Выбрать главу

Robert M. Wegner

Pamięć wszystkich słów

Opowieści z meekhańskiego pogranicza

Warszawa 2015

Robert M. Wegner

Pamięć wszystkich słów Opowieści z meekhańskiego pogranicza ISBN: 9788364384257

Wydawca:

Powergraph

ul. Cegłowska 16/2

01803 Warszawa

tel. 22 834 18 25

emaiclass="underline" powergraph@powergraph.pl www.powergraph.pl

Copyright © 2015 by Robert M. Wegner Copyright © 2015 by Powergraph Copyright © 2015 for the cover by Rafał Kosik

Wszelkie prawa zastrzeżone.

All rights reserved.

PROJEKT GRAFICZNY: Rafał Kosik REDAKTOR PROWADZĄCY: Kasia SienkiewiczKosik REDAKCJA: Michał Cetnarowski KOREKTA: Maria Aleksandrow

Wyłączna dystrybucja:

Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. Sp.j.

ul. Poznańska 91, 05850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 721 30 00 / 11

Prolog

Zaułek, warstwą grubą na dobre dwie stopy, wypełniały stare szmaty, resztki jakichś skrzyń, porozbijane gliniane garnki i inne śmieci. Oraz szczurze bobki, których odór nadawał specyficzny smak każdemu oddechowi. Na końcu tego królestwa znajdowała się wielka beczka z otworem zasłoniętym czymś, co musiało być kiedyś końską derką, i to taką, pod którą koń zdechł i która przez kilka miesięcy przykrywała jego truchło.

Przed beczką siedziała… chyba starucha, płci tej kupy gnatów bowiem, owiniętych w kilka szmat, ledwo się można było domyślać. Siwe strąki opadały na brudną twarz, wystające z postrzępionych rękawów dłonie zakończone były poczerniałymi pazurami, a odór, który roztaczała, sprawiał, że woń szczurzych bobków nabrała nagle przyjemniejszych nut. Na denku stojącego przed nią odwróconego cebrzyka leżało sześć kości o różnokolorowych ściankach, starych i wyślizganych tak, że zdobiące je kropki były niemal niewidoczne.

Starucha zgarniała je drżącymi rękami do skórzanego kubka, potrząsała nim i rzucała, a każdy jej rzut wywoływał jęk zawodu siedzącego naprzeciw mężczyzny, sądząc po krótkim wamsie z doskonałego materiału i atłasowej koszuli, której mankiety zdobiły zawiłe monogramy – szlachcica.

– Dwa pikle przeciw królowej. Jedynak na koniu bije trzy psy. Bezgłowy wąż gryzie mysz – mamrotała.

Każdy rzut i każde zdanie, wychrypiane gardłowym szeptem, powodowało, że mężczyzna garbił się coraz bardziej, a dłonie, którymi zgarniał kości do kubka, miał coraz mocniej spocone i roztrzęsione. Ale nie przerywał gry.

– Cesarz i dwór – wybuchnął nagłą radością po kolejnym rzucie. – Cesarz i dwór, ty stara oszustko!

Pokręciła głową.

– Los nie oszukuje, los nie kłamie – powiedziała z lekką przyganą w głosie. – Dwa rzuty – dodała. – Dwa rzuty na śmierć władcy. Co postawisz?

– Wszystko. – Mężczyzna uśmiechnął się szeroko. – Wszystko i jeszcze więcej.

– Więcej nie trzeba. Wszystko wystarczy.

Kości znikły w kubku.

Yatech w milczeniu obserwował całą grę, której ani zasad, ani stawki nie znał. Stojąc pod ścianą, kilka kroków za plecami szlachcica, zdawał się całkowicie niewidoczny dla grających. A sama gra… zdążył już zrozumieć tyle, że liczą się w niej zarówno wyrzucone kropki, jak i kolory. Na przykład ostatni z dotychczasowych rzutów przyniósł szlachcicowi układ od jednego do sześciu na czerwonych ściankach.

Stara kobieta zakręciła kubkiem i posłała kości na drewniane denko wiadra. Potoczyły się szeroko… i zatrzymały, prezentując czarne ścianki ozdobione białymi kropkami. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć.

– Wrota Domu Snu.

Mężczyzna pobladł.

Kości zagrzechotały w kubku jeszcze raz i potoczyły się po zaimprowizowanym stoliku.

Jeden do sześciu, białe ścianki.

– Odźwierny przekręca klucz. Wrota się otwierają. Śmierć zabiera władcę i jego dwór. Koniec gry.

Mężczyzna zaśmiał się dziwnie, niemal kobiecym chichotem, unosząc jednocześnie blade dłonie do ust.

– Jeszcze jeden rzut – wyszeptał głosem wywołującym ciarki. – Jeden rzut. Nic więcej.

– Dobrze. Co postawisz?

– Wszystko. Wszystko…

– Wszystko już postawiłeś. Nie masz nic. – Kościsty paluch wskazał wyjście z zaułka. – Idź na spotkanie swojego losu.

Szlachcic podniósł się, powoli, lunatycznym gestem, jakby budził się właśnie z długiego snu, przetarł oczy i lekko się zataczając, ruszył we wskazanym kierunku.

Yatech odczekał chwilę, zanim podszedł i zajął miejsce naprzeciw staruchy.

– Każdy może wyzwać Los. Każdy może wygrać coś.

– Albo wszystko przegrać, Labayo z Biuk.

Nie widział momentu, gdy Kanayoness pojawiła się u wejścia do zaułka, ale siedząca przed nim kobieta zamachała żywiołowo rękami, jakby próbowała utkać coś z powietrza. Yatech złapał ją za dłonie i przycisnął je do wiadra. Skórzany kubek spadł na ziemię, kości potoczyły się we wszystkie strony, niknąc w śmieciach.

Jego pani zacmokała z wyraźną przyganą.

– No, no, takie powitanie po tych wszystkich latach… A ja miałam nadzieję na kielich lekkiego wina i kawałek ciasta. Chociaż… jak tak się rozglądam, przechodzi mi apetyt. – Westchnęła dramatycznie. – Powiedz mi, tylko szczerze, nie nudzi jej to już? Ma świątynie i kapliczki w każdym mieście, miasteczku i wiosce, tutaj zresztą też, nie dalej niż dwie ulice stąd wznosi się jej całkiem spory przybytek, a mimo to wraca do korzeni. Ty i twoje siostry… tajemnicze Prządki Przeznaczenia, spotykane w mrocznym zaułku, w kącie karczmy, na rozstajach dróg. Zawsze proponują grę z Losem o spełnienie każdego marzenia, jakie człowiek może tylko mieć. Jedna zawsze wygrywa, druga zawsze przegrywa, trzecia… pół na pół. A po kilku partiach znikają bez śladu. Naprawdę Eyfra nadal chce się w to bawić?

Starucha przestała wyrywać ręce, posłała za to kose spojrzenie za plecy Yatecha.

– Ale to działa, dziecko. Działa, i to jak. Wszyscy znają historie o starej Labayo albo Kitchi od Uśmiechu, albo Ogewrze Pani Nieszczęścia. I niejeden nas szuka. A opowieści o tych, którzy znaleźli i dzięki temu wygrali lepszy los, znaczą więcej niż tysiąc ofiar całopalnych złożonych w tysiącu świątyń jednocześnie. Budzą wiarę, nadzieję… Tak to działało u zarania czasów i tak będzie działało, gdy gwiazdy zaczną spadać na ziemię. Pierwotna Moc napędzana marzeniami.

– Wiem, wiem. Każdy sposób jest dobry, by przyciągnąć uwagę śmiertelników. – Usłyszał szelest i coś pękło z głuchym pogłosem, gdy Mała Kana weszła głębiej w zaułek. – Dziwne, nie słyszę krzyków świątynnych strażników… Czyżby twoja pani postanowiła cię zostawić?

Yatech zacisnął mocniej uchwyt, spodziewając się, że starucha zrobi coś głupiego. Polecenie Kanayoness było jasne: cokolwiek będzie się działo, nie może puścić rąk tej kobiety ani pozwolić jej sięgnąć po to, czym grała.

– Nie. Ale wiesz, co powiadają: jej świątynia jest tam, gdzie grzechoczą kości. A właśnie, skoro my już o tym – tutaj też toczyła się gra. Ja jestem jej kapłanką, a ty stąpasz właśnie po świętej ziemi, dziecko. Uważaj, gdzie stawiasz stopy.

– Uważam. Przecież dopiero co wyczyściłam buty.

Dziewczyna usiadła obok Yatecha i podniosła leżący wśród śmieci kubek.

– Ile to już lat… – Powąchała go jak smakosz wciągający w nozdrza aromat rzadkiego trunku. – To ten sam, prawda? Ten sam, którym zagrała w kości z nią i przegrała. Jeden rzut o los pewnej duszy…

Poczuł, że na niego patrzy.

– Zabawne… – kontynuowała. – Wiesz, nie sądziłam, że Eyfra jest taka sentymentalna. Może ja też będę.