Выбрать главу

Jednakże bystry dowcip pana Zagłoby począł przebijać mgłę i odgadywać istotne powody i intencji Krzysi, i rozpaczy Wołodyjowskiego.

Po chwili był już pewien, że Ketling tkwi w tym, co się stało. Przypuszczeniom jego brakło tylko pewności, postanowił więc pójść do Michała i zbadać go bliżej.

Po drodze ogarnął go niepokój, bo tak sobie pomyślał:

„Mojej w tym dużo roboty. Chciałem zasycić miodu na Basine i Michała wesele, ale nie wiem, jeślim — zamiast miodu — kwaśnego piwa nie nawarzył, bo nuż Michał do dawnego postanowienia wróci i idąc śladem Krzysi, habit wdzieje…”

Tu aż zimno uczyniło się panu Zagłobie, więc przyspieszył kroku i po chwili był w izbie pana Michała.

Mały rycerz chodził po komnacie jak zwierz dziki po klatce. Czoło miał groźnie namarszczone, oczy szklane — cierpiał niezmiernie. Ujrzawszy pana Zagłobę stanął nagle przed nim i założywszy ręce na piersiach, zakrzyknął:

— Powiedz mi waćpan, co to wszystko znaczy?

— Michale! — odrzekł Zagłoba — pomyśl, ile to dziewek co rok do klasztorów wchodzi. Zwyczajna rzecz. Są takie, które wbrew woli rodzicielskiej idą dufając[272], że Pan Jezus będzie po ich stronie, a cóż dopiero taka, która jest wolna…

— Nie masz już dłużej tajemnicy! — zawołał pan Michał. — Ona nie jest wolna, bo mi afekt i rękę przed odjazdem przyrzekła!

— Ha! — rzekł Zagłoba — tegom nie wiedział. — Tak jest! — powtórzył mały rycerz.

— Może tedy perswazji usłucha?

— Nie dba już o mnie! Nie chciała mnie widzieć! — zawołał z głębokim żalem Wołodyjowski. — Jam tu dzień i noc dążył, a ona już mnie i widzieć nie chce! Com ja takiego uczynił! Jakie grzechy na mnie ciążą, że mnie gniew boży ściga, że mną wiatr jakoby liściem zeschłym żenie? Jedna umarła, druga do klasztoru idzie, obie Bóg mi sam odjął, bom widać przeklęty, bo dla każdego jest zmiłowanie, dla każdego łaska, jeno nie dla mnie!…

Pan Zagłoba zadrżał w duszy, by mały rycerz, żalem uniesion, znów bluźnić nie zaczął jako niegdyś po śmierci Anusi Borzobohatej, więc by myśl jego w inną stronę odwrócić, ozwał się:

— Michale, nie wątp, że i nad tobą jest miłosierdzie, bo to grzech, a przecie nie możesz tego wiedzieć, co cię jutro czeka? Może ta sama Krzysia, wspomniawszy na twoje sieroctwo, jeszcze intencję odmieni i słowo ci zdzierży? Po wtóre, słuchaj mnie, Michale, zali i to nie pociecha, że ci one gołębie sam Bóg, nasz Ojciec miłosierny, zabiera, nie zaś mąż po ziemi chodzący? Sam powiedz, czyliby tak było lepiej?

Na to mały rycerz począł straszliwie wąsikami ruszać, zgrzyt dobył się z jego zębów i zakrzyknął przyduszonym i urywanym głosem:

— Gdyby to był człek żywy? — ha!… Niechby się taki znalazł! Wolałbym!… Zostałaby pomsta…

— A tak zostaje modlitwa! — rzekł Zagłoba. — Słuchaj mnie, stary przyjacielu, bo lepszej rady nikt ci nie da… Może też Bóg zmieni jeszcze wszystko na dobre. Ja sam… wiesz… innej ci życzyłem, ale widząc twoją boleść, boleję razem z tobą i razem z tobą będę Boga prosił, by cię pocieszył i serce tej nieużytej panny ku tobie znowu nakłonił.

To rzekłszy pan Zagłoba począł ocierać łzy; były to zaś łzy szczerej przyjaźni i politowania. Gdyby to było w mocy pana Zagłoby, byłby w tej chwili odrobił wszystko, co dla usunięcia Krzysi uczynił, i pierwszy rzucił ją w ramiona Wołodyjowskiemu.

— Słuchaj! — rzekł po chwili — rozmów się jeszcze z Krzysią, przedstaw jej swój lament, swoją boleść nieznośną i niech cię Bóg błogosławi. Chybaby w niej było serce z kamienia, gdyby nie miała się nad tobą ulitować. Ale dufam, że tego nie uczyni. Chwalebna to rzecz habit, ale nie z krzywdy ludzkiej uszyty. Powiedz jej to. Obaczysz… Ej, Michale! Dziś płaczem, a jutro może będziem na zrękowinach[273] pili. Pewien jestem, że tak będzie! Pannisko się stęskniło i dlatego jej habit do głowy przyszedł. Pójdzie ona do klasztoru, ale do takiego, w którym ty będziesz na chrzciny dzwonił… Może też istotnie trocha[274] słabuje[275], a nam o habicie gadała dlatego jeno, żeby nam oczy zamydlić. Przecie z jej gęby tego nie słyszałeś, a da Bóg, i nie usłyszysz! Ha! Umówiliście tajemnicę, a ona nie chciała jej zdradzić i klimkiem w oczy! Klimkiem w oczy! Jako żywo, nic to innego, jeno niewieścia chytrość!

Słowa pana Zagłoby podziałały jak balsam na stroskane serce małego rycerza; nadzieja wstąpiła weń na nowo, oczy wezbrały łzami, i długi czas nic mówić nie mógł; dopiero gdy łzy pohamował, rzucił się w ramiona pana Zagłoby i rzekł:

— Bodaj się tacy przyjaciele na kamieniu rodzili! Czy aby tak będzie, jak waćpan mówisz?

— Nieba bym ci przychylił! Będzie tak! Zali pamiętasz, żebym kiedy fałszywie prorokował, zali nie ufasz mojej eksperiencji i dowcipowi?…

— Bo waćpan nie imainujesz sobie nawet, jak ja tę pannę miłuję. Nie, żebym o tamtej kochanej niebodze zapomniał, co dzień się za nią modlę! Ale i do tej tak serce przywarło jako huba do drzewa. Mojeż to kochanie! Co ja się o tej niebodze tam w trawach namyślałem, i rankiem, i wieczorem, i w południe! W końcu tom już do siebie gadać począł, ile że[276] konfidenta[277] żadnego nie miałem. Jak mi Bóg miły, że gdy się ordyńca[278] gonić w burzanach[279] przygodziło, tom już w pędzie jeszcze o niej myślał.

— Wierzę. Mnie z płaczu za jedną dziewką oko w młodości wypłynęło, a jeśli nie wypłynęło całkiem, to bielmem zaszło.

— Nie dziwuj się waćpan; przyjeżdżam, ledwie tchu mi staje, aż tu pierwsze słowo: klasztor. Ale przecie w perswazję ufam i w jej serce, i słowo. Jak to waćpan powiedziałeś? „Dobry habit…” ale z czego?

— Ale nie z krzywdy ludzkiej…

— Wybornie powiedziane! Że to ja nigdy żadnej maksymy nie mogłem ułożyć. W stanicy byłaby rozrywka gotowa. Niepokój siedzi wciąż we mnie, ale przecie otuchę mi waćpan wlałeś. Ułożyliśmy z nią istotnie, żeby rzecz w tajemnicy została, więc to słuszne, że dziewka mogła jeno dla pozoru o habicie mówić… Jeszcze jakoweś walne argumentum[280] waćpan przytoczyłeś, ale nie mogę sobie przypomnieć… Znacznie mi ulżyło.

— To chodź do mnie albo tu każę gąsiorek przynieść. Po drodze się przygodzi!…

Poszli i pili znacznie do późna.

Nazajutrz przybrał pan Wołodyjowski ciało w piękne suknie, a twarz w powagę, uzbroił się we wszystkie argumenta, które mu do głowy samemu przyszły, i w te, które mu pan Zagłoba poddał, i tak uzbrojony zeszedł do jadalnej izby, gdzie wszyscy zwykle zgromadzali się na śniadanie. Z całej kompanii brakło też tylko Krzysi, lecz i ona nie dała na się długo czekać, zaledwie bowiem mały rycerz zdołał przełknąć dwie łyżki polewki, gdy przez otwarte drzwi dał się słyszeć szelest sukni i dziewczyna weszła do pokoju.

Weszła bardzo prędko, raczej wpadła. Policzki jej płonęły, powieki miała spuszczone, w twarzy pomieszanie, przymus i bojaźń.

Zbliżywszy się do Wołodyjowskiego, podała mu obie ręce, ale nie podniosła nań wcale oczu, i gdy on począł całować z zapałem te ręce, zbladła zaraz bardzo, przy tym nie zdobyła się ani na jedno słowo powitania.

A jego serce przepełniła wnet miłość, niepokój i zachwycenie na widok tej twarzy delikatnej a mieniącej się jak cudowny obraz; na widok tej postaci wysmukłej a lubej, od której biło jeszcze ciepło niedawnego snu; wzruszyło go nawet jej pomieszanie i owa bojaźń malująca się w obliczu. „Kwiatuszku najdroższy! — pomyślał sobie w duszy — Czego się boisz? Toż ja bym życie i krew oddał za ciebie…”

вернуться

dufać (daw.) — ufać.

вернуться

zrękowiny (daw.) — zaręczyny.

вернуться

trocha (daw.) — trochę.

вернуться

słabować (daw.) — chorować.

вернуться

ile że (przetarz.) — jako że, ponieważ.

вернуться

konfident — tu: człowiek zaufany, osoba, której można się zwierzyć.

вернуться

ordyniec — Tatar należący do ordy.

вернуться

burzan (z ukr.) — chwast stepowy tworzący gęste zarośla.

вернуться

argumentum (łac.) — argument, dowód.