Выбрать главу

— I nic więcej — podjęła po chwili czarodziejka — nie wiemy o fałszywej Ciri. Żadna z wersji legendy nie podaje, co się z owym sobowtórem stało później.

— Należy się jednak domyślać — rzekła ze smutkiem Condwiramurs — że los dziewczyny nie był do pozazdroszczenia. Gdy Emhyr zdobył oryginał, a przecież wiemy, że zdobył, pozbył się falsyfikatu. Gdy śniłam, nie wyczułam tragedii, a w zasadzie powinnam coś odczuć, gdyby… Z drugiej strony, to, co widzę w snach, to niekoniecznie jest realna prawda. Jak każdy człowiek, śnię marzenia. Pragnienia. Tęsknoty… I lęki.

— Wiem.

*****

Dyskutowały do obiadu, przeglądając teczki i fascykuły grafik. Królowi Rybakowi poszczęścił się widać połów, bo na obiad był łosoś z rusztu. Na kolację też.

W nocy Condwiramurs spała źle. Za bardzo się objadła.

Nie wyśniła nic. Była tym trochę przygnębiona i zawstydzona, ale Nimue nie przejęła się w ogóle. Mamy czas, powiedziała. Przed nami jeszcze wiele nocy.

*****

Wieża Inis Vitre miała kilka łazienek, iście luksusowych, jasnych od marmuru i lśniących od mosiądzu, ogrzewanych hypokaustonem mieszczącym się gdzieś w piwnicach. Condwiramurs nie krępowała się okupować wanny godzinami, ale i tak co jakiś czas spotykała się z Nimue w łaźni, malutkiej drewnianej budce z wychodzącym na jezioro pomostem. Mokre, dyszące parą buchającą z polewanych kamieni, siadywały obie na ławeczkach, chłoszcząc się od niechcenia brzozowymi miotełkami, a słony pot ściekał im do oczu.

— Jeśli dobrze zrozumiałam — Condwiramurs otarła twarz — moja praktyka na Inis Vitre ma polegać na tym, żeby wyjaśnić wszystkie białe plamy legendy o wiedźminie i wiedźmince?

— Dobrze zrozumiałaś.

— Za dnia, poprzez oglądanie grafik i dyskusje mam się naładować do snu, aby w nocy móc wyśnić prawdziwą, nikomu nie znaną wersję danego zdarzenia?

Tym razem Nimue nawet nie uznała za konieczne, by potwierdzać. Smagnęła się tylko kilka razy miotełką, wstała, chlusnęła wodą na rozpalone kamienie. Para buchnęła, gorąco na moment pozbawiło oddechu.

Nimue wylała na siebie resztę wody z cebrzyka. Condwiramurs podziwiała jej figurę. Choć malutka, czarodziejka była zbudowana nad wyraz proporcjonalnie. Kształtów i jędrnej skóry mogła pozazdrościć jej dwudziestolatka. Condwiramurs, niedaleko szukając, miała lat dwadzieścia cztery. I zazdrościła.

— Jeśli nawet coś wyjaśnię — podjęła, znowu ocierając spoconą twarz — skąd będziemy miały pewność, że śnię wersje prawdziwe? Doprawdy nie wiem…

— O tym za chwilę — ucięła Nimue. - Na zewnątrz. Dosyć już mam siedzenia w tym ukropie. Schłodźmy się. A potem pogadamy.

To też należało do rytuału. Wybiegły z łaźni, klaszcząc bosymi stopami po deskach pomostu, potem skoczyły w jezioro, wydając dzikie wrzaski. Popluskawszy się, wyszły na pomost, wykręcając włosy.

Król Rybak, zaalarmowany pluskiem i piskiem, obejrzał się na swojej łodzi, popatrzył, przysłaniając oczy dłonią, ale zaraz odwrócił się i zajął rybackimi akcesoriami. Condwiramurs takie zachowanie uważała za obelżywe i karygodne. Jej opinia o Królu Rybaku bardzo wzrosła, gdy zauważyła, że czas, którego nie spędzał na łowieniu poświęcił czytaniu. Chodził z książką nawet do klozetu, a było to ni mniej, ni więcej tylko Speculum aureum, dzieło poważne i trudne. Jeżeli więc nawet w pierwszych dniach pobytu na Inis Vitre Condwiramurs odrobinkę dziwiła się Nimue, to już dawno przestała. Stało się jasne, że Król Rybak był chamem i gburem jedynie z pozoru. Względnie z bezpiecznej mimikry.

Tym niemniej, pomyślała Condwiramurs, obelgą i niewybaczalnym afrontem jest odwracanie się ku wędkom i błyszczkom, gdy po pomoście paradują dwie nagi niewiasty o ciałach godnych nimf, od których oczu nie powinno się móc oderwać.

— Jeżeli coś wyśnię — wróciła do tematu, trąc piersi ręcznikiem — jaka będzie gwarancja, że śniłam wersje prawdziwe? Znam wszystkie wersje literackie legendy, od Pół wieku poezji Jaskra po Panią Jeziora Andrei Ravixa. Znam wielebnego Jarre'a, znam wszystkie opracowania naukowe, a o edycjach popularnych nawet nie wspominam. Te wszystkie lektury zostawiły ślad, wywarły wpływ, nie jestem w stanie wyeliminować tego z moich snów. Czy jest szansa przedrzeć się przez fikcję i wyśnić prawdę?

— Jest.

— Jak duża?

— Równa tej — Nimue ruchem głowy wskazała łódź na jeziorze — jaką ma Król Rybak. Sama widzisz, bez wytchnienia zarzuca swoje haki. Zaczepia zielsko, korzenie, zatopione karcze, pnie, stare buty, topielców i kaduk wie, co jeszcze. Ale od czasu do czasu coś tam złowi.

— Szczęśliwych łowów zatem — westchnęła Condwiramurs, ubierając się. - Zarzucajmy przynętę i łówmy. Szukajmy prawdziwych wersji legendy, odpruwajmy tapicerkę i podszewkę, opukujmy kufer w poszukiwaniu drugiego dna. A co, jeśli drugiego dna nie ma? Przy całym szacunku, Nimue, nie jesteśmy pierwsze na tym łowisku. Jaka jest szansa, że jakikolwiek szczegół i detal umknął uwadze watah badaczy, którzy łowili przed nami? Że zostawili nam choćby jedną rybkę?

— Zostawili — stwierdziła z przekonaniem Nimue, rozczesując mokre włosy. - To, czego sami nie wiedzieli, zatynkowali fanbulacją i pięknosłowiem. Lub zbyli milczeniem.

— Na przykład?

— Zimowy pobyt wiedźmina w Toussaint, żeby daleko nie szukać. Wszystkie wersje legendy zbywają ten epizod krótkim zdanie: "Bohaterowie spędzili zimę w Toussaint". Nawet Jaskier, który swoim wyczynom w tym księstwie poświęcił dwa rozdziały, na temat wiedźmina jest zaskakująco enigmatyczny. Czy nie warto by więc dowiedzieć się, co się wydarzyło tej zimy? Po ucieczce z Belhaven i spotkaniu z Elfem Avallac'hem w podziemnym kompleksie Tir ná Béa Arainne? Po potyczce w Caed Myrkvid i przygodzie z druidkami? Co robił wiedźmin w Toussaint od października do stycznia?

— Co robił? Zimował! - parsknęła adeptka. - Nie mógł przed odwilżą sforsować przełęczy, więc zimował i nudził się. Nie dziwota, że późniejsi autorzy załatwiali ten nudny fragment lakonicznym: "Minęła zima". No, ale skoro trzeba, spróbuję coś wyśnić. Mamy jakieś obrazy lub rysunki?

Nimue uśmiechnęła się.

— Mamy nawet jeden rysunek na rysunku.

*****

Naskalny fresk przedstawiał scenę myśliwską. Chude, narysowane niedbałymi ruchami pędzla ludziki z łukami i dzidami ścigały w dzikich podskokach wielkiego i fioletowego bizona. Bizon miał na boku tygrysie pręgi, a nad jego lirowato wygiętymi rogami unosiło się coś, co przypominało ważkę.

— To więc — pokiwał głową Regis — jest owo malowidło. Wymalowane przez Elfa Avallac'ha. Elfa, który dużo wiedział.

— Tak — potwierdził sucho Geralt. - To jest właśnie to malowidło.

— Problem polega na tym, że w dokładnie spenetrowanych przez nas jaskiniach nie ma śladu ani elfów, ani innych stworów, o których napomykałaś.

— Byli tu. Teraz pochowali się. Albo wynieśli.

— To fakt bezsporny. Nie zapominaj, posłuchania udzielono ci wyłącznie za wstawiennictwem flaminki. Widocznie uznano, że jednego posłuchania wystarczy. Po tym, gdy flaminka w sposób dość kategoryczny odmówiła współpracy, naprawdę nie wiem, co jeszcze możesz zrobić. Łazimy po tych jaskiniach cały dzień. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że bezsensownie.