Выбрать главу

— No to dobrze! — rzekł Groat.

— No to dobrze! — powtórzył Czcigodny Mistrz.

Tajne stowarzyszenie pocztowców, pomyślał Moist. Ale… po co?

Groat westchnął i przysunął się bliżej.

— Kiedy skończymy, będzie demoniczna awantura — szepnął Moistowi do ucha. — Przepraszam za to, sir. Niech pan po prostu doręczy list. Wierzę w pana, sir!

Odstąpił.

W ciemnej nocy pod workiem, oszołomiony i zakrwawiony, Moist pokuśtykał naprzód, wyciągając przed sobą ręce. Odnalazł drzwi, potem przesunął dłońmi po ich powierzchni, na próżno szukając szczeliny na listy. Znalazł ją w końcu o stopę nad ziemią.

No dobra, dobra, wepchnę tam ten nieszczęsny list i skończymy tę głupią pantomimę.

Ale to przecież nie zabawa. Niejedna z tych imprez, w których wszyscy wiedzą, że stary Harry musi tylko wymamrotać właściwe słowa, by stać się najnowszym członkiem Lojalnego Stowarzyszenia Tapicerów. Wokół byli ludzie, którzy traktowali to poważnie.

No cóż, musi tylko wrzucić list przez szczelinę, prawda? Czy to może być trudne?… Zaraz, zaraz… Czy jednemu z ludzi, którzy go tu prowadzili, nie brakowało czubków palców u jednej ręki?

I nagle Moist się rozgniewał. Gniew przebił się nawet przez ból rozbitego podbródka. Nie musi tego robić. A przynajmniej nie musi tego robić w taki sposób. Źle by to wyglądało, gdyby nie był lepszym graczem w les durnieures risibles od tej gromady starych durniów!

Wyprostował się, tłumiąc jęk, i ściągnął z głowy worek. Wciąż otaczała go ciemność, ale nakrapiana błyskami zza klapek kilkunastu ślepych latarni.

— On zdjął worek! — krzyknął ktoś.

— Człowiek Nieofrankowany może postanowić, by pozostać w mroku — oznajmił Moist. — Ale Listonosz kocha Światło.

Klapa latarni uchyliła się trochę szerzej.

— Moment, nie mogę tego znaleźć w księdze — poskarżył się płaczliwy głos. — Gdzie niby to jest napisane?

Trzeba działać szybko. Moist owinął workiem rękę i podniósł klapkę w szczelinie na listy. Drugą ręką chwycił pierwszy z brzegu list z torby, wepchnął go do szczeliny, a potem wyrwał zaimprowizowaną rękawicę. Rozerwała się, jak ucięta nożycami.

— Listonosze, jaka jest Trzecia Klątwa?! — wykrzyknął tryumfalnie Groat. — Wszyscy razem, chłopcy: Do licha, z czego oni robią te klapki, z brzytew?

Odpowiedziała mu urażona cisza.

— Nie miał worka… — mruknęła postać w długiej szacie.

— Miał! Owinął go na ręku! Powiedzcie, gdzie jest napisane, że nie wolno mu tego robić! — wrzasnął Groat. — Mówiłem wam! On jest tym, na którego czekaliśmy!

— Pozostała jeszcze ostatnia próba — przypomniał Czcigodny Mistrz.

— O jakiej ostatniej próbie mówisz, George’u Aggy? Doręczył pocztę! — zaprotestował Groat. — Lord Vetinari mianował go poczmistrzem, a on utorował sobie Tor.

— Vetinari? Przecież rządzi tu ledwie od pięciu minut. Kim jest, żeby decydować, kto będzie poczmistrzem? Czy jego ojciec był listonoszem? Nie. Ani jego dziad! Popatrzcie tylko, jakich ludzi przysyła! Sam mówiłeś, że to chytre dranie, które nie mają we krwi nawet kropli pocztowego atramentu.

— Myślę, że ten potrafi…

— Musi przejść ostateczny test — oświadczył surowo Czcigodny Mistrz. — I wiesz, na czym on polega.

— To będzie morderstwo! — wystraszył się Groat. — Nie możecie…

— Mam ci znów powtórzyć, młody Tolly, żebyś zamknął jadaczkę? I co, panie poczmistrzu? Czy zmierzysz się z największym wyzwaniem listonosza? Czy zmierzysz się… — głos urwał dla efektu i na wypadek, gdyby zabrzmiało kilka akordów złowieszczej muzyki — …z Nieprzyjacielem u Bramy?

— Zmierzę się i pokonam go, jeśli tego żądacie! — odparł Moist.

Ten dureń nazwał go poczmistrzem! To zadziałało! Mów, jakbyś to ty rządził, a zaczną w to wierzyć! I to „pokonam go” też było niezłym pociągnięciem.

— Żądamy! O tak, żądamy! — odpowiedzieli chórem pocztowcy w długich szatach.

Groat — brodaty cień w mroku — chwycił dłoń Moista i ku jego zdumieniu, uścisnął ją.

— Przepraszam za to, panie Lipwig — powiedział. — Nie spodziewałem się tego wszystkiego. Oszukują. Ale poradzi pan sobie. Może pan wierzyć starszemu listonoszowi Groatowi, sir.

Cofnął rękę, a Moist poczuł w dłoni coś małego i zimnego. Zacisnął na tym palce. Nie spodziewał się tego wszystkiego?

— No dobrze, poczmistrzu — rzekł Czcigodny Mistrz. — To prosty test. Wszystko, co musi pan zrobić, prawda, to stać tu nadal, na własnych nogach, za minutę od teraz. Jasne? Wiejemy, chłopcy!

Zaszeleściły szaty, zadudniły szybkie kroki, trzasnęły dalekie drzwi. Moist został sam w milczącym, cuchnącym gołębiami pomieszczeniu.

Jaka jeszcze próba mogła pozostać? Spróbował sobie przypomnieć wszystkie słowa wypisane na frontonie budynku. Trolle? Smoki? Zielone stwory z zębami? Otworzył dłoń, by sprawdzić, co wsunął mu Groat.

Wyglądało to całkiem jak gwizdek.

Gdzieś w ciemności drzwi otworzyły się i zamknęły znowu. Potem zabrzmiał daleki odgłos zmierzających ku niemu łap.

Psy…

Moist odwrócił się i pobiegł przez hol do cokołu. Wspiął się na niego. Nie sprawi wielkich problemów dużym psom, ale przynajmniej ich łby znajdą się na wysokości kopniaka.

Usłyszał szczeknięcie i rozciągnął usta w uśmiechu. Takie szczeknięcie wystarczy usłyszeć raz… Nie było szczególnie agresywne, ponieważ wydobywało się z paszczy zdolnej skruszyć czaszkę. Kiedy ktoś jest do tego zdolny, nie musi się specjalnie reklamować. Wieści same się rozchodzą.

To będzie… ironiczne. Naprawdę udało im się zdobyć lipwigzery!

Moist czekał, aż w blasku latarni zobaczy oczy psów, po czym powiedział:

— Schlat!

Psy zahamowały i spojrzały na niego. Wyraźnie uznały, że coś się tu nie zgadza. Moist westchnął i zsunął się z cokołu.

— Posłuchajcie — rzekł. Położył ręce na obu zadach i lekko pchnął ku dołowi. — Fakt, o którym wiedzą wszyscy, to ten, że żadnym sukom lipwigzerów nigdy nie pozwolono opuścić kraju. To pozwala utrzymać wysoką cenę zwierząt… Schlat, mówię!… A każdy szczeniak jest nauczony lipwigzańskich rozkazów! To stary kraj do was przemawia, chłopcy! Schlat!

Psy siadły natychmiast.

— Grzeczne pieski — powiedział Moist.

To prawda, co mawiali tacy ludzie jak jego dziadek: kiedy już człowiek przebije się przez tę ich zdolność odgryzienia nogi jednym kłapnięciem, są to bardzo miłe zwierzaki.

Złożył dłonie koło ust i krzyknął:

— Panowie! Możecie już podejść bezpiecznie!

Listonosze nasłuchiwali, to pewne. Czekali na wrzaski i warkot.

Dalekie drzwi otworzyły się znowu.

— Podejdźcie! — rzucił Moist.

Psy obejrzały się, by popatrzeć na zbliżającą się gromadkę listonoszy. Zawarczały przy tym — długi, nieprzerwany turkot wydobył się z paszczy.

Teraz mógł dobrze się przyjrzeć tajemniczemu zakonowi. Nosili długie szaty, oczywiście, bo bez takich szat nie może działać żadne tajne stowarzyszenie. Teraz zdjęli kaptury i każdy z podstarzałych mężczyzn[4] miał na głowie czapkę z daszkiem, a na niej umocowany ptasi szkielet.

— No więc, drogi panie, wiedzieliśmy, że Tolliver wsunie panu psi gwizdek…

вернуться

4

Kobiety zawsze były słabo reprezentowane w tajnych stowarzyszeniach.