— Biedna trusia… Nie bój się, dziecko, wróci tatuś i jeszcze będzie na twoim weselu tańcował.
— A hetman pisał do pana Złotnickiego przez Piotrowicza? — spytał pan Wołodyjowski.
— Pan hetman pisał o tatusia do pana miecznika poznańskiego przez pana Piotrowicza — recytowała dalej Zosia — i pan miecznik z panem Piotrowiczem znaleźli tatusia u agi Murzy-beja.
— Dla Boga! Ja tego Murzę-beja znam! Z bratem jego byłem pobratymcem — zawołał Wołodyjowski. — Nie chciałże on pana Boskiego wydać?
— Było rozkazanie chanowe, żeby tatusia wydał, ale Murza-bej srogi, okrutny, tatusia ukrył, a panu Piotrowiczowi powiedział, że go już dawno do Azji przedał. Ale inni brańcy mówili panu Piotrowiczowi, że to nieprawda i że Murza umyślnie jeno tak mówi, żeby się mógł dłużej nad tatusiem znęcać, bo on ze wszystkich Tatarów dla jeńców najokrutniejszy. Może być, że tatusia wtedy nie było w Krymie, bo Murza ma swoje galery i do wioseł ludzi potrzebuje, ale sprzedany tatuś nie był; wszyscy to mówili, że Murza woli zabić jeńca niżeli go sprzedawać.
— Święta prawda — rzekł pan Muszalski. — Tego Murzę Agę-beja w całym Krymie znają. Wielce bogaty to Tatarzyn, ale dziwnie przeciw narodowi naszemu zawzięty, bo czterech jego braci na wyprawach przeciw nam poległo.
— A nie ma on czasem między naszymi pobratymca? — spytał Wołodyjowski.
— Wątpliwa jest rzecz! — odpowiedziano ze wszystkich stron.
— Wytłumaczcie mi raz, co to jest one pobratymstwo! — rzekła Basia.
— To widzisz — odrzekł Zagłoba — kiedy po wojnie zaczynają się jakoweś traktaty, tedy się wojska wzajem nawiedzają i w komitywę[390] ze sobą wchodzą. Trafia się wówczas, że towarzysz jaki upodoba sobie murzę, a murza jego, to sobie amicycję[391] dozgonną ślubują, która się pobratymstwem zowie. Im zaś kto sławniejszy, jako na przykład Michał, ja albo pan Ruszczyc teraz w Raszkowie komendę mający, tym bardziej jego pobratymstwo pożądane. Oczywista, że taki nie będzie ci go zawierał z lada chmyzem[392], tylko też między najsławniejszymi murzami poszuka. Obyczaj jest ten, że wodę na szable leją i wzajem sobie przyjaźń zaprzysięgają, rozumiesz?
— A jak do wojny potem przyjdzie?
— W generalnej wojnie mogą się bić, ale jeśli się sam na sam zjadą albo jako harcownicy na się nastąpią, tedy się powitają i w zgodzie rozjadą. Toż gdy jeden dostanie się do niewoli, drugi powinien mu ją słodzić, a w najgorszym razie i okup za niego zapłacić. Ha! Bywali tacy, którzy się i majętnością dzielili. Gdy chodzi o przyjaciół albo znajomków, czy to kogo wyszukać, czy komuś pomóc, to się też pobratymcy do pobratymców udają i justycja[393] nakazuje przyznać, że żaden naród lepiej od Tatarów podobnych juramentów[394] nie zachowuje. Słowo u nich grunt! I na takiego przyjaciela pewnikiem liczyć możesz.
— A Michał siła ma takich?
— Mam trzech murzów możnych — odrzekł Wołodyjowski — a jednego jeszcze z łubniańskich czasów. Raz go u księcia Jeremiego wyprosiłem. Aga-bej mu na przezwisko, który teraz, choćby głową za mnie nałożyć przyszło, nałoży. Inni dwaj również pewni.
— Ha! — rzekła Basia. — Chciałabym zawrzeć pobratymstwo z samym chanem i wszystkich jeńców uwolnić.
— On by też był nie od tego — rzekł pan Zagłoba. — Nie wiadomo tylko, jakiego by praemium wzajem od ciebie zażądał?
— Pozwólcie waćpaństwo — rzekł Wołodyjowski — radźmy, co nam czynić przystoi. Owóż słuchajcie: mam wiadomość z Kamieńca, że za dwie niedziele najdalej przyjedzie tu Piotrowicz z licznym pocztem. Jedzie on do Krymu za wykupnem kilku kupców ormiańskich z Kamieńca, którzy przy zmianie chana zostali złupieni i w jasyr wzięci. Ot! Przygodziło się to i Seferowiczowi, bratu Pretora. Wszystko to ludzie wielce możni; pieniędzy nie pożałują i Piotrowicz pojedzie dobrze opatrzon. Przygoda nie grozi mu żadna, bo naprzód, zima blisko i nie pora na czambuły, a po wtóre, jedzie z nim Nawiragh, delegat patriarchy uzmiadzińskiego, i dwóch Anardratów z Kaffy, którzy glejty[395] od młodego chana mają. Dam tedy Piotrowiczowi listy i do rezydentów Rzeczypospolitej, i do moich pobratymców. Prócz tego wiadomo waćpaństwu, że pan Ruszczyc, komendant raszkowski, ma rodzonych w ordzie, którzy dziećmi ogarnięci, całkiem potatarzeli i do dostojeństw doszli. Ci wszyscy ziemię i niebo poruszą, układów spróbują, w razie uporu Murzy samego chana przeciw niemu nastawią albo może i Murzie gdzie tam po cichu łeb ukręcą. Mam przeto nadzieję, że jeśli, co daj Boże, pan Boski żyw, to za parę miesięcy niechybnie go wydostanę, jako mi to pan hetman i moja tu obecna bliższa komenda — tu Wołodyjowski skłonił się żonie — przykazuje…
„Bliższa komenda” skoczyła znowu ściskać małego rycerza. Pani i panna Boska ręce tylko składały dziękując Bogu, że im do takich serdecznych ludzi trafić pozwolił. Poweselały też obie znacznie.
— Żeby to stary chan żył — rzekł pan Nienaszyniec — łatwiej by jeszcze wszystko poszło, gdyż pan to był wielce nam życzliwy, a o młodym przeciwnie powiadają. Jakoż i tych kupców ormiańskich, po których pan Zachariasz Piotrowicz ma jechać, już za panowania młodego w samym Bakczysaraju uwięziono, co podobno stało się za jego mości chanowym rozkazaniem.
— Zmieni się młody, jako się zmienił i stary, który nim się o naszej poczciwości przekonał, najzawziętszym był imienia polskiego wrogiem — rzekł Zagłoba — ja to najlepiej wiem, bom u niego siedm lat w niewoli siedział.
To rzekłszy przysiadł się do pani Boskiej.
— Niech mój widok doda waćpani otuchy. Siedm lat! Nie żart, a dlategom wrócił i tylem się tych psubratów natłukł, że za każden dzień mojej niewoli co najmniej dwóch do piekła posłałem, a na niedziele i święta, kto wie, czy trzech albo czterech nie wypadnie, ha!
— Siedm lat! — powtórzyła z westchnieniem pani Boska.
— Niech skonam, jeślim dzień dodał. Siedm lat w samym pałacu chańskim — potwierdził pan Zagłoba mrugając tajemniczo oczyma. — I trzeba waćpani wiedzieć, że ten młody chan to mój…
Tu poszepnął coś do ucha pani Boskiej, nagle wybuchnął głośnym „cha, cha, cha!” i począł dłońmi po kolanach się trzepać, wreszcie w zapale poklepał i kolana pani Boskiej mówiąc:
— Dobre były czasy, co? W młodości, co na placu, to nieprzyjaciel, a co dzień, to nowy figiel, ha!
Stateczna matrona zmieszała się bardzo i odsunęła się nieco od wesołego rycerza; młode niewiasty pospuszczały oczy domyśliwszy się łacno, że figle, o których mówił pan Zagłoba, czymś przeciwnym przyrodzonej ich skromności być muszą, zwłaszcza że żołnierze wybuchnęli wielkim śmiechem.
— Trzeba będzie prędko do pana Ruszczyca posłać — rzekła Basia — żeby pan Piotrowicz zastał już listy gotowe w Raszkowie.
Na to pan Bogusz:
— Śpieszcie się waćpaństwo z całą tą sprawą, póki zima, bo raz, że wtedy żadne czambuły nie wychodzą i drogi bezpieczne, a po wtóre, a po wtóre, wiosną Bóg wie co się może przygodzić.
— Miałżeby pan hetman jakie wiadomości z Carogrodu? — spytał Wołodyjowski.
— Miał, i o takowych z osobna musimy pogadać. To pewna, że i z owymi rotmistrzami trzeba pilno kończyć. Kiedy Mellechowicz wróci, bo od niego siła zależy?
— Ma on tam tylko resztę grasantów wyciąć, a później ciała pogrześć. Powinien wrócić jeszcze dziś albo jutro rano. Kazałem mu tylko naszych pogrześć, a Azbowych niekoniecznie, że to zima idzie i przed zarazą nie ma strachu. Wreszcie wilcy ich uprzątną.