej życie, bo na miejsce, w którym przed chwilą leżała, posypał się deszcz błyskawic tak potężnych, że siła ich wyładowań znowu ją powaliła.
Podniosła się, krwawiąc z kilku drobnych ran na ramieniu i zaczęła splatać. Musiała jednak przerwać, gdy zauważyła zbliżający się do niej wyjątkowo skomplikowany splot.
Przymus. Jeżeli ją ogarnie, Aviendha zmieni się w kolejną niewolnicę Graendal i zostanie zmuszona oddać swą moc, by dopomóc w pokonaniu Światłości.