Chłopak wszedł z dwoma niedopasowanymi kubkami herbaty. Na jednym przedstawiono wzruszającego kociaka, jednak przypadkowe kolizje w misce do zmywania porysowały go tak, że miał teraz wyraz mordki zwierzaka w końcowym stadium wścieklizny. Drugi kubek żartobliwie informował cały świat, że kliniczny obłęd nie jest konieczny do zatrudnienia, jednak większość słów wyblakła, pozostało:
Ostrożnie postawił je na biurku Moista. Stanley wszystko robił ostrożnie.
— Dziękuję — powtórzył Moist. — Ehm… Możesz już iść, Stanley. Pomóż przy sortowaniu, co?
— W hali jest wampir, panie Lipwig — oznajmił chłopak.
— To pewnie Otto — wyjaśniła szybko Sacharissa. — Nie ma pan… nic przeciw wampirom, prawda?
— Skąd! Jeśli ma dwie ręce i potrafi chodzić, mogę mu dać pracę!
— Już ma. — Sacharissa roześmiała się wesoło. — To nasz naczelny ikonografik. Robił obrazki pańskich ludzi przy pracy. Bardzo nam zależy również na pańskim. Na pierwszą stronę.
— Co? Nie! — zawołał Moist. — Proszę! Nie!
— Otto jest bardzo dobry!
— Tak, ale… ale… ale… — zaczął Moist, a w jego umyśle dalszy ciąg tego zdania brzmiał: ale nie sądzę, żeby nawet talent wyglądania jak co drugi człowiek z ulicy wystarczy wobec obrazka.
To, co powiedział rzeczywiście, brzmiało jednak:
— Nie chcę być wyróżniony spośród wszystkich ciężko pracujących mężczyzn i golemów, dzięki którym Urząd Pocztowy znowu staje na nogi! W końcu w zespole nie ma „ja”, prawda?
— Właściwie jest — uznała Sacharissa. — Poza tym to właśnie pan nosi czapkę ze skrzydełkami i złoty strój. Niech pan nie przesadza, panie Lipwig.
— No dobrze już, dobrze. Nie chciałem mówić, ale religia mi na to nie pozwala — powiedział Moist, który miał czas, żeby się trochę zastanowić. — Zakazuje nam wykonywania jakichkolwiek wizerunków. To niszczy część duszy.
— I pan w to wierzy? — zdumiała się Sacharissa. — Naprawdę?
— E… nie. Oczywiście nie. Nie tak na poważnie. Ale… ale nie można traktować wiary jak swego rodzaju bufetu, prawda? Znaczy, nie można powiedzieć: tak, proszę, wezmę trochę Niebiańskiego Raju i porcję Boskiego Planu, ale tylko odrobinka klęczenia, a z Zakazu Tworzenia Wizerunków całkiem zrezygnuję, mam po nim wzdęcia. To table d’hôte albo nic, inaczej, no… inaczej byłoby głupio.
Panna Cripslock przyglądała mu się, przechyliwszy głowę na ramię.
— Pracuje pan dla jego lordowskiej mości, prawda?
— Tak, oczywiście. To oficjalne stanowisko.
— I pewnie powie mi pan, że poprzednio pracował jako urzędnik, nic specjalnego?
— Zgadza się.
— Chociaż chyba naprawdę nazywa się pan Moist von Lipwig, bo nie uwierzę, że ktoś wybrałby sobie takie przybrane nazwisko.
— Bardzo dziękuję!
— Brzmi to dla mnie tak, jakby rzucał pan wyzwanie, panie Lipwig. Ostatnio mieliśmy najróżniejsze kłopoty z sekarami. Pewne sprawy zaczęły śmierdzieć… zwalniają ludzi, a ci, którzy zostali, muszą zapracowywać się na śmierć… I nagle pan pojawia się jak znikąd, pełen pomysłów.
— Nie żartuję, Sacharisso, ludzie już teraz dają nam listy do dostarczenia. — Wyjął je z kieszeni i rozłożył. — O proszę, to jest jeden do Sióstr Dolly, jeden na Nastroszone Wzgórze, ten do… Ślepego Io…
— Jest bogiem — zauważyła. — Możecie mieć problem.
— Nie — odparł stanowczo Moist, chowając listy do kieszeni. — Doręczamy nawet samym bogom. Io ma w mieście trzy świątynie. To łatwe.
I zapomniałaś o obrazkach, hurra…
— Widzę, że jest pan człowiekiem pomysłowym. Proszę mi zdradzić, panie Lipwig, czy wie pan coś o historii tego gmachu?
— Niezbyt wiele. Na pewno chciałbym odkryć, gdzie się podziały kandelabry.
— Nie rozmawiał pan z profesorem Pelcem?
— A kto to taki?
— Jestem zaskoczona. Pracuje na uniwersytecie. Poświęcił temu budynkowi cały rozdział w swojej książce o… no, chodziło o wielkie masy pisma myślące samodzielnie. Przypuszczam, że słyszał pan o ludziach, którzy tutaj zginęli?
— O tak.
— On twierdził, że ta poczta w jakiś sposób doprowadziła ich do obłędu. Chociaż właściwie my tak napisaliśmy. To, co on twierdził, było o wiele bardziej skomplikowane. Muszę panu przyznać, panie Lipwig, że przyjęcie stanowiska, które zabiło wcześniej czterech ludzi, wymaga niezwykłych cech charakteru.
Owszem, pomyślał Moist. Ignorancji.
— Czy zauważył pan coś niezwykłego?
No więc myślę, że moje ciało przeniosło się w czasie, ale podeszwy nie, chociaż nie jestem pewien, ile z tego było halucynacją; o mało co nie zabiła mnie lawina pocztowa, a listy do mnie przemawiają… — tak brzmiały słowa, których Moist nie wypowiedział, bo nie są to rzeczy, które człowiek mówi do otwartego notatnika.
W rzeczywistości powiedział więc tylko:
— Ależ nie. To piękny stary budynek i zamierzam przywrócić go do dawnej chwały.
— Dobrze. Ile pan ma lat, panie Lipwig?
— Dwadzieścia sześć. Czy to ważne?
— Lubimy być dokładni. — Panna Cripslock uśmiechnęła się słodko. — Poza tym przyda się to, gdybyśmy mieli pisać pański nekrolog.
Moist z Groatem usiłującym dotrzymać mu kroku przeszedł przez halę. Wyjął listy z kieszeni i wcisnął w pomarszczone dłonie inspektora pocztowego.
— Proszę je doręczyć. Adresowane do bogów trafiają do świątyni adresata. Inne dziwne przesyłki proszę zostawić mi na biurku.
— Zebraliśmy następne piętnaście, sir. Ludzie uważają, że to zabawne!
— Dali pieniądze?
— Tak, sir.
— Czyli to my śmiejemy się ostatni — oświadczył Moist stanowczo. — Niedługo wrócę. Idę się spotkać z czarnoksiężnikiem.
Zgodnie z prawem i tradycją, wielka Biblioteka Niewidocznego Uniwersytetu jest otwarta dla publiczności, choć publiczność nie ma prawa wstępu do magicznych półek. Nie zdaje sobie jednak z tego sprawy, ponieważ prawa czasu i przestrzeni ulegają wewnątrz deformacji, więc setki mil regałów łatwo daje się ukryć w przestrzeni mniej więcej grubości farby.
Mimo to ludzie przychodzą tu często, szukając odpowiedzi na pytania, na które tylko bibliotekarze zdolni są odpowiedzieć, takie jak „Czy tu jest pralnia?”, „Jak się pisze trzcina?” oraz regularnie „Macie taką książkę, którą kiedyś czytałem? Była w czerwonych okładkach, a na końcu się okazało, że to bliźniaki”.
I w ścisłym sensie, biblioteka miała tę książkę… gdzieś na półkach. Gdzieś na półkach miała każdą książkę, jaką napisano, jaka zostanie napisana oraz, co ważne, każdą książkę, jaką można napisać. Te jednak nie leżą na publicznie dostępnych regałach, by nieuważne obchodzenie się z nimi nie spowodowało kolapsu wszystkiego, co tylko można sobie wyobrazić[5].
Moist, jak każdy wchodzący, popatrzył w górę, na kopułę. Wszyscy to robili. I zawsze się zastanawiali, w jaki sposób Biblioteka — technicznie rzecz biorąc, nieskończonego rozmiaru — daje się przykryć kopułą o średnicy kilkuset stóp. Pozwalano, by zastanawiali się dalej.
Tuż poniżej kopuły spoglądały ze swoich wnęk posągi Cnót: Cierpliwość, Czystość, Małomówność, Szczodrobliwość, Nadzieja, Tubso, Bisonomia[6] i Męstwo.
6
Wiele kultur nie praktykuje ich w pośpiechu i krzątaninie współczesnego świata, nikt bowiem nie pamięta, czego dotyczą.