Выбрать главу

— Tak — zadudnił golem. — To Miejsce Jest Grobowcem Niewysłuchanych Słów. Starają Się Być Usłyszane.

— Nie, daj spokój! Listy to tylko papier. Nie mogą mówić!

— Ja Jestem Tylko Gliną, A Słucham — odparł Pompa z tym samym, doprowadzającym do szału spokojem.

— Tak, ale ty masz dodaną jakąś abrakadabrę…

Czerwony płomień rozjarzył się w oczach golema, który odwrócił się i spojrzał groźnie na Moista.

— Przeniosłem się… wstecz w czasie. Tak myślę — wymruczał Moist i cofnął się. — Ale… w głowie. To tak zginął Sideburn. Spadł ze schodów, których w przeszłości tam nie było. A pan Ignavia umarł z przerażenia. Jestem tego pewien! Ale byłem też wewnątrz listów! I musiała tam być taka… dziura w podłodze albo co… I ja… spadłem i… — Urwał. — Ten budynek potrzebuje kapłana albo maga. Kogoś, kto zna się na takich sprawach. Nie mnie!

Golem nabrał w obie ręce listów, które jeszcze niedawno przysypywały jego podopiecznego.

— Pan Jest Poczmistrzem, Panie Lipvig.

— To tylko sztuczka Vetinariego! Nie jestem listonoszem, jestem oszustem…

— Panie Lipwig… — odezwał się nerwowy głos z tyłu, od strony drzwi.

Moist odwrócił się i zobaczył młodego Stanleya, który drgnął, widząc jego minę.

— Tak? — burknął Moist. — Czego, do demona… O co chodzi, Stanley? W tej chwili jestem trochę zajęty…

— Jest tu kilku ludzi — wyjaśnił Stanley z niepewnym uśmiechem. — Czekają na dole. Kilku ludzi.

Moist popatrzył gniewnie, ale Stanley najwyraźniej już skończył.

— A ci ludzie chcą…? — ponaglił Moist.

— Chcą pana spotkać, panie Lipwig — oznajmił Stanley. — Powiedzieli, że chcą się widzieć z człowiekiem, który chce być poczmistrzem.

— Wcale nie chcę… — zaczął Moist i urwał. Nie powinien przecież odgrywać się na chłopaku.

— Przepraszam, Panie Poczmistrzu — odezwał się za nim golem. — Chciałbym Dokończyć Przydzielone Mi Zadanie.

Moist odsunął się, a gliniany osobnik wyszedł na korytarz. Stare deski jęczały pod jego ogromnymi stopami. Na zewnątrz widać było, w jaki sposób zdołał opróżnić gabinet. Ściany innych pokojów wyginały się na zewnątrz niemal do granic eksplozji. Kiedy golem wciska gdzieś jakieś rzeczy, pozostają wciśnięte.

Widok brnącej wielkiej postaci trochę Moista uspokoił. W panu Pompie było coś niezwykle… no… niezwykle przyziemnego.

W tej chwili bardzo potrzebował normalności, rozmowy z normalnymi ludźmi, normalnych zadań do wykonania, by przepędzić z głowy tamte głosy. Strzepnął skrawki papieru z coraz brudniejszego garnituru.

— No dobrze — rzekł, rozglądając się za krawatem, który znalazł wiszący na plecach. — Zobaczę, czego chcą.

* * *

Czekali na półpiętrze głównych schodów. Byli starymi ludźmi, chudymi i przygarbionymi, jakby nieco starszymi kopiami Groata. Nosili takie same stare uniformy i było w nich coś dziwnego.

Każdy nosił też szkielet gołębia przymocowany do czapki z daszkiem.

— Czy jestżeś Człowiekiem Nieofrankowanym? — zapytał chrapliwie jeden z nich, kiedy Moist się zbliżył.

— Co? Kto? Kim jestem? — zdumiał się Moist. Nadzieja na normalność zaczęła się nagle rozwiewać.

— Tak, jest pan, sir — szepnął stojący obok Stanley. — Musi pan powiedzieć, że tak, sir. O rany, sir, szkoda że nie ja to robię.

— Co robisz?

— Po raz drugi: czy jestżeś Człowiekiem Nieofrankowanym? — zapytał staruszek z zagniewaną miną.

Moist zauważył, że brakuje mu czubków środkowych palców prawej dłoni.

— Przypuszczam, że tak. Skoro nalegacie…

Nie spotkało się to z aprobatą.

— Po raz ostatni więc: czy jestżeś Człowiekiem Nieofrankowanym? — Tym razem w głosie zadźwięczała groźba.

— Tak, niech będzie! Dla celów tej konwersacji, tak! Jestem Człowiekiem Nieofrankowanym! — wykrzyknął Moist. — A teraz czy możemy…

Coś czarnego opadło mu z tyłu na głowę; poczuł, jak sznurek zaciska się wokół szyi.

— Człowiek Nieofrankowany jest opieszały — zaskrzypiał inny starczy głos. — Żaden to listonosz.

— Wszystko będzie dobrze, sir — odezwał się głos Stanleya. Moist próbował się wyrwać. — Niech pan się nie martwi, pan Groat panem pokieruje. Łatwo da pan sobie radę, sir.

— Z czym? Puśćcie mnie, wy stare tępaki!

— Człowiek Nieofrankowany lęka się Toru! — syknął jeden z napastników.

— Tak, Człowiek Nieofrankowany nieprędko będzie Zwrócony do Nadawcy — stwierdził inny.

— Człowiek Nieofrankowany musi zostać zważony — uznał trzeci.

— Stanley, sprowadź tu zaraz pana Pompę! — krzyknął Moist, ale worek na głowie był gruby i ciasny.

— Nie mogę tego zrobić, sir — odparł Stanley. — Całkiem nie mogę. Wszystko będzie dobrze, sir. To tylko… tylko test, sir. To Zakon Pocztowy, sir.

Śmieszne czapki, przypomniał sobie Moist i uspokoił się. Zawiązywanie oczu i groźby… Znam to wszystko. To mistycyzm rzemieślników. Nie ma chyba na świecie miasta bez swego Lojalnego, Pradawnego, Sprawiedliwego czy Hermetycznego Stowarzyszenia małych ludzi, którzy wierzą, że posiądą starożytne tajemnice w zamian za parę godzin co czwartek — i którzy nie zdają sobie sprawy, jak głupio wyglądają w długich szatach. Powinienem się domyślić… do kilkunastu sam przystąpiłem. Założę się, że mają tajne powitanie. Znam więcej tajnych powitań niż bogów. Grozi mi z grubsza tyle, ile w klasie pięciolatków. Pewnie mniej. Człowiek Nieofrankowany… też coś.

Rozluźnił się. Pozwolił sprowadzić się ze schodów i obrócić dookoła. Tak, zgadza się. Nowicjusz powinien się bać, ale przecież wszyscy wiedzą, że to taka zabawa towarzyska. Zabrzmi to groźnie, może nawet sprawiać wrażenie groźnego, ale żadnego zagrożenia nie będzie. Przypomniał sobie, jak wstępował… co to było?

A tak… Wyznawcy Bruzdy w jakimś miasteczku zarośniętym głąbami[3]. Wyznawcy zawiązali mu oczy, naturalnie, a potem wydawali najstraszniejsze dźwięki, jakie umieli sobie wyobrazić. Na końcu głos w ciemności powiedział „A teraz podaj rękę Dawnemu Panu”, Moist wyciągnął dłoń i uścisnął kozie kopytko. Ci, którzy wyszli stamtąd z czystą bielizną, wygrywali.

Następnego dnia trzech ze swych ufnych nowych braci naciągnął na osiemdziesiąt dolarów. W tej chwili nie wydawało się to już takie zabawne.

Starzy listonosze prowadzili go do głównej hali — poznał to po echach. Byli tam również inni ludzie, jak stwierdzały krótkie włoski na karku. Może nie tylko ludzie — zdawało mu się, że słyszy zduszony warkot. Ale tak to powinno działać, prawda? Wszystko ma brzmieć niepokojąco. Kluczem jest, by zachowywać się mężnie, udawać szczerego i odważnego.

Eskorta go puściła. Moist stał przez chwilę w ciemności, a potem poczuł, że ktoś chwyta go za łokieć.

— To ja, sir, starszy listonosz w okresie próbnym Groat, sir. Proszę się niczym nie martwić, sir. Jestem dzisiaj pańskim Tymczasowym Diakonem.

— Czy to konieczne, panie Groat? — westchnął Moist. — Mianowano mnie poczmistrzem, wie pan…

— Mianowano, tak. Ale jeszcze nie uznano, sir. Dowód nadania nie jest dowodem doręczenia, sir.

— O czym pan mówi?

— Nie można zdradzać tajemnic Człowiekowi Nieofrankowanemu, sir — oświadczył nabożnie Groat. — Dobrze panu szło, dotarł pan aż tutaj.

— No, niech będzie. — Moist starał się, by zabrzmiało to dobrodusznie. — W końcu co najgorszego może się zdarzyć?

вернуться

3

W regionach bardziej zalesionych, regionach mniej zdominowanych przez kapustę i ogólnie przemysł liściasty, a bardziej drzewny, oczywiście byłoby zabite dechami.