Выбрать главу

Wróciwszy do izby zastał Basię tańczącą z Azją. Lipkowi, gdy objął ramionami tę słodką postać, gdy uczuł bijące ciepło od niej i tchnienie jej na swojej twarzy, źrenice uciekły prawie całkiem pod czaszkę i świat cały zakręcił mu się w oczach; w duszy wyrzekał się raju, wieczności i za wszystkie rozkosze, za wszystkie hurysy[453] chciał tej jednej.

Wtem Basia ujrzawszy w przelocie karmazynowy kubrak Nowowiejskiej i zaciekawiona, czy Azja nie wyznał już miłości dziewczynie, spytała:

— Nie deklarowałeś waćpan?

— Nie!

— Czemu?

— Jeszcze nie czas! — odrzekł z dziwnym wyrazem twarzy Tatar.

— A bardzo się waść kochasz?

— Na śmierć, na śmierć! — zawołał Tuhaj-bejowicz cichym, ale chrapliwym, podobnym do krakania kruka głosem.

I tańczyli dalej, zaraz za Nowowiejskim, któren wysunął się w pierwszą parę. Inni pozmieniali już tanecznice, lecz on dotąd Zosi nie puścił, chwilami tylko sadzał ją na ławie, by wypocząć i oddech złapać mogła, a potem znów hulał.

Na koniec stanął przed kapelą i objąwszy jedną ręką Zosię, drugą wsparłszy się w bok, krzyknął na muzykantów:

— Krakowskiego, grajki! Nuże!

Ci zaś, baczni na komendę, od razu ucięli krakowskiego. Wówczas pan Nowowiejski przytupywać począł i zaśpiewał ogromnym głosem:

Płyną jasne zdroje, Potem w Dniestrze giną. Tak w tobie, dziewczyno, Ginie serce moje! U-ha!

I owo: „U-ha!”, wrzasnął tak po kozacku, że aż Zosieńka, nieboga, przysiadła ze strachu. Uląkł się także stojący w pobliżu poważny Nawiragh, zlękli się dwaj uczeni Anardraci, a pan Nowowiejski powiódł taniec dalej, dwakroć zatoczył wokół izby i stanąwszy przed muzyką, znów tak o sercu zaśpiewał:

Ginie, lecz nie zginie Na przekór Dniestrowi, I jeszcze w głębinie Pierścionek wyłowi! U-ha!

— Bardzo grzeczne rytmy! — zawołał pan Zagłoba. — Jać się najlepiej znam na tym, bom też ich niemało ułożył! Doławiaj, kawalerze, doławiaj! A jak się pierścienia dołowisz, to ja ci wówczas zaśpiewam w takim sensie:

Każda dziewka hubka, Każdy chłop krzesiwo, Będzie iskier kupka, Jeno krzeście żywo! U-ha!

Vivat! Vivat pan Zagłoba! — krzyknęli tak ogromnym głosem oficerowie i towarzysze, że aż zląkł się poważny Nawiragh, zlękli się dwaj uczeni Anardraci i z nadzwyczajnym zdumieniem poczęli na się spoglądać.

A pan Nowowiejski zatoczył jeszcze dwa koła i posadził wreszcie na ławie zarówno zdyszaną, jak i przestraszoną śmiałością kawalera Zosię. Miły on jej był bardzo, taki dzielny i szczery, istny płomień, ale właśnie dlatego, że takich nie spotykała dotąd, ogarnęło ją wielkie zmieszanie, więc spuściwszy jeszcze niżej oczki, siedziała cichutko jak trusia.

— Czego waćpanna milczysz? Czegoś smutna, co? — spytał pan Nowowiejski.

— Bo tatuś w niewoli! — odpowiedziała cienkim głosikiem Zosia.

— Nic to! — odrzekł junak. — Godzi się potańcować! Spójrz waćpanna po tej izbie: jest nas tu kilkadziesiąt kawalerstwa i bodaj żaden swoją śmiercią nie umrze, jeno od strzał pogańskich albo w łykach. Temu dziś, temu jutro! Każden też tu na tych kresach kogoś ze swoich utracił, a dlatego się weselim, żeby Pan Bóg nie mniemał, że się na służbę skarżym! Ot, co! Godzi się potańcować! Uśmiechnij się waćpanna, pokaż oczka, bo pomyślę, że mnie nienawidzisz!

Zosia nie podniosła wprawdzie oczek, ale za to poczęły się podnosić kąciki jej ust i dwa dołeczki ukazały się na jej rumianych policzkach.

— Lubiszże mnie waćpanna choć trocha? — spytał znów kawaler.

A Zosia na to jeszcze cieńszym głosikiem:

— I… owszem.

Usłyszawszy to pan Nowowiejski podskoczył na ławie, a porwawszy ręce Zosi, począł okrywać je pocałunkami i mówić:

— Przepadło! Nie ma co! Rozkochałem się w waćpannie na śmierć! Nie chcę nikogo, jeno waćpanny! Moje śliczności najmilejsze! Rety! Jak ja waćpannę kocham! Jutro matce padnę do nóg! Co to jutro! Dziś padnę, byłem miał pewność, żeś mi przyjacielem!

Huk straszliwy wystrzałów za oknem zgłuszył odpowiedź Zosi. To uradowani żołnierze palili tak Baśce na wiwat; zadrżały szyby, zatrzęsły się ściany. Zląkł się po raz trzeci poważny Nawiragh, zlękli się dwaj uczeni Anardraci, lecz stojący obok Zagłoba począł ich po łacinie uspokajać.

Apud Polonos – rzekł im — nunquam sine clamore et strepitu gaudia fiunt[454].

Jakoż zdawało się, że wszyscy czekali tylko na ów huk rusznic, aby rozweselić się do najwyższego stopnia. Zwykła szlachecka dworność poczęła teraz ustępować stepowej dzikości. Kapela zagrzmiała; tańce zerwały się znów jak burza, oczy stały się rozpalone i ogniste, opar unosił się z czupryn. Najstarsi nawet puścili się w taniec, gromkie okrzyki rozlegały się co chwila i pito, hulano, spełniano zdrowie z trzewika Basi, palono z pistoletów do korków Ewki i huczał tak, i brzmiał, i śpiewał Chreptiów do samego rana, aż zwierz w przyległych puszczach ukrył się ze strachu w najgłębsze gąszcze.

A że było to niemal w wigilię straszliwej wojny z potęgą turecką, że nad tymi wszystkimi ludźmi wisiała groza i zagłada, więc dziwił się niezmiernie tym polskim żołnierzom poważny Nawiragh, a nie mniej dziwili się dwaj uczeni Anardraci.

Rozdział XXXIV

Spali wszyscy nazajutrz do późna prócz żołnierzy strażowych i małego rycerza, który nigdy dla żadnej uciechy służby nie zaniedbał.

Młody pan Nowowiejski zerwał się także dość wcześnie, bo mu Zosia Boska od wywczasu[455] milszą była. Przybrawszy się więc od rana pięknie, poszedł do owej izby, w której wczoraj tańczono, nasłuchiwać, czy w przyległych niewieścich komorach nie ma jeszcze ruchu i krzątaniny.

W izbie zajętej przez panią Boską słychać już było ruch, ale niecierpliwemu młodzianowi tak pilno było Zosię zobaczyć, że chwyciwszy za kindżał, począł nim mech i glinę między belkami wyłupywać, aby bodaj przez szparutkę jednym okiem na Zosię spojrzeć.

Zastał go przy tej robocie pan Zagłoba, który właśnie z różańcem nadszedł, i poznawszy zaraz, co się święci, zbliżył się na palcach i począł okładać sandałowymi paciorkami plecy rycerza.

Ów uciekał, wykręcał się, niby się śmiejąc, ale zmieszany bardzo, stary zaś gonił i bił powtarzając:

— A Turku jakiś, a Tatarzynie, a naści! A naści! Exorciso te[456]! A gdzie mores[457]? To niewiasty będziesz podglądał? A naści, a naści!

— Dobrodzieju! — wołał pan Nowowiejski — Nie godzi się ze świętych paciorków kańczuga czynić! Zaniechajcie mnie, bom grzesznej intencji nie miał!

— Nie godzi się, mówisz, świętymi paciorkami bić? Nieprawda! Palma w kwietnia niedzielę też święta, a przecie nią biją! Ha! To był dawniej pogański różaniec i do Supankazego należał, alem mu go pod Zbarażem wydarł, a potem nuncjusz apostolski go poświęcił. Patrz, sandał[458] prawdziwy!

вернуться

hurysa (z arab.) — wiecznie młoda dziewica, jedna z wielu, czekających wiernych w raju muzułmańskim.

вернуться

Apud Polonos nunquam sine clamore et strepitu gaudia fiunt (łac.) — u Polaków radość nie może obyć się bez krzyku i wrzawy.

вернуться

wywczas (daw.) — odpoczynek.

вернуться

Exorciso te! (łac.) — zaklinam cię!; por. egzorcyzm.

вернуться

mores (przestarz.) — posłuszeństwo, rygor.

вернуться

sandał — tu: drewno sandałowe.