Nie pomyliłem się. Do końca, a więc do początku, już tylko trzy minuty. Czujniki wyłapują zaledwie ślady materii, przegapiłem moment, kiedy mogłem jak na odwróconym filmie zaobserwować zjawisko przekształcania energii w cząstki elementarne. Temperatura na zewnątrz — miliard stopni. Statek całkowicie nieczuły na to, że znalazł się w czeluści najgorętszego pieca, jaki kiedykol- wiek zaistniał, hamuje w dalszym ciągu. Została jedna sekunda. Gęstość masy otaczającej mnie przestrzeni wyraża jedynka z dziewięćdziesięcioma siedmioma zerami kilogramów na metr sześcienny, temperatura osiąga miliard bilionów stopni kelwina. Wreszcie stoję. Gdyby minęło jeszcze dziesięć do minus czterdziestu czterech sekundy, oblany szkłem niewrażliwym na nic, cokolwiek groźnego jest w stanie przedstawić sobie ludzka wyobraźnia, znalazłbym się w centrum prawybuchu. A potem mógłbym polecieć dalej, głębiej w czas, d o k ą d?…
Wyprostowałem się i przenikając dłonią przez substancję pojazdu sięgnąłem do płytki z klawiszami na oparciu fotela. Nacisnąłem „zero” i odetchnąłem.
— Bardzo to wszystko piękne — powiedziałem półgłosem, patrząc na zmatowiałą tarczę wklęsłego ekranu, stojącą na wprost mnie w pustej sali. — Przeciąłem jak nożem niech będzie, że nawet „n”-wymiarowe i niejednorodne kontinuum świata, ale świata martwego. A przecież wasz „ośrodek” — nie mogłem się powstrzymać, by nie wymówić tego słowa z lekkim przekąsem — ma ponoć służyć rekonstrukcji życia. Wiem już, jak polecę. Nadal nie wiem, po co?
— To pytanie padło już, kiedy rozmawiał pan z profesorem Amo-sjanem, a powróci podczas naszego ostatniego spotkania… jeśli i wówczas uzna pan, że trzeba je powtórzyć — rzekł Stanza, wchodząc przez drzwi, które otwarły się przed nim bez najmniejszego szmeru. — Natomiast co do problemu życia we wszechświecie to przewidzieliśmy na jutro wznowienie ostatniego punktu dzisiejszego programu, w odpowiednio zmienionej wersji. Pan ma znakomite przygotowanie… także teoretyczne, sądziliśmy jednak, że przed startem do zaplanowanego przez nas lotu, który mimo wszystko będzie stanowić dla pana pewną nowość, powinniśmy dla uzyskania maksymalnej jasności rozbić cykl szkolenia na poszczególne elementy… jakby na pojedyncze wymiary tej samej, złożonej struktury geometrycznej. Przyznaję, że ten podział jest sztuczny, a nawet trochę nielogiczny, ale na przykład dzisiejsze doświadczenie pozwoli panu jutro skoncentrować całą uwagę na sprawach materii ożywionej.
Wstałem i zacząłem powoli iść w stronę drzwi.
— Nadal jest pan pewny, że przyjdę tu znowu jutro i pojutrze, i kiedy tylko skiniecie na mnie palcem? — spytałem. — Ze wciąż będę takim grzecznym uczniem, aż do dnia, w którym wy uznacie mnie za dość mądrego, a ja sam siebie za dostatecznie ogłupiałego, aby przyjąć waszą… nazwijmy to tak, ofertę?
— Jestem pewny, że pan tę ofertę dokładnie rozważy — odpowiedział spokojnie. — A do tego musi pan zdobyć więcej przesłanek. Wiadomości.
— Hm… — mruknąłem, przystając obok niego. — Właśnie. Cq, się tyczy wiadomości. Jak to jest, że wewnątrz tego waszego statku mogę się poruszać, chociaż jestem przecież w niego wtopiony jak mucha w bryłę bursztynu?
— Pojazd jest zbudowany z cząstek mających pewną.specyficzną i bardzo ograniczoną autonomię, co wynika z zastosowanej teorii konstrukcyjnej łączącej w sobie n-wymiarową geometrię żywej przestrzeni z podstawami struktur symetrycznych. Te cząstki tworzą całość, stanowiącą swego rodzaju wysoce wyspecjalizowany, a więc mało uniwersalny zespół informatyczny. Oczywiście, o precyzyjnie wytyczonym, wąskim paśmie pamięci. Otóż, ponieważ w tym wypadku cząstki, o których mowa, składają się na substancję statku przeznaczonego dla człowieka, zostały zaprogramowane z myślą o jego potrzebach. Reagują więc na efekt Kirliana, na zmiany natężenia pól mózgowych, a także na fale biologiczne. Zgodnie z wolą pasażera mogą zmieniać lub okresowo zgoła likwidować energię wiązań, poprzez przemieszczanie się… jak by to określić… nre — rozłożył bezradnie ręce — nie potrafię znaleźć żadnego porównania w kręgu zjawisk, jakich opisy poznałem tutaj, w ziem- skiej literaturze naukowej. Powiedzmy, że zachowują się jak przestrzeń półożywiona, to znaczy wyposażona w pewne informacje pozwalające jej na ograniczoną mobilność. Natomiast podczas wstępnej ingerencji z zewnątrz, na przykład wsiadania do statku, jego substancja-potrzebuje dodatkowych impulsów. Wysyła je ten aparacik — wskazał pudełeczko, przymocowane do mojego ramienia.
Odruchowo poszedłem za jego wzrokiem, po czym natychmiast rozpiąłem opaskę podtrzymującą przyrząd i podałem mu go.
— Oto jest ten wasz nóż do konserw — powiedziałem. — Jeszcze zabrałbym go do miasta i nałykałbym się wstydu, gdy ściany domów same zaczęłyby się przede mną otwierać. Niech mnie pan nie odprowadza — przestąpiłem próg i wszedłem do korytarza z pojedynczym półpierściennym torem, na którym czekał otwarty pod- ziemny pojazd. — Przecież ta łódka i tak zawiezie mnie prosto do wyjścia. Gdybym nawet chciał, nie pojedzie gdzie indziej. A wyjść już potrafię… nie potrzeba do tego, na szczęście, żadnych aparacików. Co innego gdybym kiedyś zapragnął odwiedzić pana bez uprzedzenia… Jutro o dziewiątej? — odwróciłem się i spojrzałem na niego.
Skłonił mi się milcząco, nisko i poważnie, jak udający siebie samego sprzed kilkuset lat szef restauracji chińskiej w Carson City. W tej pozycji zniknął mi z oczu.
— Nie wiem, czy powinienem był pana niepokoić — powiedziałem sadowiąc się przy kominku, naprzeciw Amosjana. — Kazał mi pan przyjść, kiedy się zdecyduję. Tymczasem mnie nieustannie dręczy podejrzenie, że ktoś znakomicie bawi się moim kosztem, dążąc do tego, żebym potraktował serio choćby tylko obecność Stanzy, nie mówiąc już o tym, czego on rzekomo ode mnie żąda.
— Powiedziałem ci, żebyś przychodził jak najczęściej — odrzekł Amosjan, stawiając przede mną szklaneczkę napełnioną złocistym płynem. — A raczej prosiłem o to — poprawił się. — Widzisz, ty tak czy owak stoisz w obliczu przygody, jaka mnie może się co najwyżej przyśnić. Albo polecisz na „Pierścień Galaktyki”, albo — jak chce tego Stanza, którego obecność tutaj jest, zapewniam cię, niezbitym faktem — o wiele dalej… W tym drugim wypadku może się zdarzyć, że zmienisz wszechświat… i tego nikt ci nie odbierze, nawet gdybyś rzeczywiście nie mógł lub nie miał dokąd wrócić. Natomiast ja wszystko mam już za sobą. Gdybym był młodszy, napisałbym książkę… o tobie.
— Pod tytułem „Ostatni Ziemianin”? — rzuciłem lekko.
— Ostatni… albo pierwszy — uśmiechnął się blado. — W każdym razie dzięki tobie czuję się młodszy. Z biegiem lat człowiek nie przestaje się wprawdzie dziwić, ale jego myśli coraz rzadziej sięgają gwiazd, a coraz częściej krążą wokół codziennych spraw naszej planety, nas samych, naszej historii i porządku, jaki zapanował w wyniku jej doświadczeń. Aż nagle zjawia się taki Stanza… a teraz ty. Jesteś jedynym z naszych, który był u nich pod ziemią i którego oni szczegółowo wprowadzają w swoje plany. Cóż dziwnego, że kiedy przychodzisz, zapominam o mojej starości?
Zrelacjonowałem mu pokrótce wszystko, czego dowiedziałem się dzisiaj, a także okoliczności i przebieg mojego „lotu”. Nie wspomnia-, łem tylko o tym, co wydarzyło się minionej nocy, kiedy od niego wyszedłem. Z pewnością zaciekawiłaby go także zagadka owego „manipulowania czasem”, ale jakoś nie mogłem o tym mówić. W końcu każdy może mieć swoje osobiste sprawy, nawet jeśli w dotychczasowym życiu nie miał w gruncie rzeczy żadnych.
Ki.edy skończyłem, Amosjan zamyślił się. Opuściłem dzisiaj „ośrodek” Stanzy znacznie wcześniej niż wczoraj. Pokój był pełen światła, padającego przez otwarte okno do ogrodu. Cienie liści tańczyły na półkach z książkami i na podłodze, w powietrzu unosił się słaby, świeży zapach, jakby wilgotnych ziół.