Milczeli chwilę. A potem usłyszeli trochę zduszony głos Moista.
— Gdybyście mogli dostać się jutro do Wielkiego Pnia, czy potrafilibyście zrobić cokolwiek, co ich spowolni?
— Tak, ale nie możemy — odparł Niezdecydowany Adrian.
— No tak, ale gdybyście mogli?
— Owszem, jest coś takiego, co rozważaliśmy — przyznał Szalony Al. — Bardzo prymitywne.
— Może wyłączyć wieże? — spytał Moist.
— A powinniśmy mu o tym mówić? — zaniepokoił się Normalny Alex.
— A spotkaliście kiedyś człowieka, o którym Zabójca powiedział dobre słowo? — przypomniał im Zwariowany Al. — W teorii może to rozwalić wszystkie wieże, panie Lipwig.
— Czy ty jesteś obłąkany oprócz tego, że szalony? Przecież on pracuje dla rządu! — zawołał Normalny Alex.
— Każdą wieżę w Pniu? — spytał Moist.
— Tak. Za jednym zamachem — potwierdził Szalony Al. — Dość prymitywna metoda.
— Naprawdę wszystkie wieże?
— Może nie wszystkie, jeśli się zorientują — przyznał Szalony Al, jakby mniej niż całkowite zniszczenie było czymś trochę wstydliwym. — Ale dużo. Nawet jeśli będą oszukiwać i przewiozą do następnej wieży konno. Nazywamy to… Dzięciołem.
— Dzięciołem?
— Nie, nie w ten sposób. Musi być taka jakby pauza dla lepszego efektu, takie… Dzięcioł!
— …Dzięcioł! — powtórzył Moist wolniej.
— Złapałeś. Ale nie możemy go wpuścić do Pnia. Zablokowali nas.
— Przypuśćmy, że potrafię go wpuścić do Pnia… — Moist obserwował światła. Same wieże były już całkiem niewidoczne.
— Ty? A co ty wiesz o kodach sekarów? — mruknął Niezdecydowany Adrian.
— Cenię swoją ignorancję — odparł Moist. — Za to znam się na ludziach. Wy myślicie o tym, jak chytrze zagrać kodami. Ja myślę o tym, co ludzie widzą…
Posłuchali. Pokłócili się. Odwołali się do matematyki. A nad nimi wciąż płynęły słowa.
— No dobrze, dobrze — przyznał w końcu Normalny Alex. — Technicznie może się to udać, ale ludzie z Pnia musieliby być głupi, żeby do tego dopuścić.
— Oni przecież będą myśleli o kodach — wyjaśnił Moist. — A ja potrafię robić z ludzi głupków. To mój zawód.
— Myślałem, że z zawodu jesteś poczmistrzem — zdziwił się Niezdecydowany Adrian.
— A tak. W takim razie to moje powołanie.
Dymiące Gnu spojrzało po sobie.
— To całkiem szalony pomysł… — uśmiechnął się Szalony Al.
— Cieszę się, że się wam podoba — zapewnił Moist.
Są takie dni, kiedy człowiek po prostu musi poświęcić nocny sen. Ale Ankh-Morpork nie zasypia nigdy; miasto najwyżej drzemie, a i tak koło trzeciej w nocy budzi się, by wypić szklankę wody.
W środku nocy można kupić praktycznie wszystko. Drewno? Żaden kłopot. Moist zastanawiał się, czy istnieją wampirzy stolarze, spokojnie wykonujący wampirze krzesła. Płótno? Z całą pewnością był w mieście ktoś taki, kto budził się przed świtem, by wyjść do toalety, i myślał: „Teraz tak naprawdę przydałoby mi się parę tysięcy łokci kwadratowych płótna średniej grubości”. I w dokach otwarte składy czekały, by zaspokoić tę gwałtowną potrzebę.
Kiedy wyruszali do wieży, padała uparta mżawka. Moist powoził, a tamci siedzieli z tyłu i kłócili się o trygonometrię. Moist starał się nie słuchać — gubił się przy niemądrej matematyce.
Zabić Wielki Pień… Och, wieże pozostaną, ale miną miesiące, zanim uda się je naprawić. Kompania upadnie. Nikt nie dozna szkody, zapewniło Gnu. Mieli na myśli ludzi w wieżach.
Pień stał się potworem pożerającym ludzi. Obalenie go było kuszącą ideą. Gnu miało mnóstwo pomysłów, co powinno powstać w jego miejsce — coś szybszego, tańszego, prostszego, skuteczniejszego, wykorzystującego specjalnie hodowane chochliki…
Coś jednak Moista dręczyło. Gilt miał rację, miał jak demony. Jeśli ktoś chciał przesłać wiadomość na pięćset mil i bardzo, bardzo szybko, Pień był właściwym wyborem. Jeśli człowiek chciał ją opakować i obwiązać wstążeczką, potrzebował Urzędu Pocztowego.
Moist lubił Gnu. Myśleli w odświeżająco inny sposób; jakakolwiek klątwa by zawisła nad kamiennymi murami starej wieży, z pewnością nie wpłynie na takie umysły jak ich — były zaszczepione, chronione przed obłędem tym, że przez cały czas są trochę zwariowane. Sygnaliści sekarowi wzdłuż całego Pnia byli… innym rodzajem ludzi. Oni nie wykonywali po prostu swojej pracy, oni nią żyli.
Ale Moist wciąż myślał o wszystkich złych rzeczach, które mogą się wydarzyć bez semaforów. Pewnie, zdarzały się często przed semaforami, ale to jednak nie to samo.
Zostawił ich, piłujących i stukających młotkami w kamiennej wieży, a sam, pogrążony w myślach, wrócił do miasta.
Rozdział trzynasty
Brzeg koperty
Mustrum Ridcully, nadrektor Niewidocznego Uniwersytetu, opuścił kij i wymierzył starannie.
Biała bila trafiła w czerwoną, która potoczyła się wolno do łuzy. Było to trudniejsze, niż się wydaje, ponieważ więcej niż połowa stołu bilardowego służyła nadrektorowi do segregowania dokumentacji[11]. By dotrzeć do otworu, bila musiała przetoczyć się przez kilka stert papierów, kufel, czaszkę z cieknącą świecą i mnóstwo popiołu z fajki. Tak uczyniła.
— Świetnie, panie Stibbons — pochwalił Ridcully.
— Nazywam to przestrzenią suknową — wyjaśnił z dumą Myślak Stibbons.
Każda organizacja potrzebuje kogoś, kto wie, co się dzieje, dlaczego i kto to robi. W NU tę funkcję realizował Myślak Stibbons, który często wolałby, żeby to był ktoś inny. W tej chwili przebywał tu w swej roli kierownika niewskazanych zastosowań magii, a jego ogólnym celem było dopilnowanie, by budżet jego zakładu zyskał aprobatę. Temu służył pęk grubych rur, które spod starego stołu bilardowego przez dziurę w ścianie opadały na trawnik i dalej prowadziły do budynku Magii Wysokich Energii, gdzie — Myślak westchnął — ta drobna sztuczka pochłaniała czterdzieści procent czasu runicznego Hexa, uniwersyteckiej machiny myślącej.
— Niezła nazwa — pochwalił Ridcully i wykonał kolejny strzał.
— Jak w przestrzeni fazowej? — podpowiedział z nadzieją Myślak. — Kiedy bila ma zderzyć się z przeszkodą, która nie jest inną bilą, Hex przemieszcza ją do teoretycznego wymiaru równoległego, gdzie znajdzie niezajętą płaską powierzchnię. Podtrzymuje jej szybkość i obroty do chwili, kiedy zdoła przenieść ją z powrotem do naszego wymiaru. To niezwykle trudny i skomplikowany przykład zaklinania w czasie nierzeczywistym…
— Tak, tak, bardzo dobrze — pochwalił Ridcully. — Coś jeszcze, panie Stibbons?
Myślak zajrzał do notesu.
— Przyszedł uprzejmy list od lorda Vetinariego, który w imieniu miasta zwraca się z prośbą, by uniwersytet podczas naboru rozważył uwzględnienie, och, dwudziestu pięciu procent mniej zdolnych studentów.
Ridcully trafił do łuzy czarną, która przetoczyła się przez plik uniwersyteckich zarządzeń.
— Nie możemy pozwolić, żeby gromada sklepikarzy i rzeźników tłumaczyła uniwersytetowi, jak ma działać — oświadczył stanowczo, mierząc do czerwonej. — Proszę im podziękować za zainteresowanie i przekazać, że będziemy kontynuować naszą praktykę przyjmowania stu procent absolutnych i kompletnych tępaków, jak zwykle. Bierzemy tępych, wypuszczamy ostrych, tak się to dzieje na NU! Jeszcze coś?