Выбрать главу

Mały rycerz miał swoje wiadomości, również pewne, a nawet jeszcze pewniejsze, bo z Chocimia pochodzące, że wojna nieunikniona. Niedawno nawet posłał je hetmanowi. Jednakże list Białogłowskiego, jako z ostatniej rubieży pochodzący, właśnie dlatego że te wiadomości potwierdzał, silne na nim uczynił wrażenie. Nie wojny jednak obawiał się mały rycerz, ale chodziło mu o Basię.

— Rozkaz hetmański, aby komendy ściągać — mówił do pana Zagłoby — może przyjść lada dzień i — służba służbą — trzeba będzie ruszać nie mieszkając, a tu Baśka leży i czas zły.

— Żeby i dziesięć rozkazów przyszło — odrzekł pan Zagłoba — Baśka grunt. Będziem siedzieć, póki całkiem nie ozdrowieje. Wojna przecie się nie zacznie nie tylko przed końcem zimy, ale i przed końcem roztopów, tym bardziej że armatę ciężką będą przeciw Kamieńcowi prowadzić.

— Kiedy w waćpanu to zawsze stary wolentariusz[493] siedzi — odparł niecierpliwie mały rycerz — waćpan myślisz, że rozkaz można dla prywaty spostponować.

— Ha! Jeślić milszy rozkaz od Baśki, to ją pakuj na wóz i jedź. Wiem, wiem, tyś ją dla rozkazu gotów choćby widłami podsadzać, jeśli się pokaże, że o własnej mocy do bryki siąść nie zdoła. Niechże was kaduk porwie z taką dyscypliną! Po staremu człowiek robił, co mógł, a czego nie mógł, tego i nie uczynił. W gębie masz miłosierdzie, ale niech jeno krzykną: „Hajda na Turka!” — to je wypluniesz jak pestkę, a tę niebogę przy koniu na arkanie poprowadzisz!

— Ja nie mam miłosierdzia dla Basi?! Bójże się waćpan ran Ukrzyżowanego! — zakrzyknął mały rycerz.

Pan Zagłoba sapał czas jakiś gniewnie, dopieroż spojrzawszy na strapioną twarz Wołodyjowskiego tak przemówił:

— Michale, wiesz, że co mówię, to mówię z afektu iście rodzicielskiego dla Baśki. Inaczej, czybym ja tu jeszcze siedział pod obuchem tureckim, zamiast wczasu w bezpiecznej stronie zażywać, czego by mi w moich leciech i nikt za złe mieć nie mógł? A kto ci Baśkę zaswatał? Jeśli się pokaże, że nie ja, to mi rozkaż wypić kadź wody, niczego dla smaku do niej nie przylawszy.

— Życiem się waćpanu za to nie wypłacę! — odrzekł mały rycerz.

I wzięli się w ramiona, po czym zapanowała zaraz między nimi najlepsza zgoda.

— Już ja sobie tak ułożyłem — rzekł mały rycerz — że gdy przyjdzie wojna, waćpan zabierzesz Baśkę i pojedziesz z nią do Skrzetuskich, do ziemi łukowskiej. Tam przecie czambuły nie dojdą.

— Uczynię to dla ciebie, chociaż na Turka znalazłaby się ochotka, bo nie masz dla mnie nic bezecniejszego nad ten świński naród wina nie pijęcy!

— Jednego się tylko boję, oto, że Baśka naprze się do Kamieńca, żeby być przy mnie. Skóra mi cierpnie, gdy o tym pomyślę, a jak Bóg Bogiem, będzie się napierała.

— To nie pozwolisz. Mało to już złego z tego wynikło, że jej we wszystkim folgujesz i żeś na ową ekspedycję raszkowską pozwolił, chociażem od razu przeciw niej zakrzyknął!

— A nieprawda! Powiedziałeś waćpan, że nie chcesz radzić.

— Skoro ja mówię, że nie chcę radzić, to gorzej, niżbym odradzał.

— Powinna mieć Baśka naukę, ale co to z nią! Jak będzie widziała miecz nad moją głową, uprze się!

— To nie pozwolisz, powtarzam! Dla Boga! Co za słomiany mąż!

— Kiedy, confiteor[494], że jak ona piąstki w oczy wsadzi a pocznie płakać albo niechli tylko zacznie płacz symulować, oho, już we mnie serce jako masło na patelni. Nie może być inaczej, tylko musiała mi coś zadać. Odesłać ją, odeślę, bo mi jej przezpieczeństwo od własnego zdrowia milsze, ale gdy pomyślę, że przyjdzie ją tak zmartwić — dalibóg — dech mi z żałości zapiera.

— Michale, miej że Boga w sercu, nie daj się za nos wodzić!

— Ba, nie daj się! Któż i tak mówił, jeśli nie waćpan, że miłosierdzia żadnego nad nią nie mam?

— Hę? — rzekł Zagłoba.

— Waćpanu niby na przemyślności nie zbywa, a sam się teraz za ucho skrobiesz!

— Bo się namyślam, jakiej najlepiej perswazji zażyć.

— A jak od razu piąstki w oczy wsadzi?

— Wsadzi, jak mi Bóg miły! — rzekł z widoczną obawą pan Zagłoba.

I tak się kłopotali obaj, bo prawdę rzekłszy, Basia pozbadła zupełnie ich obydwóch. Rozpieścili ją do ostatka w chorobie i tak kochali, że konieczność postąpienia wbrew jej sercu i chęci napełniała ich przestrachem. Że Basia oporu nie stawi i podda się z pokorą wyrokowi, o tym wiedział dobrze jeden i drugi, ale nie mówiąc już o Wołodyjowskim, nawet pan Zagłoba wolałby uderzyć samotrzeć na cały pułk janczarów niż widzieć ją wsadzającą piąstki do oczu.

Rozdział XLIII

Tymczasem tego samego dnia nadeszła im niezawodna, jak sądzili, pomoc w osobach niespodzianych a miłych nad wszystko gości. Oto pod wieczór przyjechali bez żadnego poprzednio oznajmienia oboje Ketlingowie. Radość i zdumienie na ich widok były w Chreptiowie nieopisane; oni zaś dowiedziawszy się od pierwszego pytania, że Basia przychodzi już do zdrowia, ucieszyli się również bardzo. Krzysia skoczyła zaraz do alkierza i w tejże chwili wychodzący stamtąd pisk i okrzyki oznajmiły rycerzom o uszczęśliwieniu Basi.

Ketling z Wołodyjowskim trzymali się długi czas w objęciach, to odsuwając się wzajem od siebie na długość ramienia, to znów łącząc się w uścisku.

— Dla Boga! — rzekł wreszcie mały rycerz — Ketling! Do buławy mniej bym się ucieszył niż do ciebie, ale co porabiasz w tych stronach?

— Pan hetman mnie przełożonym nad artylerią kamieniecką uczynił — odrzekł Ketling — więc przyjechaliśmy z żoną do Kamieńca. Tam dowiedziawszy się o terminach, które was spotkały, wybraliśmy się bez zwłoki do Chreptiowa. Chwała Bogu, mój Michale, że się wszystko szczęśliwie zakończyło. Jechaliśmy w strapieniu wielkim i w niepewności, bośmy jeszcze nic nie wiedzieli, czy tu na radość, czy na smutki przyjeżdżamy.

— Na uciechę, na uciechę! — wtrącił pan Zagłoba.

— Jakże to się stało? — pytał Ketling.

Mały rycerz i pan Zagłoba poczęli na wyprzodki opowiadać, a Ketling słuchał, oczy i ręce do góry wznosił i Basine męstwo podziwiał.

Nagadawszy się do syta, jął mały rycerz wypytywać Ketlinga, co się z nim działo, a ów szczegółowie zdawał sprawę. Po ślubie mieszkali na pograniczu Kurlandii. Było im ze sobą tak dobrze, że i w niebie nie mogło być lepiej. Ketling biorąc Krzysię wiedział doskonale, że „nadziemską istotę” bierze, i tego zdania dotychczas nie zmienił.

Panu Zagłobie i Wołodyjowskiemu przypomniał się po tym wyrażeniu dawny Ketling, zawsze wyrażający się dwornie a górno — i poczęli go na nowo ściskać, a gdy już tymi uściskami nasycili swą przyjaźń dostatecznie, stary szlachcic spytał:

— Zali tej nadziemskiej istocie nie przytrafił się jakowyś ziemski casus[495], który nogami wierzga i palcem w gębie zębów szuka?

— Bóg nam dał syna! — odrzekł Ketling — A teraz znowu…

— Zauważyłem — przerwał Zagłoba. — A tu u nas wszystko po staremu!

To rzekłszy utkwił swoje zdrowe oko w małym rycerzu, ów zaś począł raz po razu wąsikami ruszać.

Dalszą rozmowę przecięło wejście Krzysi, która ukazawszy się we drzwiach, rzekła:

— Baśka prosi.

Ruszyli zaraz wszyscy do alkierza i tam zaczęły się nowe powitania. Całował Ketling ręce Basi, a Wołodyjowski znów Krzysine, zarazem zaś przypatrywali się sobie wszyscy ciekawie, jak ludzie, którzy nie widzieli się dawno.

вернуться

wolentariusz — wolontariusz.

вернуться

confiteor (łac.) — wyznaję.

вернуться

casus (łac.) — przypadek.