Выбрать главу

— Dokąd idziemy? — zapytała.

— Do starego ogrodu różanego.

Aha… No, to już lepsze.

Tyle że nie było tam żadnych róż. Otoczony murem ogród został pozbawiony alejek i altanek; porastały go wysokie do piersi zielone łodygi z białymi kwiatami. Wśród płatków wściekle pracowały pszczoły.

— Fasola? — domyśliła się Magrat.

— Tak! Pole doświadczalne. Sprowadzam tu farmerów, żeby im pokazać. — Verence westchnął. — Kiwają głowami, mruczą coś pod nosem i uśmiechają się. Ale podejrzewam, że potem wracają do siebie i robią wszystko jak dawniej.

— Wiem — zgodziła się Magrat. — To samo się działo, kiedy próbowałam dawać wykłady o porodach naturalnych.

Verence uniósł brew. Nawet dla niego myśl o Magrat, uczącej porodów te smagłe, płodne kobiety z Lancre, wydawała się odrobinę nierzeczywista.

— Naprawdę? A jak wcześniej rodziły dzieci?

— Byle jak. Po staremu. Spojrzeli na brzęczące zagony.

— Naturalnie, kiedy już będziesz królową, nie zechcesz… — zaczął Verence.

To przyszło delikatne jak pocałunek, lekkie jak muśnięcie słonecznego promienia.

Nie było wiatru, tylko nagły, ciężki bezruch, od którego zatykały się uszy.

Łodygi ugięły się, złamały i legły w kręgu.

Pszczoły zabzyczały głośno i uciekły.

* * *

Trzy czarownice jednocześnie dotarły do głazu.

Nie traciły czasu na wyjaśnienia. Pewne rzeczy zwyczajnie się wie.

— W samym środku moich nieszczęsnych ziół! — oznajmiła babcia Weatherwax.

— W pałacowym ogrodzie! — zawołała Magrat.

— Biedny maluch! A trzymał to, żeby mi pokazać! — dodała mania Ogg.

Babcia Weatherwax znieruchomiała.

— O czym ty mówisz, Gytho Ogg?

— Nasz Pewsey hodował dla swojej niani rzeżuchę na flaneli — wyjaśniła cierpliwie niania Ogg. — Pokazuje mi, rozumiecie, i akurat kiedy się schylam, żeby popatrzyć, płask! Krąg zbożowy.

— To poważna sprawa — uznała babcia Weatherwax. — Już od lat nie było tak źle jak teraz. Wszystkie wiemy, co to oznacza, prawda? Musimy…

— Ehm… — przerwała jej Magrat.

— …teraz zrobić…

— Przepraszam…

Są takie rzeczy, o których jednak muszą człowiekowi powiedzieć.

— Słucham?

— Ja nie wiem, co to oznacza. Wiecie, stara mateczka Whemper…

— …niechodpoczywawpokoju… — wtrąciły chórem starsze czarownice.

— …mówiła mi kiedyś, że kręgi są niebezpieczne. Ale nigdy nie wytłumaczyła czemu.

Starsze czarownice porozumiały się wzrokiem.

— Nie mówiła ci o Tancerzach? — spytała babcia Weatherwax.

— Nie mówiła ci o Długim? — spytała niania Ogg.

— Jacy Tancerze? Chodzi o te kamienie na wrzosowisku?

— Teraz musisz wiedzieć tylko tyle — rzekła babcia Weatherwax — że trzeba Je powstrzymać.

— Jakie Je?

Babcia wręcz promieniała niewinnością.

— Kręgi zbożowe, oczywiście.

— O nie — odparła Magrat. — Poznaję po tym, jak to mówisz. Powiedziałaś Je, jakby to było przekleństwo. To nie było zwykłe je, ale Je przez dużej.

Starsze czarownice były wyraźnie zakłopotane.

— I kto to jest Długi? — spytała Magrat.

— Nigdy nie rozmawiamy o Długim — oświadczyła babcia.

— Nie zaszkodzi powiedzieć jej o Tancerzach — wymruczała niania Ogg.

— Tak, ale… no wiesz… znaczy… To przecież Magrat.

— Co to niby ma znaczyć? — zapytała gniewnie Magrat.

— Ty pewnie nie będziesz myślała o Nich tak samo — wyjaśniła babcia. — To tylko chciałam powiedzieć.

— Mówimy o… — zaczęła niania.

— Nie wymieniaj ich nazwy!

— Tak, masz rację. Przepraszam.

— Pomyśl, przecież krąg wcale nie musi trafić na Tancerzy — powiedziała już spokojniej babcia. — Mogą być całkiem przypadkowe.

— Ale jeśli któryś otworzy się wewnątrz… Magrat nie wytrzymała.

— Robicie to specjalnie! Cały czas mówicie szyfrem! Zawsze mnie tak traktujecie! Ale to się skończy, kiedy już zostanę królową! To je uciszyło. Niania Ogg przekrzywiła głowę.

— Doprawdy? A więc młody Verence zadał w końcu to pytanie?

— Tak!

— A kiedy nastąpi radosne wydarzenie? — zapytała lodowatym tonem babcia Weatherwax.

— Za dwa tygodnie — odparła Magrat. — W Letni Dzień.

— Zły wybór. Bardzo zły wybór — mruknęła niania Ogg. — Najkrótsza noc w roku…

— Gytho Ogg!

— Wtedy będziecie moimi poddanymi — oznajmiła Magrat, nie zwracając uwagi na tę wymianę zdań. — Będziecie musiały dygać i w ogóle.

Gdy tylko to powiedziała, uświadomiła sobie, że postępuje niemądrze. Gniew jednak pchał ją dalej.

Babcia Weatherwax zmrużyła oczy.

— Hmm — powiedziała. — Będziemy musiały, tak?

— Tak. A jeśli nie zechcecie, możecie trafić do więzienia!

— Coś podobnego. Ojej, co za nieszczęście. To by mi się wcale a wcale nie podobało.

Wszystkie trzy wiedziały, że lochy na zamku — które zresztą nigdy nie były jego najbardziej godnym uwagi elementem — są teraz całkiem nieużywane. Verence II był monarchą najbardziej dobrotliwym w całej historii Lancre. Poddani traktowali go z czymś w rodzaju łagodnej pogardy, na jaką są skazani wszyscy, którzy cicho i sumiennie trudzą się dla wspólnego dobra. Poza tym Verence raczej sam by sobie odrąbał nogę, niż uwięził czarownicę, ponieważ na dłuższą metę byłoby to mniej kłopotliwe i pewnie nie tak bolesne.

— Królowa Magrat, co? — odezwała się niania Ogg, próbując nieco poprawić atmosferę. — Niech mnie. Cóż, przyda się trochę rozjaśnić stary zamek.

— Rozjaśni się, to pewne — burknęła babcia.

— A poza tym nie muszę się już przejmować niczym takim — oświadczyła Magrat. — Cokolwiek by to było. To wasza sprawa. Jestem pewna, że nie będę miała czasu.

— Jestem pewna, że wasza już wkrótce wysokość może robić, co tylko zechce.

— Tak jest! Mogę! A wy, do li… wy możecie sobie znaleźć nową czarownicę dla Lancre! Jasne? Inną ckliwą dziewczynę, żeby harowała za was i nigdy się niczego nie dowiedziała. I możecie sobie rozmawiać tak, żeby to ona niczego nie rozumiała. Ja mam ważniejsze sprawy.

— Ważniejsze niż być czarownicą? — spytała groźnie babcia. Magrat weszła w pułapkę.

— Tak!

— Oj! — mruknęła niania.

— Aha. No cóż, zechcesz chyba nas zostawić, jak sądzę — powiedziała babcia tonem ostrym jak nóż. — Wracasz do pałacu zapewne.

— Tak!

Magrat chwyciła miotłę.

Babcia błyskawicznie wyciągnęła rękę i złapała kij.

— O nie — powiedziała. — Nie w ten sposób. Królowe jeżdżą w złotych karocach i takich różnych. Każdemu co mu się należy. Miotły są dla czarownic.

— Dajcie spokój obie — zaczęła niania Ogg, urodzony mediator. — Zresztą można przecież być i królową, i cza…

— A komu na tym zależy? — Magrat puściła miotłę. — Nie muszę się już więcej przejmować.

Odwróciła się, uniosła suknię i odbiegła. Wkrótce stała się tylko ciemną sylwetką na tle zachodzącego słońca.

— Jesteś głupią babą, Esme — stwierdziła niania. — I tylko dlatego, że wychodzi za mąż…

— Sama wiesz, co by było, gdybyśmy jej powiedziały — odparła babcia Weatherwax. — Wszystko by pomieszała. Szlachetnych, kręgi… Mówiłaby, że to… ładne. Lepiej dla niej, jeśli pozostanie z boku.