Выбрать главу

— …przepraszam, nadrektorze, ale tak mam tu napisane i sam pan kazał mi przeczytać — tłumaczył się Collabone. — To się ciągnie i ciągnie…

— I to właśnie dali ci sekarowcy? — zapytał Ridcully. — Jesteś pewien?

— Tak, proszę pana. Dziwnie na mnie patrzyli, rzeczywiście, ale to na pewno wiadomość od nich. Dlaczego miałbym coś wymyślać, nadrektorze? Większość czasu spędzam w akwarium. Samotny w nudnym, straszliwie nudnym akwarium…

— Ani słowa więcej! — wrzasnął Greenyham. — Zakazuję!

Stojący obok Nutmeg prychnął swoim drinkiem na kilkoro ociekających gości.

— Słucham? Pan czegoś zakazuje? — Ogarnięty furią Ridcully stanął przed Greenyhamem. — Drogi panie, ja rządzę na tej uczelni! I nikt nie będzie mi mówił, co mam robić na moim uniwersytecie! Jeśli jest tu coś do zakazywania, mój panie, to tylko ja mogę tego zakazać! Dziękuję! Mów dalej, Collabone!

— Eee… eee… eee… — jąkał się Collabone, marząc o śmierci.

— Powiedziałem: dalej, mój chłopcze!

— Ehm… tak. „Nie liczyło się bezpieczeństwo. Nie liczyła się duma. Liczyły się tylko pieniądze. Wszystko było pieniędzmi i pieniądze były wszystkim. Pieniądze traktowały nas jak rzeczy i ginęliśmy…”.

— Czy tutaj nie obowiązuje prawo? To obrzydliwe oszczerstwo! — krzyknął Stowley. — To jakaś sztuczka!

— A niby czyja, mój panie?! — ryknął nadrektor. — Czyżby pan sugerował, że pan Collabone, młody mag niezwykłej uczciwości, który, muszę dodać, wykonuje znakomitą robotę wśród węży…

— …małży — mruknął Myślak Stibbons.

— …wśród małży, teraz robi sobie z nas jakieś żarty? Jak pan śmie! Proszę dalej, panie Collabone!

— Ja…ja…ja…

— To rozkaz, doktorze[12] Collabone!

— No… „Krew jest smarem maszynerii Wielkiego Pnia, gdy pracowici, lojalni ludzie płacą życiem za karygodną głupotę rady…”.

Gwar podniósł się znowu. Moist zauważył, że lord Vetinari przesuwa wzrokiem po sali… Nie zdążył uskoczyć na czas. Spojrzenie Patrycjusza przeszło przez niego i sunęło dalej. Jedynie brew uniosła się pytająco. Moist odwrócił głowę, poszukał Gilta…

Nie było go.

Nos Collabone’a w omniskopie jarzył się teraz jak latarnia. Młody człowiek jąkał się, upuszczał kartki, gubił linijki, ale brnął dalej z determinacją i uporem kogoś, kto potrafi spędzić cały dzień na obserwacji jednej ostrygi.

— …to próba oczernienia nas wobec całego miasta! — protestował Stowley.

— „…nieświadomi ceny, jaką płacą. Co możemy powiedzieć o ludziach, którzy do tego doprowadzili, którzy siedzieli wygodnie wokół stołu i nas zabijali? To…”.

— Pozwę uniwersytet! Pozwę uniwersytet! — wrzasnął Greenyham.

Cisnął krzesłem w omniskop. W połowie drogi krzesło zmieniło się w niewielkie stadko gołębic, które w panice wzleciały pod dach.

— Och, proszę, niech pan pozwie uniwersytet! — huknął Ridcully. — Mamy tu sadzawkę pełną ludzi, którzy chcieli pozywać uniwersytet…

— Cisza — powiedział Vetinari.

Słowo nie zabrzmiało głośno, ale wywarło taki efekt, jak kropla czarnego tuszu w szklance czystej wody. Rozprzestrzeniało swoje wici i smugi, docierało wszędzie i tłumiło hałas.

Oczywiście zawsze znajdzie się ktoś, kto nie uważa.

— A poza tym… — ciągnął Stowley, nieświadom zapadającej ciszy i zamknięty we własnym świecie świętego oburzenia — …jest całkiem oczywiste, że…

— Prosiłem o ciszę — poinformował Vetinari.

Stowley urwał, rozejrzał się i oklapł. Zapanowało milczenie.

— Bardzo dobrze — rzekł niegłośno Patrycjusz.

Skinął na komendanta Vimesa ze Straży Miejskiej, który szepnął kilka słów innemu strażnikowi, a ten przecisnął się między gośćmi do drzwi.

Vetinari zwrócił się do Ridcully’ego.

— Nadrektorze, będę wdzięczny, jeśli poleci pan swojemu studentowi kontynuować… — powiedział tym samym spokojnym tonem.

— Oczywiście. Proszę dalej, profesorze Collabone! Kiedy pan będzie gotów!

— Eee, eee, eee, ehm… Dalej jest napisane: „Ci ludzie przejęli kontrolę nad Pniem drogą podstępu znanego jako Podwójna Dźwignia, ogólnie, wykorzystując pieniądze powierzone im przez klientów, którzy nie podejrzewali…”.

— Przestań to czytać! — krzyknął Greenyham. — To śmieszne! To oszczerstwo na oszczerstwie!

— Jestem pewien, że coś mówiłem, panie Greenyham — powiedział Vetinari.

Greenyham zamilkł.

— Dobrze. Bardzo dziękuję — rzekł Vetinari. — Otóż są to bardzo poważne oskarżenia. Malwersacja? Morderstwo? Jestem przekonany, że pan… to znaczy, przepraszam, profesor Collabone jest człowiekiem godnym zaufania… — W omniskopie Krętacz Collabone, najmłodszy profesor Niewidocznego Uniwersytetu, energicznie pokiwał głową. — …który czyta jedynie to, co mu doręczono. Wydaje się zatem, że oskarżenia te mają źródło w pańskiej firmie, panie Greenyham. Ciężkie zarzuty, panie Greenyham. Postawione w obecności wszystkich tych osób. Sugeruje pan, że mam je potraktować jak jakiś figiel? Miasto patrzy, panie Greenyham. Och, Stowley chyba źle się czuje.

— To nie jest właściwe miejsce do… — spróbował Greenyham, zdając sobie sprawę z trzasku pękającego lodu.

— To idealne miejsce — zapewnił Patrycjusz. — Jest publiczne. W tych okolicznościach, biorąc pod uwagę naturę zarzutów, jestem pewien, że wszyscy oczekują ode mnie, bym dotarł do sedna oskarżeń, choćby po to, by wykazać, że są całkowicie bezpodstawne.

Rozejrzał się. Zabrzmiał chór potwierdzeń. Nawet górne warstwy lubią przedstawienia.

— Co pan na to, panie Greenyham? — spytał Vetinari.

Greenyham milczał. Pęknięcia sięgały coraz dalej, lód łamał się ze wszystkich stron.

— Doskonale — rzekł Patrycjusz. Zwrócił się do stojącego obok człowieka. — Komendancie Vimes, zechce pan wysłać ludzi do biur Kompanii Wielkiego Pnia, Spółki Cywilnej Ankh-Sto, Aktywów Równin Sto, Ankh Przyszłości, a zwłaszcza do siedziby Handlowego Banku Kredytowego Ankh-Morpork. Poinformuje pan dyrektora, pana Cheeseborough, że bank zostaje zamknięty w celu przeprowadzenia audytu i że chciałbym spotkać się z panem dyrektorem w moim biurze przy najbliższej możliwej okazji. Dowolna osoba w każdym z tych biur, która choćby przesunie jakiś papier, zanim pojawią się moi urzędnicy, zostanie aresztowana i oskarżona o współudział w każdym lub wszystkich przestępstwach, jakie mogą być odkryte. A przez ten czas nikt związany z Kompanią Wielkiego Pnia ani nikt z ich pracowników nie ma prawa opuszczać tego pomieszczenia.

— Nie może pan tego zrobić! — zaprotestował słabym głosem Greenyham, ale najwyraźniej ogień wzburzenia już w nim przygasł.

Pan Stowley osunął się na podłogę i ukrył twarz w dłoniach.

— Nie mogę? — zdziwił się Vetinari. — Jestem tyranem. To moja praca.

— Co się dzieje? Gdzie ja jestem? — jęczał Stowley, który uważał, że warto jak najszybciej położyć odpowiedni fundament.

— Przecież nie ma żadnych dowodów! Ten mag kłamie! Kogoś musieli przekupić! — przekonywał Greenyham. Lody całkiem popękały, a on znalazł się na krze razem z wielkim i głodnym morsem.

— Panie Greenyham — rzekł Vetinari. — Jeszcze jeden taki nieproszony wybuch z pańskiej strony, a trafi pan do aresztu. Czy to jasne?

— Pod jakim zarzutem? — zapytał Greenyham; zdołał jakoś przywołać ostatnie rezerwy wyniosłości.

вернуться

12

Nadrektor Ridcully był wielkim entuzjastą odwetu poprzez awans. Nie mógł pozwolić, żeby jacyś cywile krytykowali któregoś z jego magów. To był jego obowiązek.