Выбрать главу

– Herodiado! Gdzie ty przepadasz? – dobiegł z mgły gromki głos. – Dzieci chcą z powrotem do kajuty!

– Idę, mój miły, idę! – Herodiada zakręciła się i pospieszyła na wezwanie ukochanego. Nad jakimiż to istotami ma pieczę Pan Bóg, zadumała się Pelagia i ruszyła w stronę Mitrofaniusza. Ujrzała, iż przewielebny zdążył przejść od działań pasywnych – przysłuchiwania się cudzym wypowiedziom – do działań aktywnych: potrząsając prawicą, wyrzucał coś siwobrodemu rabinowi, otoczonemu gromadką wyrostków.

Z jakiego powodu zaczął się spór, siostra nie słyszała. Zapewne władyka, z właściwą mu dociekliwością, zaczął wypytywać Żydów, dokąd jadą i dla jakich przyczyn – czy za chlebem, czy z potrzeby wiary, czy też może uchodzą przed niesprawiedliwymi prześladowaniami – i przy okazji starł się ze swym judejskim odpowiednikiem.

– ...I dlatego zewsząd was przepędzają, bo wiele w was pychy! – grzmiał władyka. Starozakonny odpowiadał mu równie tubalnie.

– Prawda jest taka, że mamy swoją dumę! To człowiekowi przypisane! Bo on jest koroną stworzenia!

– Ależ nie chodzi tu o dumę, tylko właśnie o pychę! Gardzicie wszystkimi, którzy żyją inaczej niż wy, wciąż boicie się powalać! Któż mógłby was za to kochać?

– Gardzimy nie ludźmi, ale ludzkim brudem! Jeśli zaś chodzi o miłość, to król Dawid powiedział: „Zewsząd otaczają mnie słowami nienawiści, zbroją się przeciwko mnie bez powodu; za miłość moją powstają na mnie, a ja się modlę".

Podniecony oporem, Mitrofaniusz zawołał:

– I kogóż to kochacie oprócz swoich współplemieńców?! Nawet wasi prorocy zwracali się tylko do was, Żydów, nasi zaś święci troszczą się o całą ludzkość!

Pelagia pomyślała: szkoda, że oberprokurator nie słyszy, jak władyka gromi innowierców – dopiero by się ucieszył.

Słuchać dysputy było ciekawie, ale jeszcze ciekawiej obserwować: przy wszystkich religijnych różnicach oponenci i z temperamentu, i z powierzchowności niezwykle byli do siebie podobni.

– Nie odwracamy się od ludzkości! – Rabin potrząsał siwą brodą. – Nie zapominamy jednak, że złożono na nas ciężkie brzemię: dawania innym narodom przykładu wierności i czystości. Nasze szeregi stoją otworem dla każdego, kto pragnie być czysty. Jeśli zechcecie, to i was przyjmiemy!

– Nie mówicie prawdy! – zatriumfował Mitrofaniusz, a jego broda także zaczęła podskakiwać. – Oto owce owe zbłąkane, zwane „znajdami" – tu wskazał na trójkę włóczęgów, siedzących nieopodal w błazeńskich ubiorach z ciemnoniebieskimi lamówkami – które garną się do waszej wiary, wyrzekłszy się Chrystusa. I co? Przyjęliście ich do siebie, szanowny rebe? Nie, kręcicie nosem!

Rabinowi z oburzenia dech odebrało.

– Tych... przyjąć?! Tfu, tfu i jeszcze raz tfu na nich i na ich fałszywego proroka! W księgach Mojżeszowych powiedziano: „Mąż albo niewiasta, w których by był duch pythonów, albo wieszczy, śmiercią niech umrą: kamieniem je pobiją, krew ich niech będzie na nich". Wiem, że to wy, ludzie Cerkwi, podłożyliście nam świnię, żeby poprzez waszego proroka Manujłę, jarmarcznego klowna, wyśmiać naszą wiarę! To wasze popie podłe zwyczaje!

Jeden z uczniów demaskatora, nieco starszy niż inni, pochwycił rabina za rękaw i przerażony zaszeptał coś do niego w jidysz. Pelagia zrozumiała tylko jedno słowo – „policja". Jednak izraelita nie przestraszył się.

– Po krzyżu i po nakryciu głowy sam widzę, że to biskup. Niechaj się skarży. Proszę powiedzieć policji, że Aron Szefarewicz obraził w pańskiej osobie Cerkiew!

Słowa te podziałały na przewielebnego w nieoczekiwany sposób. Zamiast rozpalić się jeszcze mocniej, zamilkł. Przypomniał sobie zapewne, że on, gubernialny archijerej, ma za sobą siłę i państwa, i panującego Kościoła. Jakaż tu może być dysputa?

Ponadto dostrzegł Pelagię, wobec której także zrobiło mu się wstyd.

– Nazbyt jesteście gniewliwi, rebe, podobnie jak wasz judejski Bóg – odezwał się po chwili. – Stąd głos Jego słyszy tak niewielu. Tymczasem nasz apostoł Paweł powiedział: „Wszelakie rozdrażnienie i złość niechaj będą od was oddalone".

Wystrzeliwszy do nieprzyjaciela tę ostatnią salwę, oddalił się z godnością, jednakże przesadnie wyprostowane plecy i mocno splecione z tyłu ręce mówiły Pelagii wyraźnie, że Mitrofaniusz jest poważnie zirytowany – nie na zuchwałego rabina, rzecz jasna, lecz na samego siebie za to, że wdał się w próżną i nieprzystojną awanturę.

Doskonale wiedząc, że kiedy przewielebny jest w takim stanie ducha, lepiej trzymać się od niego z daleka, mniszka nie poszła za swym duchowym ojcem. Zresztą trzeba było uspokoić biednych Żydów.

– Jak się pan nazywa? – zapytała chudziutkiego, garbatonosego wyrostka, który patrzył z lękiem w ślad za biskupem.

– Szmulik – odpowiedział ów, zadrżawszy, i równie lękliwie popatrzył na mniszkę. – A co? Jaki bladziutki, użaliła się nad chłopcem Pelagia. Powinien lepiej się odżywiać i częściej bawić na ulicy, zamiast tego z pewnością od rana do wieczora przesiaduje nad Talmudem.

– Proszę powiedzieć waszemu nauczycielowi, że nie trzeba się bać. Władyka Mitrofaniusz nie będzie się nikomu skarżył.

Szmulik pociągnął za okręcony wokół ucha pejs i uroczyście oznajmił:

– Rebe Szefarewicz nikogo się nie boi. To wielki człowiek. Wezwał go do Jeruszalaim sam chachambasza, żeby pomógł mu umocnić święte miasto.

Kim jest chacham-basza, Pelagia nie wiedziała, ale skinęła uprzejmie głową.

– Jeruszalaim! Umocnić! – Szmulik dumnie błysnął oczami. – A? Oto jak cenią naszego rebe! Wiara jego jest twarda jak kamień. Wie pani, kim on jest? To nowy Szammaj!

O twórcy starożytnego ruchu faryzejskiego, nieprzejednanym Szammaju, mniszka trochę czytała. Jednakże jeśli chodzi o faryzeuszy, to bliższy jej był bardziej wyrozumiały Hillel, który, gdy go zapytano o istotę Prawa Bożego, odpowiedział jednym zdaniem: „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe – oto i całe prawo, reszta zaś to tylko komentarze".

Pokład znowu zaciągnęło postrzępioną watą, smętne postaci Żydów zakołysałysię, zblakły i zaczęły przypominać widma.

Tym bardziej nieoczekiwany był śpiew, jaki nagle dotarł ze środka pokładu, gdzieś spod kapitańskiego mostka. Młode głosy bardzo zgodnie i składnie zaintonowały Dubinuszkę.

Może studenci?

Pelagia zapragnęła posłuchać, ale zanim przedarła się przez białą zawiesinę, śpiew ucichł. Ledwie zdążyli zacząć z uczuciem: „Spośród wszystkich pieśni jedna zapadła w mą pamięć – to pieśń roboczego artelu". Chór zmieszał się, melodia załamała, a zgodne głosy rozsypały w nieskładnym rozgwarze.

Mniszka jednak nie zmieniła marszruty, postanowiła przyjrzeć się, co to za młodzież.

Nie, to nie byli studenci. Na pierwszy rzut oka bardzo ich przypominali – i z wyglądu, i z odzienia, ale po pierwszych słowach, jakie dotarły do Pelagii, stało się jasne, że są to przesiedleńcy do żydowskiej Palestyny.

– Mylisz się, Magellanie! – zawołał młodzieńczy głos. – Cywilizacja aryjska pragnie uczynić świat pięknym, żydowska zaś moralnym; oto podstawowa różnica. Obydwa zadania są ważne, ale trudno je pogodzić i dlatego trzeba nam budować własne państwo z dala od Europy. Będziemy uczyć się od nich piękna, a oni od nas moralności. Nie będzie u nas ani eksploatacji, ani zależności płci żeńskiej od męskiej, ani trywialnej burżuazyjnej rodziny! Staniemy się przykładem dla całego świata!