Выбрать главу

Jej córka i wnuczka dorastały z dala od niej, smętnie pomyślała Bella. Ale w końcu każda babka, poczynając od biblijnej Ewy, czuła pewnie to samo.

Łagodne dzwonienie uświadomiło jej, że samolot zaczyna schodzić do lądowania. Zapisała w pamięci pozostałą część wiadomości od Edny i wysłała krótką odpowiedź.

Samolot przechylił się i Bella spojrzała na miasto.

Wyraźnie widziała olbrzymi obrys Kopuły. Stanowił niemal doskonałe koło o średnicy około dziewięciu kilometrów i środku na Trafalgar Square. Wewnątrz Kopuły większość starej zabudowy uniknęła zniszczeń spowodowanych przez burzę słoneczną i coś z charakteru starego Londynu pozostało, blady połysk piaskowca i marmuru. Ale Westminster był teraz wyspą, a opuszczony Parlament stał się pomnikiem. Po burzy słonecznej miasto porzuciło próby ujarzmienia rzeki i wycofało się w stronę nowych brzegów, które były szersze i podążały za naturalnym biegiem rzeki, jaki Rzymianie wyrysowali na swoich mapach. Mieszkańcy Londynu przystosowali się do nowych warunków, można było zobaczyć nurków pływających koło betonowych ruin południowego nabrzeża.

Na zewnątrz dawnej Kopuły większa część podmiejskiej zabudowy została starta z powierzchni ziemi przez pożary, które wybuchły w dniu, w którym zaatakowała burza. Teraz rozciągał się tam dywan nowych bloków, które wyglądały jak rowy przeciwczołgowe.

A kiedy samolot jeszcze bardziej obniżył lot, zobaczyła samą Kopułę, czy raczej to, co z niej pozostało. Panele już dawno temu zdemontowano, ale niektóre ogromne żebra i filary pozostały; zniszczone wpływami atmosferycznymi, zmatowiałe, rzucały długie na kilometr cienie na uratowane przez Kopułę miasto. Od tego czasu minęło dwadzieścia siedem lat, ale wciąż było widać blizny, jakie pozostawiła burza słoneczna na całym świecie.

Miasto przemknęło pod nią i samolot zatoczył łuk nad nijakimi, podobnymi do bunkrów, domami przedmieścia, podchodząc do lądowania.

6. Myra

Myra siedziała z Bisesą przed oknem, popijając mrożoną herbatę. Było wcześnie i łagodne światło poranka podkreślało zmarszczki na twarzy Myry.

— Ciągle się we mnie wpatrujesz — powiedziała Myra.

— Przepraszam, kochanie. Masz mi za złe? Dla mnie zestarzałaś się o dziewiętnaście lat w ciągu tygodnia.

— Przynajmniej wciąż jestem młodsza od ciebie — powiedziała Myra z urazą w głosie, miała do tego prawo.

Myra miała na sobie luźną bluzkę i spodnie z jakiegoś „inteligentnego” materiału, który robił wrażenie, jakby zapewniał chłód jej ciału. Włosy odgarnęła do tyłu, co w oczach Bisesy wyglądało nieco surowo, lecz pasowało do rysów jej twarzy i delikatnego czoła. Na palcu nie miała obrączki. Jej ruchy były skąpe, opanowane, niemal oficjalne i rzadko patrzyła na matkę.

Nie wyglądała na szczęśliwą. Wyglądała na niespokojną. Bisesa nie wiedziała, co jest tego przyczyną.

— Powinnam była być tutaj z tobą — powiedziała.

Myra podniosła wzrok.

— No, ale nie byłaś.

— W tej chwili nawet nie wiem…

— Wiesz, że poślubiłam Eugene’a na krótko przed tym, jak wylądowałaś w tym zbiorniku. — Eugene Mangles, cudowne, choć autystyczne dziecko nauki, a dzięki swym obliczeniom podczas burzy słonecznej niemal zbawiciel świata. — W tamtych czasach wszyscy wychodzili za mąż młodo — powiedziała Myra. Lata bezpośrednio po burzy słonecznej były okresem gwałtownego wzrostu liczby ludności. — Rozstaliśmy się po pięciu latach.

— No cóż, jest mi przykro. Był ktoś inny?

— Nie na poważnie.

— Więc gdzie teraz pracujesz?

— Wróciłam do Londynu już dziesięć lat temu. Mieszkam w naszym starym mieszkaniu w Chelsea.

— Pod szkieletem Kopuły.

— Tego, co z niej zostało. Te stare ruiny mają wpływ na ceny nieruchomości. Mieszkać pod Kopułą to coś dla snobów. Chyba jesteśmy bogate, mamo. Ilekroć zabraknie mi pieniędzy, sprzedaję część majątku; ceny idą w górę tak szybko, że niebawem strata zostaje zrekompensowana.

— Więc wróciłaś do miasta. I co robisz?

— Przekwalifikowałam się na pracownicę opieki społecznej. Zajmuję się stresem pourazowym.

— Stresem pourazowym…

— To głównie dotyczy twojego pokolenia, mamo. Towarzyszy im wszystkim aż do śmierci.

— Ale oni uratowali świat — łagodnie powiedziała Bisesa.

— Tak.

— Nigdy nie widziałam w tobie cech pracownicy opieki społecznej. Zawsze chciałaś być astronautką!

Myra zmarszczyła brwi, jak gdyby wypominano jej brak rozwagi.

— Wyrosłam z tego, kiedy przekonałam się, co się naprawdę dzieje.

Najwyraźniej nieświadomie dotknęła tatuażu na policzku. Był to w rzeczywistości tatuaż identyfikacyjny, rodzaj przymusowej rejestracji, wprowadzonej kilka lat po tym, jak Bisesa wylądowała w zbiorniku. Nie był to objaw dowodzący istnienia szczególnych swobód obywatelskich.

— Czy Eugene nie pracował nad metodami modyfikacji pogody?

— Tak, istotnie. Ale dość szybko przesunięto go do prac o charakterze obronnym. No wiesz, modyfikacja pogody jako instrument politycznej kontroli. Nigdy tego nie użyto, ale to istnieje. Wiedliśmy długie spory na temat moralnego aspektu tego, co robi. Nigdy nie przegrałam, ale także nigdy nie wygrałam takiego sporu. Do Eugene’a to po prostu nie docierało.

Bisesa westchnęła.

— Pamiętam, że taki właśnie był.

— Ostatecznie praca była dla niego ważniejsza niż ja.

Bisesie było naprawdę przykro, że widzi tyle rozczarowania w córce, która z jej punktu widzenia jeszcze kilka tygodni temu była pełną życia dwudziestolatką.

Wyjrzała przez okno. Coś się poruszało po drugiej stronie kanionu. Tym razem były to wielbłądy.

— Nie wszystko w tym nowym świecie wydaje mi się złe — powiedziała, próbując rozładować atmosferę. — Podoba mi się, że wielbłądy i słonie spacerują po Ameryce Północnej, chociaż nie jestem pewna, po co tutaj są.

— Jesteśmy w środku Parku Jeffersona — powiedziała Myra.

— Nazwanym na cześć prezydenta Jeffersona?

— Dowiedziałam się bardzo dużo o amerykańskich prezydentach, kiedy mieszkałam z rodziną Eugene’a w Massachusetts — sucho powiedziała Myra. W następstwie burzy słonecznej pojawiło się dążenie, aby odbudować naturalne środowisko. — Faktycznie Linda ma coś wspólnego z opracowaniem globalnego programu. Pisała mi o tym.

— Moja kuzynka Linda?

— Teraz to Dame Linda. — Studentka bioetyki, Linda, dzieliła mieszkanie z Bisesą i Myrą w okresie poprzedzającym burzę słoneczną. — Rzecz w tym, że na długo przed Kolumbem pierwsi ludzie z epoki kamienia wytępili większość wielkich ssaków. Wskutek tego ekologia jest pełna dziur, których ewolucja nie zdążyła wypełnić. To chyba Thoreau użył określenia: „koncert, w którym brakuje tak wielu części”. Linda często go cytowała. Kiedy Hiszpanie sprowadzili tutaj konie, ich populacja gwałtownie wzrosła. Dlaczego? Bo konie tu właśnie się rozwinęły…

W nowym Parku Jeffersona podjęto świadomy wysiłek, by odbudować ekologię, jaka istniała pod koniec ostatniej epoki lodowcowej, sprowadzając gatunki, blisko spokrewnione z tymi, które wyginęły.

Bisesa kiwnęła głową.

— Afrykańskie i azjatyckie słonie zamiast mamutów i mastodontów.

— Wielbłądy zamiast wymarłych kamelidów. Więcej gatunków koni, aby zapewnić ich różnorodność. Chyba nawet zebry. Zamiast leniwców nosorożce, czyli zwierzęta roślinożerne o podobnej masie i sposobie odżywiania się.