Выбрать главу

— Rzeczywiście, zdążyłem to już zauważyć. Twoja twarz wydała mi się dziwnie znajoma.

— Podobno bardzo przypominam ojca.

— Aha. — Przez chwilę przyglądał mi się w milczeniu. — Czy jesteś klonem?

Natrafiałem na ten termin w lekturach, ale wyłącznie z dziedziny botaniki. Jak niemal zawsze, kiedy zależało mi na tym, by kogoś olśnić inteligencją, nic mądrego nie przychodziło mi do głowy. Czułem się jak niedorozwinięte dziecko.

— Klonowanie to inaczej reprodukcja za pomocą partenogenezy, dzięki czemu nowy osobnik, albo osobnicy, bo mogą ich być tysiące, ma taką samą strukturę genetyczną jak rodzic. Na Ziemi nie wolno tego robić ze względu na antyewolucyjność tego procesu, ale wątpię, żeby tutaj ktoś zawracał sobie głowę takimi głupstwami.

— Czy dotyczy to również ludzi?

Skinął głową.

— W takim razie nigdy o tym nie słyszałem, a zresztą wątpię, czy mamy odpowiednią technologię. W porównaniu z Ziemią jesteśmy dość mocno zacofani. Być może, mój ojciec zdoła panu jakoś pomóc.

— Nie mam zamiaru poddawać się klonowaniu.

Nadejście Nerissy przerwało nam rozmowę. Prawdę powiedziawszy, wspomniałem o ojcu wyłącznie z przyzwyczajenia; miałem poważne wątpliwości, czy potrafiłby przeprowadzić taki eksperyment, należało jednak brać pod uwagę taką możliwość, szczególnie gdyby w grę wchodziły duże pieniądze. Tymczasem obaj umilkliśmy, a kiedy Nerissa ustawiła filiżanki, nalała kawę i odeszła, zauważył:

— Niezwykła dziewczyna.

Miał jasnozielone oczy, bez brązowawego odcienia charakterystycznego dla większości zielonych oczu. Na usta cisnęły mi się pytania o najświeższe nowiny z Ziemi i niemal natychmiast przyszło mi do głowy, że dziewczęta może zdołają zatrzymać go na dłużej albo przynajmniej sprawią, że zechce tu wrócić.

— Powinien pan zobaczyć ich więcej. Mój ojciec ma doskonały gust.

— Wolałbym zobaczyć się z doktorem Veilem. A może to właśnie twój ojciec?

— Skądże znowu!

— Podano mi ten adres: Saltimbanque Street 666, Port-Mimizon, Departement de la Main, Sainte Croix.

Był bardzo poważny, więc gdybym po prostu poinformował go, że zaszła pomyłka, przypuszczalnie wstałby i wyszedł.

— Dowiedziałem się o hipotezie Veila od ciotki — powiedziałem. — Odniosłem wrażenie, że dużo wie na ten temat. Może później wieczorem zechciałby pan z nią porozmawiać?

— A nie mogę teraz?

— Ciotka nie przyjmuje wielu gości. Prawdę mówiąc, podobno jeszcze przed moim przyjściem na świat pokłóciła się z moim ojcem i od tamtej pory prawie nie opuszcza swego apartamentu. Stamtąd rozdziela zadania między służbę i zarządza finansami. Bardzo rzadko można ją zobaczyć, a jeszcze rzadziej zdarza się, by ktoś obcy wszedł do jej pokojów.

— Dlaczego mi o tym mówisz?

— Żeby pan zrozumiał, że mimo moich najszczerszych chęci wcale nie jest pewne, czy zdołam umówić pana na rozmowę, przynajmniej dzisiaj.

— Wystarczyłoby, żebyś ją zapytał, czy zna aktualny adres doktora Veila.

— Doktorze Marsch, ja naprawdę staram się panu pomóc.

— I nie uważasz, żeby to był najlepszy sposób?

— Właśnie.

— Inaczej mówiąc, jeśli po prostu zapytasz o to ciotkę, zanim zdąży sobie wyrobić zdanie na mój temat, nie udzieli ci odpowiedzi, nawet gdyby ją znała?

— Byłoby lepiej, gdybyśmy najpierw trochę porozmawiali. Bardzo chciałbym dowiedzieć się jak najwięcej o Ziemi.

Odniosłem wrażenie, że przez jego usta przemknął gorzki uśmiech.

— Najpierw ja chciałbym zapytać cię o…

Ponownie nam przerwano — oczywiście była to znowu Nerissa, która wybrała akurat tę chwilę, żeby sprawdzić, czy potrzebujemy jeszcze czegoś z kuchni. Miałem ochotę ją udusić, ponieważ doktor Marsch przerwał w pół zdania, a następnie wrócił do tematu, który (wydawało mi się) zdołałem bezpiecznie ominąć.

— Może ta dziewczyna spróbowałaby wyjednać mi audiencję u twojej ciotki?

Musiałem szybko coś wymyślić. Zamierzałem pójść na górę, odczekać chwilę, po czym wrócić i poinformować doktora Marscha, że owszem, ciotka chętnie go przyjmie, ale nieco później.

W ten sposób zyskałbym czas, żeby go dokładnie wypytać. Istniała jednak możliwość (bez wątpienia bardziej realna w moich oczach niż w rzeczywistości), że doktor nie zechce czekać albo, kiedy wreszcie zobaczy się z ciotką, że wspomni o tym zdarzeniu. Gdybym posłał Nerissę, miałbym go dla siebie przynajmniej do jej powrotu, a nawet dłużej, należało bowiem wątpić, czy ciotka zdecyduje się zmienić ustalony porządek dnia tylko po to, by natychmiast zobaczyć się z kimś nieznajomym. Kazałem więc Nerissie pójść do apartamentu ciotki, doktor Marsch zaś dał jej wizytówkę, skreśliwszy uprzednio kilka słów na odwrocie.

— Zdaje się, że chciał pan mnie o coś zapytać?

— Tak. Intryguje mnie, dlaczego ten dom sprawia wrażenie absurdalnie starego, chociaż stoi na planecie zamieszkanej od niespełna dwustu lat.

— Został zbudowany sto czterdzieści lat temu. Jestem pewien, że na Ziemi jest wiele budowli znacznie od niego starszych.

— Istotnie, ale na każdą z nich przypada dziesięć tysięcy budynków, które nie mają nawet roku. Tutaj wszystkie domy wydają się stare.

— Pan Million twierdzi, że to dlatego, że nigdy nie uskarżaliśmy się na niedostatek terenu, więc nie musieliśmy burzyć starych budowli, by na ich miejscu mogły powstać nowe. Poza tym jest nas teraz mniej niż na przykład pięćdziesiąt lat temu.

— Kto to jest pan Million?

Wyjaśniłem mu, on zaś powiedział:

— Wygląda na to, że macie tu swobodny symulator dziesięć do dziewiątej. To może być nawet interesujące.

— Dziesięć do dziewiątej?

— Miliard, czyli dziesięć do potęgi dziewiątej. W ludzkim mózgu jest wiele miliardów połączeń, stwierdzono jednak, że można całkiem nieźle naśladować jego działanie nawet wtedy, kiedy tych połączeń jest tylko…

Byłbym gotów przysiąc, że Nerissa dopiero co odeszła, ona tymczasem już wróciła, dygnęła przed doktorem Marschem i powiedziała:

— Madame przyjmie pana.

— Zaraz? — wykrztusiłem.

— Tak. Natychmiast.

— W takim razie ja go zaprowadzę, a ty pilnuj drzwi.

Wybrałem najdłuższą drogę pogrążonymi w półmroku korytarzami, żeby choć trochę zyskać na czasie, on jednak chyba układał sobie w głowie pytania, które zamierzał zadać, na moje bowiem odpowiadał monosylabami. Wreszcie stanęliśmy przed drzwiami apartamentu ciotki. Otworzyła, ledwo zdążyłem zastukać; skraj czarnej sukni wisiał nieruchomo dwa cale nad dywanem, oddzielony od niego warstwą powietrza.

— Przykro mi, że panią niepokoję, madame, ale robię to tylko dlatego, że pani bratanek uważa, iż może mi pani pomóc w ustaleniu miejsca pobytu autora hipotezy Veila.

— To ja jestem doktor Veil — odparła ciotka. — Proszę wejść.

Zamknęła za nim drzwi, a ja zostałem w korytarzu z ustam rozdziawionymi ze zdumienia.

* * *

Przy najbliższej okazji opowiedziałem Phaedrii o tym zdarzeniu, ją jednak znacznie bardziej interesowały szczegóły życia w domu mego ojca. Phaedria była tą dziewczyną, która usiadła na sąsiedniej ławce w parku, kiedy obserwowałem Davida grającego w squasha. Podczas którejś z kolejnych wizyt w parku zostaliśmy sobie przedstawieni nie przez kogo innego jak przez towarzyszące jej monstrum, które tym razem pomogło jej zająć miejsce obok mnie, po czym, o dziwo, oddaliło się na odległość, z której co prawda mogło nas obserwować, lecz z pewnością nie słyszało naszej rozmowy. Phaedria wystawiła unieruchomioną nogę niemal do połowy ścieżki i uśmiechnęła się czarująco.