Выбрать главу

Nikor przełuchał nagraną taśmę, potem przewinął do początku i skasował.

– Na nic! – warknął, wyłączając dyktafon.

Opadł na fotel, przymknął oczy i poruszając wargami, w myślach próbował od nowa sklecić strofy zaplanowanego utworu na temat radości i dumy, jaka rozpiera każdego Paradyzyjczyka na samą myśl o wspaniałości świata, w którym żyje.

Rozbolała go głowa, sięgnął więc do kieszeni po plastykową buteleczkę i wytrząsnąwszy na dłoń dwie tabletki, powlókł się w stronę łazienki, by popić je wodą. W ostatniej chwili spojrzał przypadkiem na tabletki.

– O, do licha… Zapomniałem o tym… – mruknął, szybko schował jedną z tabletek z powrotem do fiolki i wyjął inną.

Tajemnicza szara tabletka, niewiele różniąca się rozmiarami od zwykłego proszku od bólu głowy, wywołała z pamięci obraz ostatniego dnia pobytu na Tartarze.

Wtedy, w podnieceniu i euforii, nie zastanawiał się, co oznaczały słowa Bloma, wypowiedziane przy pożegnalnym uścisku dłoni.

– Zachowaj swój gniew – powiedział towarzysz z lochów Złotej Żyły, stary człowiek o łagodnym spojrzeniu zmęczonych oczu. – Nikt nie może ci go wydrzeć. Kiedyś złożymy razem cząstki tego gniewu, rozproszone po segmentach i piętrach. Wielu stąd wraca, niosąc w sobie swój gniew – bezsilny, gdy osamotniony, lecz w sumie z innymi potężny i gorętszy niż tysiąc słońc…

Było w tych słowach coś niezrozumiałego i choć można je było rozumieć dosłownie, Nikor próbował je teraz raz jeszcze na nowo przywołać jak najdokładniej z pamięci. Czyżby to był koalang? Nie przyszło mu to wówczas do głowy, na Tartarze mówiło się zwykłym językiem, tam nie sięgały uszy Systemu Zabezpieczeń…

Kiedy Blom puścił dłoń Nikora, pozostała w niej ta właśnie tabletka.

– Schowaj albo nawet połknij w razie potrzeby – dodał cicho Blom. – Przeleci przez przewód pokarmowy najdalej w ciągu doby, jest bardzo ciężka.

– Co to jest? – spytał wówczas Nikor, chowając tabletkę.

– To jedyny, ostatni środek, jaki można zaaplikować choremu światu – uśmiechnął się Blom. – Nie zgub, nie pokazuj nikomu. Oddasz temu, kto zapyta cię, czy masz lekarstwo na klaustrofobię.

Tabletka była rzeczywiście wyjątkowo ciężka. Blom nie wyjaśnił, czym jest i jak się u niego znalazła. Nikor wiedział tylko tyle, że Blom przybył do Złotej Żyły z innego miejsca pracy, z zakładu wzbogacania rud czy czegoś podobnego.

Nikor przypomniał sobie wówczas urmana o imieniu Lars, który dziesięć lat wcześniej demonstrował sztuczki z pestką podczas lotu w stanie nieważkości. Podobnie jak tamten pestkę, Nikor ukrył tabletkę pod językiem, gotów ją połknąć w razie zbyt szczegółowej kontroli. Obeszło się bez tego, strażnicy na kosmodromie nie bawili się w dokładne rewizje. Nikt spośród wracających górników nie mógł mieć przy sobie ani grama złota. Dbały o to codziennie ultradźwiękowe czujniki przy wyjściu ze sztolni.

"Ciekawe, co to jest?… – Nikor schował fiolkę do kieszeni. – Może kiedyś się dowiem…"

Połknął dwa proszki od bólu głowy i z obrzydzeniem włączył dyktafon. Głowę miał pełną wierszy, lecz żaden nie nadawał się do nagrania…

ROZDZIAŁ XXI

– Witaj w innym świecie! – powiedziała Zinia wchodząc do betonowej komory, gdzie przed chwilą wprowadzono Rinaha.

Była dziwnie podniecona, napięta, brak jej było tej pewności siebie, którą demonstrowała w Paradyzji. Rinah czuł, że dziewczyna chce mu coś powiedzieć i równocześnie odwleka tę chwilę.

– Tutaj możemy normalnie rozmawiać! – powiedziała wskazując na ściany. – Ten beton jest ślepy i głuchy, nie ma tu żadnych pętli ani anten. To naprawdę inny świat.

– Nie ma tu także żadnych huraganów, trzęsień ziemi ani straszliwych kataklizmów – podjął tym samym tonem. – Są tylko paskudnie niebezpieczne kopalnie…

Spojrzała na niego rozszerzonymi oczami.

– Wiedziałeś? – wyjąkała.

– Domyślałem się.

– Miałeś rację – uśmiechnęła się. – Nie muszę ci tłumaczyć, co to oznacza. Skinął głową i podsunął jej krzesło.

– Nie wiem tylko, gdzie jestem.

– To stara stacja oceanograficzna, niedaleko wybrzeża, na szelfie. Kilkanaście metrów pod wodą. Pewnie powiedzieli ci, że to jedno z nielicznych bezpiecznych miejsc na Tartarze.

– Tak powiedzieli. Sądzę jednak, że chodzi im o to, żebym stąd nie wyszedł i nie rozejrzał się po okolicy. Czy naprawdę nikt nas nie słyszy?

– Tu nie ma potrzeby kontrolowania słów. Jeśli ktoś znalazł się tutaj, nie ma znaczenia to, co mówi. Nikt nie spodziewa się, że będę z tobą rozmawiała o sprawach, których nie powinieneś znać. Oni sądzą, że trzymają mnie w ręce dostatecznie mocno… i mają do pewnego stopnia rację.

– Mówisz o władcach Tartaru?

– To raczej władcy Paradyzji, właściciele stu pięćdziesięciu milionów niewolników.

– Każde społeczeństwo ma taki los, na jaki zasłużyło – zauważył Rinah cierpko.

– Nie wiesz wszystkiego, nie rozumiesz… – powiedziała ze smutkiem. – Zbyt cynicznie do tego podchodzisz. Oni nie są sami sobie winni, jak przypuszczasz. To o wiele bardziej skomplikowane, niż się wydaje.

Można by pomyśleć, że ludność Paradyzji składa się w całości z tępych, otumanionych głupców, do których świadomości nie dociera nic z prawdy o świecie, w jakim żyją. Tak nie jest. Łatwo ulec grze pozorów, powszechnie panującej w świecie wszechstronnej kontroli słów i gestów.

Wśród Paradyzy jeżyków wyróżnić można kilka kategorii świadomości, choć trudno byłoby stwierdzić, jak liczna jest każda z nich. Na pewno bardzo wielu po prostu przyjmuje do wiadomości ten obraz świata, który jest im przedstawiany od dzieciństwa: Tartar jest dla nich groźną planetą nieustannej walki żywiołów. Wierzą oni, że praca tam, na dole, jest koniecznym ryzykiem, ponoszonym w interesie całej ludności Paradyzji przez tych, którzy zostaną tam skierowani. Wolą oni, oczywiście, by ryzyko to podejmowali za nich inni. Starają się więc, jak mogą, przestrzegać nakazów Prawa i nie popadać w strefę wartości wskaźnika SC, grożącą odkomenderowaniem na dół. Nie wszystkim się to udaje, bo Centrala dba o zapewnienie dostatecznej liczby pracowników dla kopalń Tartaru…

Dla tej kategorii ludzi wszelka myśl o niesubordynacji oznacza ryzyko utraty swego zwykłego miejsca w życiu Paradyzji, do którego przywykli jako do najlepszej z możliwych sytuacji.

Drugą kategorię stanowią ci, którzy domyślają się istnienia "lepszego świata", których nie przekonują opowieści o okropnościach tartaryjskiej przyrody. Lecz i oni nie mają innego wyjścia oprócz milczącego podporządkowania się – tyle że trudniej im żyć z podejrzeniami i bez nadziei sprawdzenia ich słuszności…

Trzecią wreszcie kategorię stanowią ci nieliczni mieszkańcy Paradyzji, którzy – jak ja na przykład – znają prawdę o Tartarze. Istnienie tej grupy jest konieczne do prawidłowego działania całości układu Tartar – Paradyzja. Jesteśmy swego rodzaju kurierami, łącznikami dwóch rozłącznych, izolowanych światów, z których jeden nie wie o istnieniu drugiego, podczas gdy ten drugi całkowicie panuje nad pierwszym. Spełniamy naszą rolę, bacznie uważając, by jednym nierozważnym słowem nie zniweczyć swego szczęśliwego losu. Cenę milczenia płacimy za prawo krótkich pobytów w tamtym, prawdziwym, normalnym świecie ludzi wolnych, żyjących tak, jak powinni żyć wszyscy… Wiemy, że dla wszystkich nie starczyłoby jednak tego dobrobytu. Możemy z niego sporadycznie korzystać, dopóki nie popadniemy w niełaskę. Mamy do stracenia o wiele więcej niż zwyczajni mieszkańcy Paradyzji, a więc jeszcze mniej powodów do nierozważnych słów i prób buntu. Nie na wiele zresztą zdałyby się nasze słowa. Jeślibym nawet spróbowała przekazać coś z prawdy tym ludziom, korzystając z mojej pracy w telewizji, to po pierwsze: Centrala przerwie emisję po jednym zdaniu, po drugie: oni nie uwierzą, a po trzecie: gdyby nawet uwierzyli, cóż mogą uczynić? Będą milczeli i udawali nadal, że są całkowicie przekonani o prawdziwości oficjalnej wersji ich świata. Nie mają innego wyjścia, żadnych perspektyw wydostania się ze swej orbitalnej pułapki… A ja zostałabym w takim przypadku potraktowana z całą surowością… W najlepszym razie skierowano by mnie tam, gdzie trzyma się urmanów.